Witajcie,
właśnie przed chwilą się zarejestrowałam. To był impuls, znalazłam to miejsce w sieci i mam nadzieję, że trafiłam w punkt.
Z góry przepraszam, że post może będzie trochę długi i możliwe, że chaotyczny, ale to przez to, że tyle się we mnie kłębi.
Przedstawię się - mam na imię Basia, mam 40 lat i piszę do Was z Wielkiej Brytanii. Przebywamy tu z mężem na emigracji zarobkowej. Oboje pracujemy, nie mamy dzieci (tzn mąż ma córkę z poprzedniego małżeństwa, ale ona jest
osobnym tematem, którym jeszcze poruszę w innym poście).
Wyjechaliśmy 9 lat temu - z postanowieniem zarobienia, odłożenia i powrotu. I jak to często bywa - plany swoje a życie swoje. Odkąd zaczęliśmy tu pracować wszystko co zarabialiśmy wysyłaliśmy do kraju - mąż płacił córce alimenty, kupował różne rzeczy, wspomagał finansowo (córka już jest teraz dorosła, więc alimentów nie pobiera mając doskonałą pracę) a ja praktycznie całą pensję od początku przelewam do domu, dla mamy. Od początku wspomagam mamę finansowo (jest emerytowanym nauczycielem), płacę w całości czynsz za mieszkanie, kupuję różne rzeczy, załatwiam i opłacam lekarzy itp. Nie było z czego odłożyć. Sprawa wygląda tak, że moja pensja idzie do Polski a żyjemy z pensji męża...tak w skrócie.
I nie chodzi o pieniądze - bo od ust bym sobie odjęła, żeby tylko moja Mama miała, żeby nie brakło na nic, żeby się czuła bezpiecznie.
Wjechaliśmy za granicę 9 lat temu. Moja mama była już wdową, została w 4 pokojowym mieszkaniu, w tym samym mieście została też moja starsza 0 10 lat siostra, która obiecała, że będzie mamie pomagać, że chociaż tak udzieli mi wsparcia.
Trzeba wiedzieć, że od dziecka zawsze byłam bardzo mocno związana z mamą. Gdy miałam 10 lat ciężko zachorowałam, wtedy pamiętam jak bardzo rodzice martwili się o mnie, jak mama nie spała po nocach. Wiadomo. Siostra była od zawsze bardziej niezależna, pyskata - a ja delikatna, lękliwa. Myślę, że wtedy mama mogła się przyzwyczajać, że ja na zawsze zostanę w domu, że na pewno nie wyjdę za mąż, bo może sobie nie poradzę, bo nie będę chciała - i że po prostu zostanę.
Jednakże z biegiem czasu ja robiłam się coraz bardziej niezależna - owszem, wciąż grzeczna i delikatna ale rzuciłam się w wir ucieczki od "nadopiekuńczości". Bardzo chciałam "robić to co chcę", jak np moje koleżanki ze studiów.
Nawet udało mi się na drugim roku wynająć pokój w tzw półsanatorium akademickim i tam zamieszkać. Udało się, bo byłam akurat po operacji nogi - bo bliżej na uczelnię (a to było moje rodzinne miasto!!). No ale miałam swobodę...
Potem poznałam chłopaka i zamieszkaliśmy razem...to była moja głupota, bardzo chciałabym cofnąć czas. Gdyby tylko się dało, tyle rzeczy zrobiłabym inaczej. Nie wyprowadziłabym się z domu. Nie zamieszkałabym z tym koszmarnym typem w koszmarnym domu. Nie miałabym tych wyrzutów sumienia, które z dnia na dzień są coraz większe. Mama mi to wypomina co jakiś czas, że tyle przez mnie przeżyli z tatą - a ja kulę się w sobie ze wstydu i tak cholernie mi przykro, że taka byłam.
Mama marzyła, żebym skończyła drugi stopień szkoły muzycznej. A ja byłam wtedy uparta i powiedziałam, że nie będę dalej grać. Skończyłam stopień pierwszy, obroniłam dyplom, dyrektor szkoły chciała mi dać urlop roczny, żebym odpoczęła i wróciła - a ja nie. I to też było pogrzebanie marzeń. Wielkich marzeń i moich (co ja bym oddała, żeby to odwrócić) i mojej mamy, którą tak bardzo kocham.
Poszłam na studia - i zrobiłam pierwszym stopień, obroniłam się, mam dyplom. Moja siostra skończyła psychologię. Z jednej strony jestem z siebie dumna ale z drugiej nie - bo co jakiś czas słyszę i od mamy i od siostry, że ja NIC nie mam, że nie mam studiów, że ich nie ukończyłam, że to jest tak jak technikum..a jak chcę się bronić, że przecież mam pierwszy stopień na UJ , dyplom, to rozmowa jest ucinana a ja się czuję podle, jak histeryczka, gorsza od siostry (z którą zawsze rywalizowałyśmy i czułam się "niżej". Kiedyś siostra mi powiedziała, że czuje się lepsza ode mnie - w przypływie szczerości, jak jej w czymś pomogłam. I ona wtedy, mając wyrzuty sumienia mi to powiedziała i przeprosiła za to, co czuje), wiem, że zawiodłam mamę, siebie. Zła jestem na siebie, mam bardzo niskie poczucie własnej wartości i olbrzymie poczucie winy.
Od lat mierzę się z poczuciem winy, bo gdyby nie moja upartość czy takie a nie inne wybory, które wcale mi szczęście nie dały - to byłoby inaczej.
W ogóle zastanawiam się, czy powinnam była wychodzić za mąż. Mimo swoich 40 lat czuję się dziecko. Fakt, mam niskie poczucie własnej wartości, poczucie winy, żyję przeszłością - i bardzo chciałabym cofnąć czas. Znowu chciałabym być dzieckiem, przy rodzicach, przy mamie, która tak bardzo mnie potrzebuje. Może to śmieszne ale tak jest.
Wracam do "spowiadania się".
Po rozstaniu z tamtym facetem (tato mój już nie żył) wynajęłam sobie 1 pokój w kawalerce należącej do szwagra (teraz byłego). Mieszkałam sobie osobno ale do domu miałam z 15 min autobusem, do drugiej dzielnicy. Mogłam wrócić do domu, ale fajnie mi było mieć poczucie, że "mieszkam sobie na swoim". I było super! Poznałam swojego obecnego męża :). Było super do czasu, gdy siostra i szwagier powiedzieli mi któregoś dnia, że mam się wyprowadzić, bo oni sprzedają mieszkanie i mają już kupca. Wtedy podjęliśmy z wtedy jeszcze narzeczonym decyzję o wyjeździe, zarobieniu na swoje mieszkanie i powrocie.
Wyjechaliśmy i od 9 lat tu jesteśmy. Pracujemy, wysyłamy pieniądze. Ja jestem jedyną osobą, z którą mama ma tak dobry i bliski kontakt - bo tak było od zawsze. Dzwonię do domu codziennie, tak szczerze to nie dałabym rady nie dzwonić.
Nie mamy już rodziny - wszyscy poodchodzili. Mama jest samotna - ma tylko pieska, którego jej kupiłam. A siostra? Stosunki mamy i siostry nie są dobre. Siostra nie pomaga mamie (tak jak mi obiecała), która ma coraz większe problemy ze zdrowiem, cierpi fizycznie oraz ma bardzo silną nerwicę lękową. Codziennie rano (no, prawie codziennie) mama płacze mi do telefonu z bólu albo z lęku. Poranki są najgorsze u mamy po przebudzeniu, potem jakoś się to wyrównuje. Ale to ja słyszę, to tylko ja wiem - bo mama z tym do siostry nie zadzwoni, gdyż już wiele razy słyszała "a daj mi spokój", "nie histeryzuj", "inne koleżanki mają normalne matki", "mnie też nikt nie pomaga" (siostra jest po rozwodzie z jednym mężem, w separacji z drugim, bezdzietna), "nie mam pieniędzy", "muszę wyjechać, bo jestem zmęczona", "Baśka powinna wrócić i zająć się tobą", "zadzwoń sobie do sąsiadki, to ci pomoże" itp.
Proszę sobie wyobrazić, co ja czuję gdy mama mi to opowiada, co czuję, gdy mama płacze, gdy się boi, gdy cierpi, gdy mówi o swojej samotności i o tym, co czuje jak widzi wokół szczęśliwe rodziny.
Nie jest tak, że siostra W OGÓLE nie pomaga - czasem zawiezie mamę do lekarza, czasem coś kupi. Ale trzeba się naprosić. Finansowo też mamy nie wspomaga - płaci tylko "swoją" część czynszu, to wszystko.
Jest źle, bo ja widzę jak mama coraz gorzej sobie radzi (ma 74 lata). Rozmawialiśmy z mężem i podjęliśmy decyzję o powrocie. Może pod koniec tego roku. Czekamy tylko na uprawomocnienie się jego kontraktu.
Wiem, że to wszystko przez co mama przechodzi, to moja wina. Bo to ja zostawiłam mamę samą. Mimo tych pieniędzy, które mamie przysyłam - ale SAMĄ.
Ostatnio mama coraz częściej powtarza, że powinnam wrócić a mój mąż powinien tam zostać i pracować na swoją emeryturę i nasze mieszkanie. I tak powinniśmy żyć - przez kilka lat, bo kiedyś mój tato pracował Austrii prze dwa lata a mama była sama w Polsce z dziećmi i musiała dać radę - więc my powinniśmy tak samo zrobić. Z jednej strony mama ma rację - ale z drugiej nie bardzo umiem wyobrazić sobie życie osobno.
Nie wiem, co robić, nie wiem jak sobie poradzić. Nie wiem, jak rozmawiać z mamą, żeby potem nie mieć poczucia winy. W ogóle już nic nie wiem. Całe moje życie to ciąg nieudanych wyborów. Czy mam depresję? Chyba tak. Ostatnio się przeraziłam, bo zaczęłam szukać odprężenia w lekach - w silnych przeciwbólowych, w benzodiazepinach, odkryłam tabletki nasenne. Przeraziłam się i trzymam się od nich z dala, bo nie chcę jeszcze i tu narobić sobie kłopotów. Często płaczę a poczucie winy i nieumiejętność radzenia sobie z rzeczywistością mnie przerastają.
Odpiszcie, jeśli doczytaliście do końca...