Witam.Z nerwicą zmagam się od bardzo dawna.Ojciec alkoholik,codzienne awantury w domu,bicie,głód i strach..Byłam nadwrazliwym dzieckiem.W wieku 30 lat,gdy moja córka miała 5 latek,po raz pierwszy dostałam ataku.Wybudził mnie ze snu przed północą..Pogotowie,hydroksyzyna i po sprawie..
Zaczęła się jazda.lekarz jeden,drugi,trzeci..Badania,również jedne za drugim..Wszystko ok.I przyjęłam do wiadomości,że mam nerwicę lękową.Brałam przez 3 lata bodajże doxepin i on wrócił mnie do życia.Później wszystko cudownie odeszło i odstawiłam powoli lek.Kilka lat miałam spokój od lęków,ale w międzyczasie okazało się,ze choruję na tarczycę,że mam autoimmunologiczną chorobę,że mam kołatania serca..Wszystkie wyniki wychodziły raczej dobrze,z drobnymi odstępstwami bądź w granicach normy.No ale ja już zaczęłam się nakręcać coraz bardziej i to wróciło..Od kilku miesięcy wegetuję.Lęki mam każdego dnia,że umrę,że osierocę 18letnią dziś córkę,że zostawię samego psa,którego kocham jak dziecko...Do tego boję się już jak ognia lekarstw i po prostu strach przed skutkami ubocznymi mnie powstrzymuje przez zażyciem.
Chodzę piąty miesiąc do pscyhiatry,nie wiem po co,bo do tej pory trzymam w szufladzie antydepresant,który kupiłam po pierwszej wizycie i którego do dziś się boję,
Boję się,że w pierwszym etapie leczenia leki się nasilają i że jesli tak się stanie-ja tego nie przetrzymam...