Hej,
każda historia jest podobna.każdy kto ja przezywa jest inny. opowiem o tym jak poradziłam sobie ze sobą.
Pierwszy atak mialam mając 21 jeden lat. było lato i z nowopoznaną koleżanką ze studiów jadlysmy zapiekanke na rozgrzanym chodniku. Zaczeło się od kołatania serca, pózniej uczucie dusznosci- bylam pewna ze sie uduszę i za moment strace przytomność. wiecie dobrze jak trudno jest opisać każdy z objawów, te dotyczace deresonalizacji sa chyba najgorsze, ale to bylo tak jakby straciła kontrole nad samą sobą, jakby wepchnięto mnie to szklanej bańki, swiat wirował i wydawał się zupełnie nierealny i niemozliwy do kontaktu. wstałam rzucilam zapiekanke na ziemie i zaczełam biec. biegłam około 2 km az do samego domu. zero poczucia czasu. stałam w pokoju i czekałam na smierc kiedy nie nadchodziła nabralam pewności ze własnie naginam granice obłedu i za chwile pstryk - juz mnie nie bedzie mnie takiej jak byłam. z pierwszym atakiem poradzilam sobie niechlubnie - wypilam duszkiem 3 szklanki wina...otepiło mnie to trochę i zasnełam.
nastepnego dnia obudzialm sie sparalizowana strachem. mialam isc na zajecia a wydawało się to nie do wykonania.tak mijały 3 lata.Z każdym kolejnym atakiem starałam sie ujarzmiać lęk, zapoznawac się z nim, podejsc bliżej i obejrzec, zobaczyc co dzieje sie po koleii, jak mocno czy mocniej dzis? powoli zaczynałam spoglądać na siebie jak gdyby z zewnątrz, badając samą siebie i tak w pewien sposób przestałam odczuwac to wszystko. leżałam i rozmawialam ze sobą ( tu pojawiają sie lekkie lęki dot schizofrenii oczywiscie, dobrze to znamy) uspakajałam się, mówiłam do siebie na siłe przedzierając się przez głucha pustkę w głowie. Robilam tak za kazdym razem, kiedy nadchodził lęk witałam go, :) dosłownie "a wiec jestes, czuje ze sie zblizasz, na chwile mnie złamiesz, skarcisz ale nie dasz mi rady" wiedzialam ze to minie, powtarzałam to jak mantre, "to minie, to minie, jeszcze troche, dasz rade", opisuje to wsyztsko w duzym skrócie bez dokladnych historii które bylky cholernie ciężkie. Jestem juz prawie ponad tym, wiem ze to mnie dorwie jeszcze nie raz, ale jestem silna i spojrzalam mojemu wrogowi prosto w oczy i wiem ze tylko tak mozna go pokonac, nie bralam zadnych leków (poza siostrą melisą i kuzynka walerianą) ale, zrobilam cos jeszcze, bedąc w dobrej formie, rozmyslalam duzo o smierci, oswajałam się z nią (kolejna moja paranoja to maxymalna hipochondria) jedynm rozwiązaniem u mnie było pogodzenie się z myslą o smierci, o tym ze kiedys bedzie, i moze byc okrutna lagodna szybka powolna, będzie, na pewno. jest mi łatwiej, kolejny atak - rak krtani po kaszlnełam dwa razy - myśle trudno, jestem znudzona tym zadreczaniem sie, nie mam siły. ha, to samo robilam w atakach lęku - czasem smiałam mu się w twarz.
pozdrawiam was bardzo mocno.
kaśka.