Cześć, 10 dni temu zmarł mój ukochany Tatuś mija 4 doba od pogrzebu - myślałem, że po pogrzebie będzie lepiej, ale nie jest... Mieszkałem z Tatą i Mamą, teraz zostaliśmy we dwoje.. Jestem jedynakiem - i tak przez ten fakt zawsze czułem się samotny (takich prawdziwych przyjaciół tez nie mam, tylko znajomi od imprez i "cześć co slychać" itp), a teraz to już w ogóle. Od kilku lat chodzę na psychoterapię na nerwicę lękową, mam lekką derealizację. Funkcjonowałem sprawnie bez leków.
Po śmierci Tatusia wszystko się posypało... Jestem całkowicie rozbity. Moje poczucie bezpieczeństwa jest zerowe. Strasznie mi Go brakuje. Tym bardziej, że z Tatą byłem bardziej zżyty... Derealizacja się delikatnie powiększyła, ale czuje, że troche mi też "pomaga"... całe wolne chwile leże na Taty łóżku i patrze w telefon lub ścianę... Wcześniej chętnie uprawiałem sport, wychodzilem na imprezy - teraz na nic nie mam ochoty czuje się jakby dzień pogrzebu Taty był moim pogrzebem... że już umarłem... albo rozbiłem się na milion cząsteczek. W lustrze widzę smutek na kilometr. Moja Mama sobie jakoś radzi na zasadzie "trzeba dalej funkcjonować, są pewne etapy w życiu i rzeczy niezależne od nas". Wpadła w wir obowiązków. Ja niestety tak nie umiem... Dodatkowo boję się też o Nią, co będzie jak sam zostanę.
Ta przerażająca cisza w domu... Wszechobecna pustka ... Jakby nic nie mialo sensu ... Jeszcze idą święta, które zawsze uwielbiałem teraz mnie tylko dobijają
Obecnie musiałem zacząć farmakoterapię: Effectin 75 mg dziennie i Tranxene 2 razy dziennie na 2-4 tyg...
Czy to kiedyś minie? Czy jeszcze się uśmiechnę? Ja naprawdę czuję, że umarłem... Może tak byłoby lepiej...