Skocz do zawartości
Nerwica.com

Radioaktywna

Użytkownik
  • Postów

    32
  • Dołączył

Osiągnięcia Radioaktywna

  1. Witam. Nie wiem, co mam z sobą zrobić. Tydzień temu, może trochę ponad, dowiedziałam się, że facet, z którym się spotykam... ma dziewczynę w 4 miesiącu ciąży (ciąży planowanej). Od początku byłam tą drugą, a w zasadzie drugim kawałkiem mięsa. To, że tęsknię, czuję się zraniona, skrzywdzona, oszukana - to nic, jakoś sobie poradzę. Schody zaczynają się we wspomnianach sprzed kilku lat; byłam wówczas zaręczona z człowiekiem, który znęcal się nade mną psychicznie. Traktował mnie jak smiecia, a ja myślałam, że to moja wina i gdybym była lepsza, kochałby mnie i szanowal. Po tej historii spędziłam prawie rok na terapiach (w tym miesiąc na zamkniętym oddziale psychiatrycznych), bo byłam tak zlamanym psychicznie człowiekiem, bez chęci do życia, z obsesyjnymi myślami samobojczymi. Diagnoza: osobowość zależna, nerwica lękowa, zaburzenia odżywiania (anoreksja o typie bulimicznym). Okazało się, że facet, z którym ostatnio się spotykałam - bardzo podobnie traktuje swoją dziewczynę. Te same teksty (np. 'pakuj się i wypierdalaj' przy każdej okazji wiedząc, że nie ma dokąd pójść, nieuzasadnione sceny zazdrości kończące się dojazdem psychicznym, po którym ciężko się pozbierać, ubliżanie, poniżanie, zupełny brak szacunku), podobne zachowanie, taki sam schemat działania... Ta dziewczyna nigdy nikomu o tym nie mówiła, bo myślała, że to jej wina i bała się, że nikt jej nie uwierzy - zupełnie jak ja przed kilkoma laty. Kiedy podejrzewała, że ją ze mną zdradza - bała się do mnie napisać. Jest przez niego po prostu zastraszona. Ostatnia terapię skończyłam prawie 2 lata temu. Od tej pory nie miewałam lęków, z którymi nie potrafiłabym sobie poradzić. Aż do teraz. Z dnia na dzień jest co raz gorzej. Funkcjonuję jakoś, kiedy jestem w pracy. Zaraz po wyjściu zaczynam się sypać. Nie mogę się powstrzymać, żeby ze strachu nie płakać - boję się jak dziecko, nie potrafię określić czego właściwie. Budzę się przestraszona kilka razy w ciągu kilku godzin i ciężko mi zasnąć,niezależnie od pory dnia czy nocy. Wiem, że powodem tego mogą być wspomnienia, które obudziłam rozmawiając z tą dziewczyną (próbowałam jej powiedzieć, że nie może pozwolic się tak traktować argumentując to przykładami z piekła, z którego ucieklam). Wiem, że obudził się we mnie strach, że wciąż wybieram takich ludzi - ze skłonnością do przemocy, nieszanujących nikogo, egoistycznych. Nie wiem, co mam z sobą zrobić... Boję się, że zaczynam się na nowo rozpadac...
  2. Tak i nie; generalnie przeraża mnie pozostawanie z kimś w ciągłym kontakcie, ale kiedy zaczyna mi zależeć na jakiejś znajomości... tracę nad tym kontrolę. I chyba właśnie tego bym chciała - kontaktu 24/7.
  3. No właśnie chyba nie do końca. Mam wrażenie, że w bliższych kontaktach z drugim człowiekiem "poddaję się", kiedy ktoś wie, co będzie dla mnie lepsze. Załącza mi się takie myślenie w stylu "a może on ma rację", " on chce dla mnie dobrze" etc. Poza tym często bywało chyba tak, że po prostu bałam się przeciwstawić - bałam się odrzucenia, sprowokowania złości etc. Kiedy spotykałam się z kimś i mi na nim nie zależało - nie było problemu, potrafiłam jasno powiedzieć, że to, tamto i siamto mi nie pasuje. Ale kiedy w grę zaczynały wchodziły jakieś głębsze emocje zaczynało mi się wydawać, że ja nie mam prawa zgłaszać jakichś pretensji, roszczeń czy coś takiego. Taki był człowiek, który zrobił mi ogromną krzywdę psychiczną - z uzależnienia od niego leczyłam się kilka lat i gdzieś w głebi duszy ciągle się boję. Boję się też, że spotkam kogoś takiego jak on... Imponują mi ludzie pewni siebie, władczy etc. Teraz takich unikam, ale w gdzieś z tyłu głowy pociąg do tego typu facetów został.
  4. jesteś teraz pod opieką psychiatry? moja koleżanka leczyła się na nerwicę i hipochondrię - zachowywała się bardzo podobnie. z tego co wiem, psychoterapia bardzo jej pomogła
  5. Ok ale czego się tu wstydzić? Tego że padłaś ofiarą manipulatora i przemocowca? Że pod jego wpływem zachowywałaś się w stosunku do tych ludzi tak że mogli to odebrać jako atak albo wrogość w stosunku do nich? Wiedzą oni że miałaś do czynienia z kimś takim? I że tego typu ludzie nie są wymysłem mediów i naprawdę istnieją i co robią z mózgami innych? Powrót do dalekiej przeszłości po długim kryzysie no i czasem do znajomości też jest niezłym punktem żeby zacząć wszystko od nowa. Próbowałaś się kontaktować z tymi osobami czy żyjesz niepotrzebnymi wspomnieniami? Nikt nic nie wie. Tzn ogólnie ludzie wiedzą, że próbowałam się zabić, że wylądowałam na oddziale zamkniętym, ale nie zwierzałam się nikomu z tego, co mnie spotkało ze strony kochającego narzeczonego. Opinia obiegowa zawsze była taka, że bardzo się kochamy (bo przy kimś był bardzo czuły, szarmancki i opiekuńczy); dramat rozgrywał się w czterech ścianach. Niektórzy widzieli, że ten związek mi nie służy i nawet mi o tym mówili, ale cóż... no nie chciałam wtedy nikogo słuchać. Kiedyś ktoś powiedział "nie wyglądasz na szczęśliwą" - kochający narzeczony to usłyszał i bardzo się na mnie wyżywał. Takich sytuacji, że ktoś coś powiedział i mi się za to oberwało było dużo i między innymi dlatego zaczęłam unikać ludzi; tak było po prostu dla mnie na tamten czas bezpieczniej. Z kilkoma osobami próbowałam się kontaktować, ale źle czuję się w ich towarzystwie. Jest mi wstyd. Generalnie jestem DDA, więc w ogóle mam problem z oceną, co jest normalne, a co nie. "Popłynięciem" nazywam własnie taką emocjonalną zależność od kogoś - i wtedy mój instynkt samozachowawczy przestaje działać, tak jak było w przypadku tego kochającego narzeczonego. Byłam naprawdę gotowa zrobić wszystko, byle tylko był ze mną, byle mnie nie zostawiał, byle mnie kochał... Bardzo się boję powtórki z tej historii, dlatego wolę być sama. Wolałabym umrzeć niż przejść jeszcze raz coś takiego. Dla zobrazowania tego, jak bardzo bliższe kontakty z ludźmi mnie przerastają, przytoczę przykład kolesia, z którym spotykałam krótko po rozstaniu z tym kochającym narzeczonym - mnóstwo rzeczy mi nie odpowiadało w tej relacji, ale nie potrafiłam ich zmienić, nie potrafiłam się przeciwstawić, nie potrafiłam jakoś zawalczyć o to, co ja chcę. Moje potrzeby i pragnienia momentalnie schodzą na drugi plan, kiedy pojawia się ktoś w moim życiu. "Związek" (raptem dwa miesiące spotykania się) chciałam zakończyć, bo się w nim dusiłam, ale nie wiedziałam jak - no bo kolesiowi będzie przykro. Tak bardzo nie chciałam, żeby mu było przykro, że jak bumerang powróciły myśli samobójcze i jakieś tam delikatne próby ich urealnienia. Innym razem spotykałam się z kimś tam i np. jak wychodził - zaczynałam się bać, że już nie wróci. Zależało mi na nim i dostawałam pie*dolca, bo ciągle się bałam, że go stracę. Oczywiście rozleciało się wszystko, częściowo przez tego mojego pie*dolca, a częściowo dlatego, że zupełnie czego innego chcieliśmy od życia. Mnie po prostu ciągnie do przemocowców, alkoholików i psycholi. I do facetów, z którymi nie da się ułożyć sobie życia z różnych przyczyn. Jest jeszcze jedna kwestia - jedzenie. Jak zaczynam się angażować emocjonalnie w jakąś relację (bo parę razy mi się zdarzyło, że zaczynało mi na kimś trochę zależeć), przestaję jeść.
  6. Wcześniej moje kontakty z ludźmi były w miarę normalne i raczej nie doszukiwałabym się w nich cech typowych dla jakichś psychicznych zależności. Rzeczywiście odcięłam się od znajomych, bo takie było jego wyraźne życzenie - teraz jest mi wstyd i źle czuję się w towarzystwie osób, z którymi lubiłam się w tamtym okresie czasu (mam wrażenie, że wszyscy źle o mnie myślą - choć z drugiej strony mam świadomość, że najgorzej myślę o sobie sama i większość ludzi wcale nie podziela mojego zdania na ten temat; do tego dochodzi kwestia mojego zachowania, kiedy zaczynałam popadać w swoistą psychozę - wstydzę się, że oni to widzieli, że to pamiętają). To nie był mój pierwszy facet - wcześniej byłam ponad 6 lat z kimś, kto nie był mną w ogóle zainteresowany; przyjeżdżał, odpalał kompa, wyciągał czteropak piwa i tak wyglądało 90% wspólnie spędzonego czasu. Dlatego po rozstaniu z nim, kiedy spotkałam kogoś, kto interesował się wszystkim, co mnie dotyczy (włącznie z treścią smsów, hasłem do fb i tym, dlaczego nie odbieram telefonu jak sram) - popłynęłam. Rodzice też nigdy się mną nie interesowali i... no chciałam chyba mieć coś, czego nigdy nie miałam - czyjąś uwagę. Wyszło jak wyszło, nie ma co się teraz nad tym rozpływać. Moim podstawowym problemem było to, że ja nigdy nie czułam się ważna sama dla siebie i po terapiach udało mi się to zmienić, jestem zadowolona z efektów. Ale w kwestii kontaktów z ludźmi jestem skrzywiona strasznie. Bardzo się boję, że kiedy zacznie mi na kimś zależeć, pozwolę zrobić sobie krzywdę. Nie wiem, co jest normalne a co nie, jakie zachowania powinny mnie niepokoić, czego unikać... Co więcej, mam świadomość, jacy ludzie (a w szczególności faceci) mnie pociągają. No i raczej nie są to spokojne, poukładane osoby.
  7. NN4V a ja uważam, że sporą częścią osób decydujących się na taki a nie inny "zawód" w pewnym stopniu kieruje perspektywa pracy z dziećmi i młodzieżą (np. osławiony pan Trynkiewicz celowo został nauczycielem); nie sądzę, by w KK niektórzy panowie byli mniej zezwierzęceni niż on. Ogólnie nie lubię "sługów bożych" w takiej postaci, w jakiej widzimy ich teraz - nie mam nic do ludzi wierzących, do boga i ogólnie sfery duchowej (niech sobie każdy wierzy, w co tam chce), ale dla mnie w większości są darmozjadami, żebrakami (tylko dej i dej; w parafii we wsi obok każdy ma OBOWIĄZEK sprzątać kościół albo zapłacić 20 zł za to, że nie posprzątał - a ludzie chodzą, sprzątają albo płacą, bo wstyd, żeby ksiądz w niedziele na mszy wyczytał). Takie stosunkowo łatwe życie mają w porównaniu z innymi, prawda? Nawet już na studiach uczą ich żebractwa, bo przecież co rok ktoś łazi po domach i zbiera na studentów w seminarium (kurwa, na przyszłych lekarzy bym dała, ale na przyszłych nałogowych onanistów w czarnych kieckach - nigdy w życiu).
  8. Może i ja się wypowiem. Trzykrotnie chodziłam na psychoterapię grupową na dziennym oddziale leczenia nerwic. Każda była trudna. Zauważyłam jednak, że mnóstwo osób przychodzi z nastawieniem "terapia to lek na wszystko" i po jej zakończeniu jest niezadowolonych, bo nie przyniosła takich efektów, jak się spodziewano; w trakcie terapii somaty i lęki się nasilają, wcale nie mijają jak ręką odjął, momentami jest gorzej niż było i w sumie to chyba każdemu przechodzi przez myśl, żeby z tego w cholerę zrezygnować. Z własnego doświadczenia natomiast widzę, że mnóstwo rzeczy dociera do pacjenta dużo później. Nawet jeśli to, co mi pomogło, to tylko efekt placebo - świetnie, byle żyło mi się lepiej.
  9. Generalnie to, czego się najbardziej boję to właśnie ryzyko "popłynięcia". Muszę dodać, że nie mam zbyt wielu znajomych - właściwie dobry kontakt utrzymuję jedynie z ludźmi, którzy znają mnie niemal od zawsze (np. kuzynki). Zanim rozsypałam się psychicznie miałam koleżanki i nie byłam jakoś szczególnie aspołeczna. Zaczęłam jednak izolować się od znajomych; trochę dlatego, że szybko chudłam i byłam ewidentnie znerwicowana, co wszyscy zauważyli, a trochę na wyraźne życzenie mojego ówczesnego faceta (bo nie chciał, żeby zbyt wiele osób zauważyło, jak szybko chudnę i jak bardzo jestem znerwicowana, jak również dbał o to, bym nikomu się nie zwierzała). Po "utracie" tamtych znajomych nie udało mi się zbudować z nikim jakiejś dłuższej relacji - niezależnie od płci i wieku. Doszłam do wniosku, że sama odpycham ludzi z kilku powodów: 1) boję się, że to oni odepchną mnie, gdy lepiej mnie poznają 2) boję się, że mogę się zaangażować emocjonalnie i tym samym pozwolę się skrzywdzić. Mówiąc krótko - wiem, do czego prowadzi taka osobowość zależna, dlatego robię wszystko, by od nikogo nigdy się już nie uzależniać. Kiedy spotykałam się z jakimś chłopakiem, często mój nastrój i nastawienie do życia zależał od nastroju tego człowieka, irracjonalnie bałam się odejścia, w ogóle zachowywałam się lekko irracjonalnie... dlatego teraz w ogóle nikt się do mnie nie zbliża, bo na to nie pozwalam...
  10. Teraz już nie jest tak. Kilka lat temu byłam totalnie uzależniona od swojego faceta (przemocowca z ewidentnymi elementami osobowości psychopatycznej, który zrobił mi papkę z mózgu długotrwałym znęcaniem się psychicznym - dochodziłam do siebie ponad trzy lata). Uzależnienie dotyczyło także mojej rodziny - nie potrafiłam się od niej "odciąć emocjonalnie" tak, jak powinna zrobić to dorosła osoba. Wówczas występował własnie taki objaw - dezorientacja i strach przed wzięciem życia we własne ręce (dlatego nie mogłam odejść od faceta, byłam pewna, że bez niego sobie nie poradzę, że moje życie straci sens). Nie wiem. Raczej chciałabym otaczać się ludźmi "normalnymi", bez szczególnych odchyleń w którąkolwiek stronę jeśli chodzi o osobowość. Bardzo się boję, że wchodząc np. w nowy związek albo zawierając jakąś przyjaźń - popłynę, dam się zmanipulować i powtórzę swoje poprzednie błędy. Na chwilę obecną nie mam takich myśli...
  11. Możliwe. Ja w ogóle odpycham od siebie ludzi - w obawie, że to oni odepchną mnie.
  12. Byłam trzy razy na terapii grupowej. Pomogły, owszem, ale tylko do pewnego stopnia.
  13. Nie odnajduję się w terapii indywidualnej - próbowałam podejmować ją kilkukrotnie, z różnymi terapeutami. Nie wiem dlaczego, rozmowa sam na sam wywołuje we mnie agresję, złość, mam ochotę wyjść i więcej nie wrócić...
×