Skocz do zawartości
Nerwica.com

Chanberry

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Chanberry

  1. O Boże przepraszam... Wiedziałem że napisze wypracowanie całe... Ah przykro mi i podziwiam każdego kto to przeczytał
  2. Witajcie, Nwm czy możecie mi pomóc ale spróbuje. Długo się zastanawiałem czy napisać i jak napisać trochę się rozwinołem za co przepraszam ale chyba to wszystko było potrzebne. Do przed wczoraj byłem w związku z cudowną kobietą kturą dużo przeszła w życiu nie che mówić dokładnie bo mi mówiła to w sekrecie (poza tym może wejdzie tu i będzie chciała się wypowiedzieć) i ma nerwicę. Chodzi do psychologa. Byliśmy razem ponad roku. Sam też przeszłem nie mało nie tyle co ona ale różne zdarzenia doprowadziły mnie do punktu gdzie odkryłem że mam depresję. Kilka lat uciekania w "swój swiat" za pomocą thc a na koniec dwa miesiące picia prawie non stop alkoholu mało jadłem dużo schudłem, spowodowane było friendzone kture trwało 4 lata ale nie tylko bo po czasie wiem że zaczęło sie dożo wcześniej. Po tych dwóch miesiącach odcknokem się i wziolem w garść. Poukładałam myśli i światopogląd, więcej na zewnątrz niż w środku ale mimo wszystko było naprawdę dobrze. W środku na tyle by normalnie funkcjonować, cieszyć się i efektem ubocznym był mocny fundament w samo rozwoju. Pisze to bo bedzie to chyba istotne. Znaliśmy się już wcześniej ale zaczęliśmy się poznawać jakiś rok po tym jak odkryłem problem depresji. Po dwóch miesiącach wiedziałam że chce z nią byc. To był duży krok bo od wszystkich dziewczyn kture sie do mnie zbliżyły albo zaczynało mi zależeć to się odsowalem i znikalem. Tu nie odpuszczalem mimo leku przed odrzuceniem, i sie udało. Gdy jej powiedziałem o uczuciu lęk ucichł, nie było go. Bylem w niebo wzięty. Ona powiedziała mi o swojej chorobie ja w późniejszym czasie o swojej historii i lenkach. Po jakimś czasie między nami pojawił się problem z seksualnością i to moja wina, choć nigdy nie powiedziałem dokładnie dla czego bo to jest dla mnie bardzo wstydliwe i boję się o tym mówić ale nie raz chciałam o tym mówić i to bardzo choć nie mogłem i tylko czekałem aż zapyta a jak zapytała to uciekalem z tego tematu. Mieliśmy problemy z rozmową oboje chyba baliśmy się mówić. Choć czasem sie nam udawało przełamać i rozmawialiśmy bardzo szczerze. Moglismy wychodzic do kina na imprezy do znajomych wesela i nawet nauczyłem się tańczyć i przekonałem do tańca. Nie było z tym problemu ale jej ataki były w szkole, w śród obcych osób gdzie była sama i nie tylko, stresojacych sytuacjach i kryzysach między nami (czytając tę forum dochodzę potwierdza mi się moje przypuszczenie ze to bardzo silna kobieta, znosiła te ataki bardzo... Spokojnie chyba) , kilka razy zdarzyło się że po kilka tygodni miała silne ataki gdy chciałem ją przytulić złapać za rękę a nawet pocałować w czoło. Za to karzdy powrót do otwartości w uczuciach był mocniejszy (powiedziała mi raz że to tak jakby ponownie się zakochała we mnie). Za każdym razem chyba gorzej to przyjmowalem. Panikowalem bo nie mogłem jej pocieszyć, nie umiałem. Bardzo starałem się zrozumieć, spróbować pomóc na swój sposób tłumacząc i wyjaśniając. Musiałem się dużo nauczyć z psychologii i samomotywacji by wyjść (dalej uważam że wyszedłem mam nadzieje ze słusznie, choć zostało mi dużo rzeczy kture muszę poprawić i zrozumieć) z depresji samemu. Nie lubiła tego że "wszystko wiem" na błachę tematy jak to dlaczego szyba paruje jak i bardziej ważnych na temat rozumowania czy procesów myślowych albo relacji. Łatwo mi zapamiętać takie rzeczy. Nie robiłem tego złośliwie a z chęcią pomocy bo pamiętam jak sam wielu rzeczy nie rozumiałem. Byłem w tym zbyt uparty ale nie umiem jeszcze inaczej a panikowalem gdy nie mogłem pomóc. Chciałem bardzo rozmawiać prosiłem o to by mi powiedziała co mam robić jak robić jak mogę jej pomoc ale bardzo często nieskutecznie. Nie chciała rozmawiać o tym albo mówiła mi że nie wie więc byłem pod ścianą. Czasami udało mi się coś dowiedzieć. Bardzo stresował mnie ostatni okres bo praca studia zaocznie, stresowałem sie tym bardzo i akurat w tedy może też przez stres związany z studiami, ona dostała te ataki gdzie nie mogę się zbliżyć do niej a w tedy bardzo tego potrzebowalem. Przechodziłem do niej raz w tygodniu bo na to pozwalał mi czas i starałem się mieć dobry humor i pozytywne nastawienie a może łudziłem się że już jej przeszło choć po naszych rozmowach w ogóle tego nie czułem. Wiem że bardzo się starała by było inaczej i nie chciała tego ale mój lęk przed porzuceniem narastal i coraz częściej miałem myśli że tak nie jest. Co powodowało niepotrzebne napięcia między nami. Rozpaczliwie i usilnie szukałem u niej odpowiedzi co powinienem robić bym mógł pomóc by mogło być inaczej by nie było ciszy i niepokoju ktury mnie bardzo chyba przerażal bardziej niż zwykle dużo bardziej. Wcześniej dawałem sobie z nim radę a w tedy już nie, zbyt mi doskwierała wyimaginowaną "samotność". Dzięki niej zaczolem sie bardziej otwierać i moja skorupa zaczęła puszczać więc stałem się bardziej podatny na takie sytuacje (tak sobie tłumaczę to) ale gdzieś w głębi siebie cieszylem się z tego bo wiedziałem że jej ufam i kocham, że uda mi się wiele rzeczy poukładać w sobie właśnie dzięki niej. Pokłóciliśmy się powiedziałem jak sie czuje co we mnie boli, oczywicie nie w mądry i spokojny sposób tylko w nerwach i z wyrzutami. Nigdy tego nie robiłem ale wyszedłem nim sie pogodzilismy. Nigdy wcześniej tak nie wyszedłem bez zgody między nami albo chociaż ochlonelismy i porozmawialismy spokojnie. To był chyba mój największy błąd tego wieczoru a było ich wiele. Ona powiedziała mi tego wieczoru ze nie jest chyba zdolna do związku, w sensie że nie nadaje się do tego (mówiła mi to już wcześniej ale ja zawsze zaprzeczalem temu i jej starałem się wytłumaczyć ze tak nie jest, tym razem nic nie odpowiedziałem). A po dwóch dniach prawie całkowitej ciszy z jej strony umówiliśmy się na spotkanie gdzie powiedziała mi że to koniec. Że męczy sie ze mną i stąd te ucieczki. Że jestem zbyt zraniony, mam za dużo problemów i ona nie da rady z tym sobie. Nie mogłem uwierzyć że powiedziała to tak bez emocji. Nie chciała zbyt wyjaśniać ani co zrobiłem źle ani co kiedy jak sie to stało. Mówiła mi wiele razy że mnie kocha i że bardzo się cieszy że jestem przy niej dziękowała za wytrwałość i spokój ktury wiele razy miałem w trudnych chwilach (oczywicie że ciężko jej było to mówić podczas gdy miała te ataki związane z okazywaniem uczuć do mnie i w tedy bardzo rzadko mówiła mi nawet ze mnie kocha) dlatego nie mogłem w to uwierzyć. Dalej nie wierzę. Podejrzewam że nie chce mnie "męczyć" tym związkiem albo inną bzdure podpowiedział jej jej mózg a wiedziała że nie ma najmniejszej szansy że odpuszczę jak powie mi prawdę. Nie chce ze mną rozmawiać a ja nie wiem co robić. Bardzo ją kocham jak nikogo, z odwagą jak nigdy i nie odpuszczę jeśli ona "nie chce mnie męczyć" ale nie chce jej nękać telefonami czy chodzić pod jej dom licząc na rozmowę. To by nie było dobre szczególnie teraz. Naciskać i naciskać na siłę. Jest bardzo uparta i jeśli chodzi o takie rzeczy może sie nie odzywać nawet latami jak się uprze i nie będę wiedział czy naprawdę przestała mnie kochać czy udaje że już nie. Czy moje podejrzenie jest słuszne? Wiele rzeczy o nerwicy też nie rozumiem... czy to możliwe jest by osoba z nią tak postąpiła? Czy to nie jest moja reakcja na odrzucenie? Mój wymysł bym był bardziej "spokojny"? Z góry dziękuje i pozdrawiam.
×