Skocz do zawartości
Nerwica.com

Magdalenkaaa

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Magdalenkaaa

  1. Cześć, postanowiłam tu napisać zanim sama oszaleję z natłoku myśli i zmartwień, jakie mam w stosunku do byłego niestety partnera. Byliśmy rok ze sobą, nie powiem, że było idealnie, postaram się nie rozpisywać, ale streścić to najlepiej jak potrafię. Poznaliśmy się i miała to być relacja taka niezobowiązująca, ale na pierwszym spotkaniu okazało się, że rozmawia nam się tak jakbyśmy znali się lata. dziś myślę, że on otworzył się przede mną, bo dręczyła go samotność. Po krótce poznałam historię jego życia i zdecydowałam, że nie ucieknę, ale że dam mu szansę. Jest jedynakiem, bardzo związanym z rodzicami, głównie z matką. Ma 29 lat, wypieszczony , egoista z wielkim ego, bezkrytyczny wobec siebie, bez wad, ale za to wymagający od wszystkich. tylko ja mam się zmieniać, tylko ja mam wady i tylko ja jestem wszystkiemu winna. Na początku sielanka, prawie. Podczas pierwszego spotkania opowiedział mi o przeszłości, ciemnych interesach, narkotykach, agresji, ustawkach, 8 miesięcznym areszcie, życiu ponad stan, pieniądzach, znajomych, których było mnóstwo, ale jak byli potrzebni odwrócili się. Wyprowadził się z ukochanego miasta 400 km, do małego miasteczka, rozpoczął uczciwe życie, pracę. Resocjalizował się, zerwał wszelkie kontakty, chciał się naprawić. Widziałam silnego człowieka, odważnego. Podziwiałam. Na początku wiem, że psychicznie był w ciężkim stanie, leżał i spacerował z psem rozstal się z dziewczyną, wyrzucił ją z domu. Pozbierał się lub tylko kasa się skończyła i trzeba było iść do pracy. Praca pochłaniała go do reszty, gastronomia. Na wszystko się godziłam, czasem miesiąc nie widzieliśmy się, zostały telefony, kilkanaście na dzień. Wiedziałam jak irytuje go praca, bolało mnie że tak ciężko pracuje, a nie ma z tego ani kasy ani nawet normalnej umowy. Dołowało go to, wszelkie próby dotarcia do niego kończyły się tym, że naciskam, że wymuszam. Znalazł inną pracę i to dopiero go dobiło, bo po dwóch miesiącach nie otrzymał ani grosza ani umowy. Frustracja sięgała zenitu, rozeszliśmy się. Potem zbliżyliśmy się do siebie, jako przyjaciele. Znosiłam jego dołki, bycie oschłym, widziałam jak cierpi, jak nie radzi sobie, pomagałam, słuchałam o bolącym ząbku, zmęczeniu, finansowo też, bo wszelkie środki do życia się skończyły. Czasem miałam dość,bo uważał się za pępek świata, moje traumy były niczym. Wrócił na stare śmieci, pozornie odżył, zeszliśmy się. Ale to narcyz, któremu nic nie wolno powiedzieć, agresja, przerzucanie winy, bez kompromisów. Znów się rozeszliśmy i znów mieliśmy próbować. Niestety pojawiła się choroba ukochanej mamy, nawrót nowotworu i tu mój eks się posypał. Umiał tylko rzucić, że chce być sam, że ja się nie zmienię, że już nic nie czuje do mnie. Miotał się, agresja aż buzowała, był okrutny, ranił, a ja stałam i czekałam aż pęknie i przestanie chować się za maską twardziela. Słowa bolały, jego obojętność, nienawiść, jaką wytoczył przeciwko mnie. wrzeszczał, ze wszystko skończone, że wraca do dawnego życia, do domu, ze jestem mu obojętna, że za tą decyzją nie stoi choroba matki, że to moja wina, że ludzie twardzi jak on nie użalają się nad sobą jak ja, że zawsze radził sobie sam i nie otworzy się przede mną. Widziałam zimnego, ogarniętego furią psychopatę, bez empatii, bez uczuć, atakującego mnie. Pokochałam innego człowieka. chociaż mówił, że nie ma uczuć wyższych, że nie ma empatii, że jest twardy, że gardzi słabymi jednostkami, że ma cechy zezwierzęcenia,że kocha zwierzęta ale nie ludzi wierzyłam, że to maska. Zawsze podkreśla, że nie ma wad, że jest ideałem, do tego stopnia ma rozdmuchane ego. Zero krytyki wobec siebie, ale inni robią wszystko źle. Trzeba obchodzić się jak z jajkiem, bo mamusia tak go wychowała, na księcia. I uciekłabym od niego, ale... rodziców i psa kocha bardzo, lubi ludzi z pracy i potrafi im pomóc bezinteresownie, opiekuje się starszą babcią z demencją z troską. Nie jest zimnym głazem, można go zranić, a może tylko urazić ego ? Nie wiem. Pokłóciliśmy się, bo powiedziałam, że starał się jak potrzebował kasy, twierdzi że go zraniłam, a może zabolała prawda. widziałam w nim dobro, może tyko patrzyłam jak zakochana kobieta, powtarzałam, że nie jest złym człowiekiem, skoro troszczy się o mnie.Nasze rozstanie przebiegło bardzo gwałtownie, w wielkich emocjach, on kipiał ze złości momentami. Ale analizowałam tą sytuację i... Przytuliłam go podczas tej rozmowy, chwyciłam za ręce. Nie potrafił na mnie spojrzeć, kiedy mówiłam spójrz na mnie, w tym ułamku sekundy czułam, że gdyby mnie nie odepchnłą pęknął by. I co? Umarłby mit twardziela... Powiedział, że ani ja ani mój syn nie możemy z nim być, bo nas skrzywdzi, że jest wrakiem człowieka i że gdyby nie zobowiązania finansowe wobec mnie powiesiłby się. Jak powiedziałam,że podjął decyzję ze względu na mnie, odpowiedział może, a potem jak naciskałam umiał tylko rzucać, że poprawiam sobie ego, że bawię się w psychologa dla trudnych przypadków. A ja stałam i widziałam wrak. Raniący i mówiący rzeczy po których można nienawidzić. Nerwy, których nie można opanować, lęk, samotność, wycofanie,poczucie klęski w życiu, załamanie, totalne rozsypanie, brak perspektyw skrzętnie ukryte za maską twardziela, psychopaty, zimnego drania. Odepchnął mnie całkowicie, moje wsparcie i pomoc, nie potrafił się przełamać. Jak zalęknione dziecko. Nawet tatuaż, który sobie robi skrzętnie ukrywa przed rodzicami, bo boi się ich reakcji. Twardziel , psychopata, człowiek z depresją lub na równi pochyłej? Kim jest? Wybrał wegetację, samotność. Wiem, że jak mu źle nie umie być z nikim, odtrąca, jest przykry i oschły, nie umie się otworzyć. Najlepiej jest mówić,że nie ma uczuć, że radzi sobie sam, a nie radzi chyba sobie wcale. Choroba matki, o której nawet nie umie mówić jest gwoździem do trumny. Odeszłam trzaskając drzwiami, w nienawiści, złości. Ale w głębi martwię się, boję się, że jak się złamie i wróci do miasta, za którym tęskni wpadnie w to co było, chociaż nie raz mówił, że tego nie chce. Ale najlepiej jest wrzeszczeć, że tylko miasto da mu szczęście, że za tamtym życiem tęskni i nie ma argumentu, że nieważne gdzie, ale ważne z kim się żyje. Niby dorosły , decyduje sam o sobie. A jeśli to ciche wołanie o pomoc? Powiedział, że mnie docenia, że jestem inna niż wszystkie, wyjątkowa. ale potem na moje argumenty, żeby iść razem w problemy rzucił, że wyjątkowa jest każda, która mogła być z nim, ideałem..."nic już do ciebie nie czuję, nie denerwuję się, odkąd nic nas nie łączy, mam spokój, starałem się, ale ty wszystko zepsułaś, jeśli myślisz, że choroba matki jest powodem to jesteś w błędzie. Ze nie chce być z tobą wiedziałem już wcześniej". Ostatnio ja nawaliłam, szczerze pogadaliśmy, myśleliśmy o powrocie do siebie, tulił mnie jak najbliższy człowiek, a dwa tygodnie potem byłam obca, już nieobecna w planach na życie, nieważna. Tylko po drodze ta choroba matki i słowa, że tylko to ma w głowie, że myśli nawet jak śpi. Okazałam wsparcie, pomoc, zrozumienie. Moja mama zmarła na raka, a on wrzeszczał, że nie chce litości, że nie będę mówić jak ma myśleć i co czuć, że on sobie świetnie radzi, a ja nie umiem zamknąć przeszłości. Mama wychowała mnie sama, miałam 18 lat i zostałam sama. Dałam radę, wybudowałam dom, mam pracę i niezłe stanowisko, super syna. Ale to nic dla niego, bo jestem słabą jednostką, jak mnie nazwał. Może nie umiał pogodzić się, że ja do czegoś doszłam? Rok bycia razem na dobre i na złe, a on w miesiąc zamienia mnie w największego wroga. Może ktoś coś sensownego mi podpowie, pomoże zrozumieć. Dobro nie powraca? Czy on nie widzi sensu życia innego niż własna wygoda i pieniądze czy nie chce zranić mnie i mojego syna, którego lubił? Czy to osobowość zagubiona czy psychopata?Gdyby pozwolił sobie powiedzieć cokolwiek, poszedł na terapię, a on tylko bierze leki od mamusi na uspokojenie bo "rozwaliłby szpital". Każda próba pomocy jest odepchnięta, ale jak stwierdził on nie jest sam , ma ojca, a mnie nie potrzebuję. Żyliśmy na odległość, taką 100 km, ale miałam wrażenie, że go znam. Dużo zaakceptowałam, starałam się pokazać prawdziwe wartości, a on stwierdził, że wartości wpajała mu mama jak był mały, ale nie ja, że nie chce mieć nic ze mną wspólnego. A miesiąc wcześniej był delikatny, czuły...ktoś ma pomysł co dalej. Co robić, jak pomóc? Nie odezwę się już i on też. Myślałam, żeby napisać @ jeszcze raz schować dumę i pokazać, że jestem , zasugerować że to może depresja, żeby się leczył, ale zamknął się na mnie na zawsze. I tak mnie odtrąci, w mniej lub bardziej miły sposób. Odp*** się, daj mi żyć, to koniec, nie wrócę- czy on tak czuje naprawdę?Chociaż stałam murem. Mam wady,on też, życie z kimś to akceptacja i kompromis, czy on tego nie rozumie? Miesiąc temu rozumiał...a dziś wie, że nic dobrego ze mną mu nie wyjdzie. Czyli byłam z nim w najgorszym momencie, jak był bez kasy, jak się łamał, jak odtrącał trwałam, a teraz tak poprostu mnie wykopał z życia, czy nie umie być z kimś w sposób dojrzały? Zakończył znajomość w wielkim hukiem i definitywnie. Widzicie drugą jego twarz? załamanego człowieka, bezsilnego, czującego strach czy zimnego manipulatora, psychopatę bez uczuć, który zrobił nam prezent odchodząc. Wybierając samotność i nikogo obok. Byłam jedyną szczerą i bezinteresowną osobą, a on nazwał swoje życie beze mnie dobrym i szczęśliwym. tyle tylko, że siebie w tym życiu nazwał wrakiem człowieka. I ja gdzieś za maską zimnego, okrutnego drania widzę ten samotny wrak...pomóc ale jak? Zapomnieć? Jak pomóc komuś kto nie chce? A może dobrze mu beze mnie? Podpowiedzcie proszę, choć trochę chaotycznie to opisałam...depresja, chad, socjopata?
  2. Kochałam go, poznałam i pokochałam innego człowieka. Albo świetnie się maskującego. Nieraz chciałam odejść i zawsze się odzywał, wszystko wracało. Chciałam zrozumieć, może chciałam widzieć biednego człowieka,a nie psychopatę. Dziś myślę, że to ja jestem wrakiem. Obwiniam się, zastanawiam się dlaczego ja? Silna, samodzielna babka, matka, mająca fajną pracę, dom. Czuję się wykorzystana, upokorzona, zdeptana
  3. Cześć, postanowiłam tu napisać zanim sama oszaleję z natłoku myśli i zmartwień, jakie mam w stosunku do byłego niestety partnera. Byliśmy rok ze sobą, nie powiem, że było idealnie, postaram się nie rozpisywać, ale streścić to najlepiej jak potrafię. Poznaliśmy się i miała to być relacja taka niezobowiązująca, ale na pierwszym spotkaniu okazało się, że rozmawia nam się tak jakbyśmy znali się lata. dziś myślę, że on otworzył się przede mną, bo dręczyła go samotność. Po krótce poznałam historię jego życia i zdecydowałam, że nie ucieknę, ale że dam mu szansę. Jest jedynakiem, bardzo związanym z rodzicami, głównie z matką. Ma 29 lat, wypieszczony jedynak, egoista z wielkim ego, bezkrytyczny wobec siebie, bez wad, ale za to wymagający od wszystkich. tylko ja mam się zmieniać, tylko ja mam wady i tylko ja jestem wszystkiemu winna. Na początku sielanka, prawie. Podczas pierwszego spotkania opowiedział mi o przeszłości, ciemnych interesach, narkotykach, agresji, ustawkach, 8 miesięcznym areszcie, życiu ponad stan, pieniądzach, znajomych, których było mnóstwo, ale jak byli potrzebni odwrócili się. Wyprowadził się z ukochanego miasta 400 km, do małego miasteczka, rozpoczął uczciwe życie, pracę. Resocjalizował się, zerwał wszelkie kontakty, chciał się naprawić. Widziałam silnego człowieka, odważnego. Podziwiałam. Na początku wiem, że psychicznie był w ciężkim stanie, rozstal się z dziewczyną. Pozbierał się. Praca pochłaniała go do reszty, gastronomia. Na wszystko się godziłam, czasem miesiąc nie widzieliśmy się, zostały telefony, kilkanaście na dzień. Wiedziałam jak irytuje go praca, bolało mnie że tak ciężko pracuje, a nie ma z tego ani kasy ani nawet normalnej umowy. Dołowało go to, wszelkie próby dotarcia do niego kończyły się tym, że naciskam, że wymuszam. Znalazł inną pracę i to dopiero go dobio, bo po dwóch miesiącach nie otrzymał ani grosza ani umowy. Frustracja sięgała zenitu, rozeszliśmy się. Potem zbliżyliśm się do siebie, jako przyjaciele. Znosiłam jego dołki, bycie oschłym, widziałam jak cierpi, jak nie radzi sobie, pomagałam, finansowo też, b wszelkie środki do życia się skończyły. Wrócił na stare śmieci, pozornie odżył, zeszliśmy się. Ale to narcyz, któremu nic nie wolno powiedzieć, agresja, przerzucanie winy, bez kompromisów. Znów się rozeszliśmy i znów mieliśmy próbować. Niestety pojawiła się choroba ukochanej mamy, nawrót nowotworu i tu mój eks się posypał. Umiał tylko rzucić, że chce być sam, że ja się nie zmienię, że już nic nie czuje do mnie. Miotał się, agresja aż buzowała, był okrutny, ranił, a ja stałam i czekałam aż pęknie i przestanie chować się za maską twardziela. Słowa bolały, jego obojętność, nienawiść, jaką wytoczył przeciwko mnie. wrzeszczał, ze wszystko skończone, że wraca do dawnego życia, do domu, ze jestem mu obojętna, że za tą decyzją nie stoi choroba matki, że to moja wina, że ludzie twardzi jak on nie użalają się nad sobą jak ja, że zawsze radził sobie sam i nie otworzy się przede mną. Widziałam zimnego, ogarniętego furią psychopatę, bez empatii, bez uczuć, atakującego mnie. Pokochałam innego człowieka. chociaż mówił, że nie ma uczuć wyższych, że nie ma empatii, że jest twardy, że gardzi słabymi jednostkami, że kocha zwierzęta ale nie ludzi wierzyłam, że to maska. Zawsze podkreśla, że nie ma wad, że jest ideałem, do tego stopnia ma rozdmuchane ego. Zero krytyki wobec siebie, ale inni robią wszystko źle. Trzeba obchodzić się jak z jajkiem, bo mamusia tak go wychowała, na księcia. I uciekłabym od niego, ale... rodziców i psa kocha bardzo, lubi ludzi z pracy i potrafi im pomóc bezinteresownie, opiekuje się starszą babcią z demencją z troską. Nie jest zimnym głazem, można go zranić, a może tylko urazić ego ? Nie wiem. Pokłóciliśmy się, bo powiedziałam, że starał się jak potrzebował kasy, twierdzi że go zraniłam, a może zabolała prawda. widziałam w nim dobro, może tyko patrzyłam jak zakochana kobieta? Nasze rozstanie przebiegło bardzo gwałtownie, w wielkich emocjach, on kipiał ze złości momentami. Ale analizowałam tą sytuację i... Przytuliłam go podczas tej rozmowy, chwyciłam za ręce. Nie potrafił na mnie spojrzeć, w tym ułamku sekundy czułam, że gdyby mnie nie odepchnłą pęknął by. I co? Umarłby mit twardziela... Powiedział, że ani ja ani mój syn nie możemy z nim być, bo nas skrzywdzi, że jest wrakiem człowieka i że gdyby nie zobowiązania finansowe wobec mnie powiesiłby się. Jak powiedziałam,że podjął decyzję ze względu na mnie, odpowiedział może, a potem jak naciskałam umiał tylko rzucać, że poprawiam sobie ego, że bawię się w psychologa dla trudnych przypadków. A ja stałam i widziałam wrak. Raniący i mówiący rzeczy po których można nienawidzić. Nerwy, których nie można opanować, poczucie klęski w życiu, załamanie, totalne rozsypanie, brak perspektyw skrzętnie ukryte za maską twardziela, psychoppaty, zimnego drania. Odepchnął mnie całkowicie, moje wsparcie i pomoc, nie potrafił się przełamać. Jak zalęknione dziecko. Nawet tatuaż, który sobie robi skrzętnie ukrywa przed rodzicami, bo boi się ich reakcji. Twardziel , psychopata, człowiek z depresją. wybrał wegetację, samotność. Wiem, że jak mu źle nie umie być z nikim, odtrąca, jest przykry i oschły, nie umie się otworzyć. Najlepiej jest mówić,że nie ma uczuć, że radzi sobie sam, a nie radzi chyba sobie wcale. Choroba matki, o której nawet nie umie mówić jest gwoździem do trumny. Odeszłam trzaskając drzwiami, w nienawiści, złości. Ale w głębi martwię się, boję się, że jak się złamie i wróci do miasta, za którym tęskni wpadnie w to co było, chociaż nie raz mówił, że tego nie chce. Ale najlepiej jest wrzeszczeć, że tylko miasto da mu szczęście, że za tamtym życiem tęskni i nie ma argumentu, że nieważne gdzie, ale ważne z kim się żyje. Niby dorosły , decyduje sam o sobie. A jeśli to ciche wołanie o pomoc? Powiedział, że mnie docenia, że jestem inna niż wszystkie, wyjątkowa. ale potem na moje argumenty, żeby iść razem w problemy rzucił, że wyjątkowa jest każda, która mogła być z min ideałem...nic już do ciebie nie czuję, nie denerwuję się, mam spokój, starałem się, ale ty wszystko zepsułaś, jeśli myślisz, że choroba matki jest powodem to jesteś w błędzie. Ze nie chce być z tobą wiedziałem już wcześniej. Ostatnio ja nawaliłam, szczerze pogadaliśmy, myśleliśmy o powrocie do siebie, tulił mnie jak najbliższy człowiek a dwa tygodnie potem byłam obca, już nieobecna w planach na życie, nieważna. Tylko po drodze ta choroba matki i słowa, że tylko to ma w głowie. Okazałam wsparcie, pomoc, zrozumienie. Moja mama zmarła na raka, a on wrzeszczał, że nie chce litości, że nie będę mówić jak ma myśleć i co czuć, że on sobie świetnie radzi. Rok bycia razem na dobre i na złe, a on w miesiąc zamienia mnie w największego wroga. Może ktoś coś sensownego mi podpowie, pomoże zrozumieć. Dobro nie powraca? Czy on nie widzi sensu życia innego niż własna wygoda i pieniądze czy nie chce zranić mnie i mojego syna, którego lubił. Gdyby pozwolił sobie powiedzieć cokolwiek, poszedł na terapię, a on tylko bierze leki od mamusi na uspokojenie, Bo rozwaliłby szpital". Każda próba pomocy jest odepchnięta, ale jak stwierdził on nie jest sam , ma ojca, a mnie nie potrzebuję. Żyliśmy na odległość, taką 100 km, ale miałam wrażenie, że go znam. Dużo zaakceptowałam, starałam się pokazać prawdziwe wartości, a on stwierdził, że wartości wpajała mu mama jak był mały, ale nie ja, że nie chce mieć nic ze mną wspólnego. A miesiąc wcześniej był delikatny, czuły...ktoś ma pomysł co dalej. Nie odezwę się już i on też. Myślałam, żeby napisać @ i zasugerować że to może depresja, żeby się leczył, ale zamknął się na mnie na zawsze. Chociaż stałam murem. Mam wady,on też, życie z kimś to akceptacja i kompromis, czy on tego nie rozumie? Miesiąc temu rozumiał...a dziś wie, że nic dobrego ze mną mu nie wyjdzie. Czyli byłam z nim w najgorszym momencie, jak był bez kasy, jak się łamał, jak odtrącał trwałam, a teraz tak poprostu mnie wykopał z życia. Zakończył znajomość w wielkim hukiem i definitywnie. Widzicie drugą załamanego człowieka, bezsilnego, czującego strach czy zimnego manipulatora, psychopatę bez uczuć, który zrobił nam prezent odchodząc. Wybierając samotność i nikogo obok. Byłam jedyną szczerą i bezinteresowną osobą, a on nazwał swoje życie beze mnie dobrym i szczęśliwym. tyle tylko, że siebie w tym życiu nazwał wrakiem człowieka. I ja gdzieś za maską zimnego, okrutnego drania widzę ten samotny wrak...
  4. Cześć, postanowiłam tu napisać zanim sama oszaleję z natłoku myśli i zmartwień, jakie mam w stosunku do byłego niestety partnera. Byliśmy rok ze sobą, nie powiem, że było idealnie, postaram się nie rozpisywać, ale streścić to najlepiej jak potrafię. Poznaliśmy się i miała to być relacja taka niezobowiązująca, ale na pierwszym spotkaniu okazało się, że rozmawia nam się tak jakbyśmy znali się lata. dziś myślę, że on otworzył się przede mną, bo dręczyła go samotność. Po krótce poznałam historię jego życia i zdecydowałam, że nie ucieknę, ale że dam mu szansę. Jest jedynakiem, bardzo związanym z rodzicami, głównie z matką. Ma 29 lat, wypieszczony jedynak, egoista z wielkim ego, bezkrytyczny wobec siebie, bez wad, ale za to wymagający od wszystkich. tylko ja mam się zmieniać, tylko ja mam wady i tylko ja jestem wszystkiemu winna. Na początku sielanka, prawie. Podczas pierwszego spotkania opowiedział mi o przeszłości, ciemnych interesach, narkotykach, agresji, ustawkach, 8 miesięcznym areszcie, życiu ponad stan, pieniądzach, znajomych, których było mnóstwo, ale jak byli potrzebni odwrócili się. Wyprowadził się z ukochanego miasta 400 km, do małego miasteczka, rozpoczął uczciwe życie, pracę. Resocjalizował się, zerwał wszelkie kontakty, chciał się naprawić. Widziałam silnego człowieka, odważnego. Podziwiałam. Na początku wiem, że psychicznie był w ciężkim stanie, rozstal się z dziewczyną. Pozbierał się. Praca pochłaniała go do reszty, gastronomia. Na wszystko się godziłam, czasem miesiąc nie widzieliśmy się, zostały telefony, kilkanaście na dzień. Wiedziałam jak irytuje go praca, bolało mnie że tak ciężko pracuje, a nie ma z tego ani kasy ani nawet normalnej umowy. Dołowało go to, wszelkie próby dotarcia do niego kończyły się tym, że naciskam, że wymuszam. Znalazł inną pracę i to dopiero go dobio, bo po dwóch miesiącach nie otrzymał ani grosza ani umowy. Frustracja sięgała zenitu, rozeszliśmy się. Potem zbliżyliśm się do siebie, jako przyjaciele. Znosiłam jego dołki, bycie oschłym, widziałam jak cierpi, jak nie radzi sobie, pomagałam, finansowo też, b wszelkie środki do życia się skończyły. Wrócił na stare śmieci, pozornie odżył, zeszliśmy się. Ale to narcyz, któremu nic nie wolno powiedzieć, agresja, przerzucanie winy, bez kompromisów. Znów się rozeszliśmy i znów mieliśmy próbować. Niestety pojawiła się choroba ukochanej mamy, nawrót nowotworu i tu mój eks się posypał. Umiał tylko rzucić, że chce być sam, że ja się nie zmienię, że już nic nie czuje do mnie. Miotał się, agresja aż buzowała, był okrutny, ranił, a ja stałam i czekałam aż pęknie i przestanie chować się za maską twardziela. Słowa bolały, jego obojętność, nienawiść, jaką wytoczył przeciwko mnie. wrzeszczał, ze wszystko skończone, że wraca do dawnego życia, do domu, ze jestem mu obojętna, że za tą decyzją nie stoi choroba matki, że to moja wina, że ludzie twardzi jak on nie użalają się nad sobą jak ja, że zawsze radził sobie sam i nie otworzy się przede mną. Widziałam zimnego, ogarniętego furią psychopatę, bez empatii, bez uczuć, atakującego mnie. Pokochałam innego człowieka. chociaż mówił, że nie ma uczuć wyższych, że nie ma empatii, że jest twardy, że gardzi słabymi jednostkami, że kocha zwierzęta ale nie ludzi wierzyłam, że to maska. Zawsze podkreśla, że nie ma wad, że jest ideałem, do tego stopnia ma rozdmuchane ego. Zero krytyki wobec siebie, ale inni robią wszystko źle. Trzeba obchodzić się jak z jajkiem, bo mamusia tak go wychowała, na księcia. I uciekłabym od niego, ale... rodziców i psa kocha bardzo, lubi ludzi z pracy i potrafi im pomóc bezinteresownie, opiekuje się starszą babcią z demencją z troską. Nie jest zimnym głazem, można go zranić, a może tylko urazić ego ? Nie wiem. Pokłóciliśmy się, bo powiedziałam, że starał się jak potrzebował kasy, twierdzi że go zraniłam, a może zabolała prawda. widziałam w nim dobro, może tyko patrzyłam jak zakochana kobieta? Nasze rozstanie przebiegło bardzo gwałtownie, w wielkich emocjach, on kipiał ze złości momentami. Ale analizowałam tą sytuację i... Przytuliłam go podczas tej rozmowy, chwyciłam za ręce. Nie potrafił na mnie spojrzeć, w tym ułamku sekundy czułam, że gdyby mnie nie odepchnłą pęknął by. I co? Umarłby mit twardziela... Powiedział, że ani ja ani mój syn nie możemy z nim być, bo nas skrzywdzi, że jest wrakiem człowieka i że gdyby nie zobowiązania finansowe wobec mnie powiesiłby się. Jak powiedziałam,że podjął decyzję ze względu na mnie, odpowiedział może, a potem jak naciskałam umiał tylko rzucać, że poprawiam sobie ego, że bawię się w psychologa dla trudnych przypadków. A ja stałam i widziałam wrak. Raniący i mówiący rzeczy po których można nienawidzić. Nerwy, których nie można opanować, poczucie klęski w życiu, załamanie, totalne rozsypanie, brak perspektyw skrzętnie ukryte za maską twardziela, psychoppaty, zimnego drania. Odepchnął mnie całkowicie, moje wsparcie i pomoc, nie potrafił się przełamać. Jak zalęknione dziecko. Nawet tatuaż, który sobie robi skrzętnie ukrywa przed rodzicami, bo boi się ich reakcji. Twardziel , psychopata, człowiek z depresją. wybrał wegetację, samotność. Wiem, że jak mu źle nie umie być z nikim, odtrąca, jest przykry i oschły, nie umie się otworzyć. Najlepiej jest mówić,że nie ma uczuć, że radzi sobie sam, a nie radzi chyba sobie wcale. Choroba matki, o której nawet nie umie mówić jest gwoździem do trumny. Odeszłam trzaskając drzwiami, w nienawiści, złości. Ale w głębi martwię się, boję się, że jak się złamie i wróci do miasta, za którym tęskni wpadnie w to co było, chociaż nie raz mówił, że tego nie chce. Ale najlepiej jest wrzeszczeć, że tylko miasto da mu szczęście, że za tamtym życiem tęskni i nie ma argumentu, że nieważne gdzie, ale ważne z kim się żyje. Niby dorosły , decyduje sam o sobie. A jeśli to ciche wołanie o pomoc? Powiedział, że mnie docenia, że jestem inna niż wszystkie, wyjątkowa. ale potem na moje argumenty, żeby iść razem w problemy rzucił, że wyjątkowa jest każda, która mogła być z min ideałem...nic już do ciebie nie czuję, nie denerwuję się, mam spokój, starałem się, ale ty wszystko zepsułaś, jeśli myślisz, że choroba matki jest powodem to jesteś w błędzie. Ze nie chce być z tobą wiedziałem już wcześniej. Ostatnio ja nawaliłam, szczerze pogadaliśmy, myśleliśmy o powrocie do siebie, tulił mnie jak najbliższy człowiek a dwa tygodnie potem byłam obca, już nieobecna w planach na życie, nieważna. Tylko po drodze ta choroba matki i słowa, że tylko to ma w głowie. Okazałam wsparcie, pomoc, zrozumienie. Moja mama zmarła na raka, a on wrzeszczał, że nie chce litości, że nie będę mówić jak ma myśleć i co czuć, że on sobie świetnie radzi. Rok bycia razem na dobre i na złe, a on w miesiąc zamienia mnie w największego wroga. Może ktoś coś sensownego mi podpowie, pomoże zrozumieć. Dobro nie powraca? Czy on nie widzi sensu życia innego niż własna wygoda i pieniądze czy nie chce zranić mnie i mojego syna, którego lubił. Gdyby pozwolił sobie powiedzieć cokolwiek, poszedł na terapię, a on tylko bierze leki od mamusi na uspokojenie, Bo rozwaliłby szpital". Każda próba pomocy jest odepchnięta, ale jak stwierdził on nie jest sam , ma ojca, a mnie nie potrzebuję. Żyliśmy na odległość, taką 100 km, ale miałam wrażenie, że go znam. Dużo zaakceptowałam, starałam się pokazać prawdziwe wartości, a on stwierdził, że wartości wpajała mu mama jak był mały, ale nie ja, że nie chce mieć nic ze mną wspólnego. A miesiąc wcześniej był delikatny, czuły...ktoś ma pomysł co dalej. Nie odezwę się już i on też. Myślałam, żeby napisać @ i zasugerować że to może depresja, żeby się leczył, ale zamknął się na mnie na zawsze. Chociaż stałam murem. Mam wady,on też, życie z kimś to akceptacja i kompromis, czy on tego nie rozumie? Miesiąc temu rozumiał...a dziś wie, że nic dobrego ze mną mu nie wyjdzie. Czyli byłam z nim w najgorszym momencie, jak był bez kasy, jak się łamał, jak odtrącał trwałam, a teraz tak poprostu mnie wykopał z życia. Zakończył znajomość w wielkim hukiem i definitywnie. Widzicie drugą załamanego człowieka, bezsilnego, czującego strach czy zimnego manipulatora, psychopatę bez uczuć, który zrobił nam prezent odchodząc. Wybierając samotność i nikogo obok. Byłam jedyną szczerą i bezinteresowną osobą, a on nazwał swoje życie beze mnie dobrym i szczęśliwym. tyle tylko, że siebie w tym życiu nazwał wrakiem człowieka. I ja gdzieś za maską zimnego, okrutnego drania widzę ten samotny wrak...
×