Skocz do zawartości
Nerwica.com

naznaczona509

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia naznaczona509

  1. Witam Was, Mam pewien problem, który wykańcza mnie psychicznie i fizycznie. Jestem w związku od jakichś 4 lat. Od samego początku było burzliwie, rzucał mnie już kilka razy, ja zawsze obiecywałam poprawę, błagałam. Przez to czuję się jak szmata. Wiem doskonale, że żebranie o miłość jest żałosne i żenujące. Brzydzę się sobą. Ale nie jestem w stanie zakończyć tej relacji z powodu panicznego strachu przed samotnością. On to ex ćpun, ja leczę się od lat na depresję, pewnie mam też zaburzenia osobowości choć nigdy nie byłam w tym kierunku badana. Związek na początku to była istna sielanka. Obiecanki cacanki o wspieraniu, wyciąganiu z bagna, pełnej akceptacji - gówno prawda, tyle powiem. Tzn. ja wywiązałam się ze swojej obietnicy aż za bardzo. Sądziłam, że jeśli zostawię drugiej osobie dużo przestrzeni dla siebie nic związkowi nie grozi. Nie za dużo - dużo, w ramach szacunku do potrzeb drugiego człowieka. Z początku sądziłam, że ta druga strona zamierza robić to samo. Zanim się obejrzałam byłam po pobycie w psychiatryku, żarłam coraz więcej prochów, które zrobiły ze mnie wrak człowieka, starałam się naprawić i błagałam o kolejną szansę. Choć kłamał od samego początku (choćby, że nie chce już ćpać, a ćpa) ja wciąż łudziłam się, że wszystko się zmieni. Jak to piszę to widzę tą swoją naiwność, coś jak ze związku z przemocą fizyczną - on przeprasza, ona wybacza i tak w kółko. Z tym, że ja nigdy nie zostałam przeproszona. A nawet jeśli to nie miało to w sobie grama szczerości. Dziś widzę te wszystkie manipulacje jak na dłoni. Zawsze robi, mówi wszystko, tak żebym to ja się czuła winna. Oboje jesteśmy palaczami zioła, ja się nauczyłam przy nim, nigdy wcześniej nie miałam z tym do czynienia, obracałam się raczej w towarzystwie osiedlowych kujonów. Nie mam żalu, nikt mnie do niczego nie zmuszał, zwyczajnie mi się spodobało. Jestem obwiniana o to, że za dużo palę a on przez to za dużo pije, bo on nie potrafi się powstrzymać, a musi pić do trawy. Nienawidzę szczerze alkoholików i czego jak czego ale nikt mi nie wmówi mojej winy w tym, że ktoś chla. To, że mnie okrada z zioła też jest przedstawiane tak, abym to ja się czuła winna tej sytuacji. Nosz kur... ja mam się czuć winna, że ktoś jest złodziejem? Nie ważne co kradnie, ważne, że to robi i zupełnie nie czuje skruchy. Mieszkamy razem co było największym błędem mojego życia. Ja natomiast poza rodziną, która generalnie nie wie o moim problemie nie mam nikogo. Serio. Nie mam nawet jednej osoby, z którą mogłabym iść na głupie piwo w piątek wieczorem, co dopiero mówiąc o przyjacielu. W mojej pracy sami faceci, w dodatku z rodzinami, poza tym nie są to zupełnie osoby skłonne do bliższej relacji poza pracą. Poza tym jestem zdania, że praca to praca i kropka. Jestem więc kompletnie sama. Świadomość tej samotności nie pozwala mi normalnie funkcjonować. Choć ta relacja mnie wewnętrznie zabija nie mogę jej zerwać. Nie jestem w stanie zostać całkiem sama. Kiedy jestem po raz kolejny z resztą rzucana zaczynam popadać w coś w rodzaju psychozy, nie jestem w stanie myśleć o niczym innym, wciąga mnie to bez reszty, przestaję jeść, pić, łykam tylko proszki nasenne żeby spać, spać, a najlepiej się nie obudzić. Choć doskonale wiem, że on mnie nie kocha i nigdy ale to przenigdy nie kochał nie jestem w stanie tego zakończyć. Ten strach mnie paraliżuje, sprawia, że nie jestem w stanie zrobić nic innego jak błagać. Nie wyobrażam sobie przyjść do domu po pracy i być zupełnie sama poza psem. Nie wyobrażam sobie świadomości, że za ścianą są szczęśliwi ludzie, którzy mają swoje życie, a ja nie mam kompletnie nic. Puste ściany i sen jako jedyna rozrywka. Już wolę umrzeć niż być sama. Człowiek samotny to człowiek przegrany, bezwartościowy, tak zły, że aż nikt go nie chce, kompletne dno. Matka od zawsze mi powtarzała, że kiedyś zostanę się sama. I jak we wszystkim miała rację. Jaki to jest wstyd, że znowu ktoś mnie zostawia, to znak, że jestem kompletnie bezwartościowa. Ja widzę, że to toksyczny związek, ja to wszystko wiem i jestem w stanie wypunktować co mnie niszczy i dlaczego, że jestem manipulowana, niekochana, wiem też, że w tej chwili on nie ma w stosunku do mnie żadnych granic, wie doskonale, że może ze mną zrobić wszystko a je jeszcze będę błagać żeby mnie nie zostawiał. I mimo tego wszystkiego ja nie jestem w stanie odejść. Wkrótce rozpoczynam terapię poznawczą jednak zanim ona zacznie działać ja się wykończę. Albo się zabiję żeby nie być sama albo zabije mnie sytuacja. Jak odejść i przestać się bać?
×