Witam Was wszystkich. Jestem Nensi, mam 26 lat i blagam o pomóc...gdyz mam już myśli samobójcze i zero wsparcia u bliskich.
Otóż.. z nerwicą zamierzam się od kilku dobrych lat. Leczyłam się terapeutycznie (grupowo, indywidualnie). Zakonczyłam terapie w kwietniu. Kilka miesięcy po braniu miravil, stwierdziłam, że mi to nie pomaga (mala dawka) i dam sobie radę sama.
Uczęszczałam na staz z UP. Wszystko bylo naprawdę spoko... na stażu mnie glaskano. Nie musiałam wykonywać jakiś poleceń, które byly zwiazane z przyjmowaniem interesantów. Nie dopuszczalam do siebie mysli, ze mnie przyjmą na stale. I tu zaczęły sie schody.
Stwierdzono, ze moge pracowac. Moj narzeczony się ucieszył, gdyż w koncu nie bedzie utrzymywał darmozjada. Ale ta wizja mnie przerosla... nie radzę sobie z nauką. Moje studia, nie do konca odpowiadają obowiązkom które są mi teraz narzucone. Zaczynam tak naprawdę od dzisiaj, ale wiem ze nie dam rady w stanie nerwicy (wrocila z większą siłą ) przyjmować interesantów.. do tego brak wiedzy, który próbuje nadrobić... ale nie dam rady tak wszystkiego wpoic na raz. Pracodawca mysli ze wszystko umiem po stazu... a ja tak naprawdę wykonywałam proste rzeczy. Nie wiem co mam robic. Jesli odejdę, strace prace dobrze płatną, moja samoocena spadnie do cyfry ujemnej, a jak bede tu tkwić to nie wiem czy dam radę podczas objawów somatycznych przyjmować i radzic ludziom....
Moj chłopak natomiast uwaza mnie za gimnazjalistke z problemami i ze w każdej pracy tak będzie. Mama.. tata, bagatelizuja moj problem.
Jestem zapisana do lekarza, ale dopiero o na poniedzialek. Jak bez leków mam dożyć do konca poniedziałku? Afobam niestety mam przeterminowany.
Aktualnie jak wracalam ze stażu po prostu siegalam po butelke wodki. Ale do samego rana wszystko bylo dobrze.. bole brzucha się skończyły, glowa przestała boleć i moglam normalnie oddychać.. ale po wódce.
Co mam ze sobą zrobić? Zabić się?