Skocz do zawartości
Nerwica.com

mOniSia

Użytkownik
  • Postów

    27
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez mOniSia

  1. czytając te Wasze odpowiedzi, to mam wrażenie jakbym sama to pisała. Ale powiem, że mnie już ten problem z okazywaniem uczuć przechodzi. Wydaje mi się, że to wszystko miało korzenie w dzieciństwie. Zawsze byłam tym "gorszym dzieckiem", o wszystko (nawet o rzeczy, które ewidentnie nie stały się z mojej winy) obwiniano mnie. Nie pamiętam, żeby mama albo tata powiedzieli, że mnie kochają, że jestem zdolna, że są ze mnie dumni. Natomiast wszystkie wady był mi uświadamiane z wielką częstotliwością. Z tąd wzięła się niska samoocena, nieśmiałość, niechęć do okazywania jakiś głębszych uczuć, a właściwie to strach przed nimi. Po prostu bałam się , że ktoś mnie skarci, wyśmieje, nie zrozumie... Trudno mi jest mówić "kocham", "lubię", ale za to potrafię pisać o czuciach. Mogę całkowicie zwierzyć się kartce papieru. Jednak jest sposób na to, by nauczyć się okazywać uczucia innym ludziom w czasie, np. rozmowy. Musi to być osoba, którą kochamy, darzymy szacunkiem, zaufaniem, osoba, której bardzo na nas zależy, która nas chwali, obdarza komplementami, buduje w ten sposób naszą samoocenę. Przed takim kimś otwieramy się. Co prawda stopniowo, ale jednak. I to jest bardzo ważne. Mój chłopak wie, że nie jestem wylewna i akceptuje to. Cieszy mnie, że mimo tego mówi mi po kilka razy dziennie "kocham Cię". Wie też, co ja czuję do niego, mimo tego, iż tylko czasem odpowiem mu "ja Ciebie też". Miałam kilku chłopaków przed nim, ale z nikim nie potrafiłam rozmawiać. To naprawdę dziwne, ale uwierzcie, że w większości tylko słuchałam ich. Dlatego większość moich związków kończyła się, bo albo mnie to zaczęło przeszkadzać, albo jemu. Trzeba "trafić" na właściwą osobę, zaprzyjaźnić się. Teraz czytam w myślach swojego chłopaka, wiem, co powie, w ogóle mamy takie same nawyki, nawet te śmieszne . Uważam, że osoby zamknięte w sobie, w rzeczywistości, w głębi serca, duszy krzyczą, bo mają tak wiele do powiedzenia i szukają tej właściwej osoby, którą obdarzą uczuciami , która je zrozumie. Naprawdę mamy bardzo wiele do zaoferowania. Potrafimy się nawet poświęcić. Mi pozostał ten nawyk, że jestem trochę indywidualistką, lubię samotność, tzn. zaszyć się w pokoju z dobrą, psychologiczną książką. Życzę wszystkim zamkniętym w sobie, by się przełamali i zneleźli osoby, przed którymi nie będą się wstydzić okazywać swoich uczuć, bo przecież są one tak piękne jak Wy
  2. Moja babcia cierpi na tą chorobę już kilka lat. Jak sama nazwa wskazuje, choroba ma dwie fazy. Pierwszy to wtedy kiedy babcia tryska energią, tak jak ktoś wcześniej napisał, śpi po parę godzin. Resztę nocy pierze, myje okna, robi na drutach, gotuje obiad. Naprawdę wiem, że to się wydaje śmieszne, ale "chodzi jak nakręcona". Robi też szalone zakupy , zamawia różne, drogie kosmetyki, a kiedy przychodzi druga faza choroby wszystko odnoszą z powrotem na pocztę. Nienawidzę tej drugiej części choroby Babcia jest wtedy strasznie ospała, śpi dniami i nocami, nie ma ochoty praktycznie na nic, czasami tylko na jakieś słodycze. W ogóle nawet nie chce jej się wejść pod prysznic. Jak wstanie wygląda dosłownie jak zombi. Włosy rozczochrane, o zapachu to już nie wspomnę. Prawdziwy koszmar: sterty ciuchów na pralce, psujące się rzeczy w lodówce... W ogóle to ma całkowicie inny wyraz oczu od tego gdy była "zdrowa". Na szczęście jest dziadek, który stara się pomóc, jakoś zmusić babcię, żeby coś zjadła. Ta faza trwa z 3 tygodnie, później jakby następuje przebudzenie ze snu i znowu zaczyna sie "szał". Mimo wszystko wolę jednak kiedy babcia jest energiczna. Jednak wiem, że to też nie jest dobrze, że to też stan chorobowy. Boję się, żeby w przyszłości nie odziedziczyć tej choroby, bo życie z nią jest bardzo trudne. Lekarstwa i wizyty u psychologa nic nie dają. Współczuję osobom, które zetknęły się z tą odmianą depresji, bo wiem jak żyję się z chorym. Mieszkałam rok u babci i nie wytrzymałam, bo jej stany odbijały się na mnie.
×