Czuję jak powoli tracę kontakt z rzeczywistością. Zatruwam życie sobie i otoczeniu. Nie potrafię być sobą. Przed każdym odgrywam jakąś rolę, tak jakbym nie miała swojej własnej osobowości. Życie wyprało mnie z uczuć. Został mi tylko gniew i żal. I tak na tych dwóch odczuciach lecę, od dni w których przenoszenie gór to pikuś, aż do okresu gdy walczę o każdy oddech, bo jedynie czego chcę to umrzeć. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę z tego, że to nje jest normalne. Nie da się żyć gdy w jednej chwili masz u stóp cały świat, a w drugiej leżysz pod prysznicem we własnej krwii. Ostatnio dostałam ataku na środku ulicy, nie mogłam oddychać, wszystko było za duże, gniotło mnie, a w środku rozdzielilam się na milion kawałków. Nie pamietam jak wróciłam do domu. Potem leżałam na podłodze i nie byłam w stanie pojąć, co się wlasciwie stało.