Witam,
Z zaburzeniami lękowymi borykam się w sumie do kiedy pamiętam. Obecnie mam 30 lat.
Zawsze byłem wzorowym uczniem. Przez podstawówkę przeszedłem bez większych problemów. Moja historia zaczyna się w gimnazjum kiedy to przez pierwsze poważne ataki lęku zawaliłem szkołę i ledwo zdałem z klasy do klasy. Siedząc na lekcjach miałem wrażenie że robi mi się niedobrze (pamiętam to doskonale) a przy tym ogarniała mnie masakryczna panika...musiałem wychodzić z klasy...potem przestałem w ogóle chodzić na lekcje z obawy że znowu mi się to przytrafi...całe szczęście lęki się skończyły jakoś samoczynnie i jakoś skończyłem szkołę, nawet z niezłymi wynikami.
Nerwica lękowa jak to nerwica musiała jednak pojawić się znowu tym razem w liceum....w 3 klasie. Ta sama historia...lęki na lekcjach itd. ale jakoś sobie sam z tym poradziłem i w sumie przeszło samo. Miałem wyrozumiałych nauczycieli...oceny też ok więc przetrwałem szkołę, zdałem bardzo dobrze maturę i dostałem się na studia...
Na studiach oczywiście to samo, nowe otoczenie, nowi ludzie i lęki powróciły. Objawiały się tak samo. Ataki paniki uniemożliwiające mi normalne chodzenie na zajęcia. Tym razem jednak nie poszło tak gładko...3 uczelnie zawaliłem przez nieobecności, cudem zrobiłem licencjat w prywatnej szkole. W jedym roku było ok, w drugim gorzej, a trzeci jakoś przetrzymałem.
Przyszła pora na pracę...przez kilka lat miałem względny spokój. Prawdziwy koszmar zaczął się jednak jakieś dwa lata temu, kiedy zacząłem pracować w fajnej firmie na odpowiedzialnym stanowisku. Na początku miałem problemy ze zwykłym chodzeniem do skleu po przysłowiowe ,,bułki" stojąc w kolejce zaczynałem się bać że zemdleje, że zrobi mi się słabo...wiadomo po chwili zaczynałem mieć duszności i wrażenie że odcina mi nogi, a wszystko dookoła się kręci. Podobnie było np u fryzjera, gdzie każda wizyta stawała się prawdziwym koszmarem...kołatanie serca, wrażenie osuwania się na fotelu, ból w klatce piersiowej, istny koszmar...ale prawdziwe apogeum przyszło na wiosnę w tym roku (muszę nadmienić że oprócz stanów lękowych, mam potężną kancerofobie - każdy najmiejszy ból, pieprzyk czy cokolwiek innego przyprawia mnie o zawał). Zacząłem czuć się w pracy fatalnie, cały czas miałem wrażenie że zemdleje. Nawet jak myłem zęby musiałem trzymać się umywalki. Do tego doszedł ucisk w klatce piersiowej i nieustający niepokój i panika. Zacząłem się bać chodzić do pracy, w obawie przed zemdleniem. Do tego doszły dziwne objawy...kilka razy w miesiącu kiedy nawet czułem się względnie dobrze, ni stąd ni zowąd potrafiłem mieć nagły i krótki zawrót głowy, wrażenie jakbym leciał na jedną stronę. Trwało to jakieś kilka sekund. Czasami miałem wrażenie jakby ktoś chciał wcisnąć mi głowę w szyję, tak jakby kark przestał ją utrzymywać.
Te dzwine ataki mam do dzisiaj. Nawet dzisiaj kiedy rano czułem się bardzo dobrze, nagle podczas rozmowy telefonicznej znowu to samo. Poza tym cały czas towarzyszy mi niepokój i ucisk w klatce, czasem duszności, nie pamiętam kiedy ostatni raz miałem normalny poranek i dzień. Ostatnio w kościele ledwo wytrzymałem do końca mszy. Nogi robiły mi się jak z waty i miałem wrażenie że zaraz upadnę.
Oczywiście gnębią mnie cały czas myśli czy to nie jakaś poważna choroba. Wiosną byłem z tym u lekarza ponieważ dodatkowo pojawiło się potężne nadciśnienie. Lekarz zlecił badania krwi, które wyszły jak u zdrowego nastolatka...kiedy przyznałem się że mam takie problemy od razu stwierdził że widzi po mnie że coś jest na rzeczy i polecił wizytę u psychiatry...
W czerwcu byłem na wizycie u bardzo dobrego specjalisty, który zdiagnozował u mnie problemy z radzeniem sobie z distresem. Dostałem leki na 3 miesiące. Jeden z nich to bodajże afoban. Miałem zgłosić się na ponowną wizytę, ale szczerze mówiąc ,,olałem" temat chociaż nie wiem dlaczego. ... przyznam że po lekach czułem się lepiej, zacząłem w miarę normalnie funkcjonować...niestety leki się skończyły i znowu jest masakra, no i te dziwne ataki...zaczynam sie zastanawiać czy nie iść na tomograf bo to może coś poważnego...