Moje lęki trwają już od kilkunastu lat, chodzę na terapię od 4 lat, nie zdecydowałam sie też brac psychotropow ale coraz trudniej jest sobie bez nich radzić... Lęki w nocy w pustym mieszkaniu i strach o to czy ja w ogóle przeżyje do rana, czy nie dostanę zawału, padaczki, czy nie udusze się, czy mój układ krwionośny nie wybuchnie z tego ciśnienia, które naokoło słyszę w uszach... Lęk w pracy w konfrontacji z ludźmi, gdyż cierpię na fobie społeczna. Czasami jest ok, ale ostatnio miałam trudny czas i te lęki się bardzo nasilily. Nie wiem czy pójście na zwolnienie nie pogorszyło jeszcze sytuacji bardziej...
Gorszy chyba jest jeszcze fakt, że mój facet, który jest mi jedna z niewielu bliskich osób, kompletnie nie rozumie tego co przeżywam i komentuje to, że każdy ma takie problemy i że ja tylko daje sobie przyzwolenie na niechodzenie do pracy. Mówi o tym jakbym po prostu z czystego lenistwa, nieogarnięcia życiowego siedziała w domu. To bardzo mnie upokarza i jeszcze bardziej dobija i uderza w moje świeżo lepione poczucie własnej wartości.