27l. Zaburzenia schizotypowe.
Nigdy nie miałem dziewczyny. Nie mam przyjaciół.
Mam sporą nadwagę nie wiadomo skąd. Biorę leki na spadek od lekarza, a nie spada, no może 3kg bardziej przez lato spadło. Miałem pracę z chodzeniem przez 7 i pół godziny i też waga była podobna. Mam spory poziom estrogenów, trochę taki babochłop ze mnie. Lekarz testosteronu nie przepisze.
Mam trochę nieproporcjonalnie rozmieszczone owłosienie twarzy jeśli tak można nazwać słabo rosnącą brodę (tak bym trochę zapuścił i wyglądał dojrzalej), o bokobrodach mogę pomarzyć.
Sporo osób zwraca się do mnie zdrobniale, a niektórzy myślą, że mam z 18 lat. (Kiedyś się z tego śmiałem, ale za często tak mówią)
Wspólne spędzanie czasu z ludźmi nie sprawia mi radości (chciałbym, żeby sprawiało, ale co mam udawać?)
W szkole raczej noga szczególnie z matematyki, a na studiach to moja nauka wyglądała 3xZ, nawet jak starałem się coś zapamiętać to już niedługo nic nie mam w głowie. Teraz nawet nie wypowiadam się jak jest temat z mojej specjalizacji gdy jest grupka osób.
Nie mam celów w życiu tylko ciągłe życie z dnia na dzień. No może jeden: Żona, dzieci, dom, praca, bóg, rodzina. Tak wiem zacznij działać. Ale co jak miałem okazje na bycie z dziewczyną, ale jestem wtedy zbyt rozkojarzony (schizotypowy), żeby coś z nią budować, jak spełnić swój plan?
Mam aspiracje tylko do nisko płatnej i prostej pracy (na inna nie mam energii emocjonalnej).
Nie piję alkoholu - to mój wróg lampka wina czy piwo sprawia, że mam ból głowy przez kolejne kilka dni. Niektórzy chlają ile wlezie i im nic nie jest.
Nie umiem tańczyć, zresztą nie sprawia mi to radości.
Szczególnie nie lubię imprez okolicznościowych typu urodziny, imieniny czy też ślub/chrzciny. Zawsze podczas takich imprez zazdroszczę ludziom ich spontaniczności, tego, że niemal zawsze mają o czym rozmawiać.
90% mojego czasu to Youtube, bo tylko to sprawia mi sporą radość.
W międzyczasie byłem uzależniony od hazardu i erotyki, już nie gram (zresztą bilans gry miałem mocno dodatni), z erotyką różnie to bywa, niedawno zakupiłem gadżety erotyczne, żeby mieć się chociaż czym bawić. (seksu w najbliższym czasie chyba nie przewiduję, chyba że z Panią lekkich obyczajów, chociaż i taką nie wiem czy bym potrafił się zająć...
Kiedyś uciekałem do internetu i ogólnie komputera, dziś nawet to nie sprawia mi radości.
Myśli samobójcze nie są mi obce. Prób nie miałem, ale list napisałem. Do szpitala lekarz mówi, że nie bo mam pracę i wg. niego dobrze funkcjonuję. A jak zaczynam mówić kolejne objawy to mówi, że to przerasta jego możliwości. Chodzę do psychologów, ale znowu oni coś mi radzą, prowadzą terapię, a jakoś wewnętrznie czuję, że musiałbym to robić na siłę, wbrew swojej wyznaczonej lini życia...
Po prostu niema we mnie życia. Inni (większość) zakładają rodziny, a ja ciągle w tym samym miejscu. Próbowałem jakiejś diety, witaminy (po nich to siadała mi psychika, aktywności fizycznej). Ale przypomina mi to bardziej ożywianie trupa niż życie. Robiłem podstawowe badania, wizyta u dermatologa (trochę pomogło, ale sporo kasy poszło na leki), endokrynologa (stwierdził insulino-oporność - biorę leki ale jakoś efektu wow nie widzę.).
Zakochałem się jakiś czas temu (tak, że ciągle bez 10 minut na 24h o niej myślałem, śniła się ze 30 razy. Z pewnością to było chore, strasznie wtedy spadł mi chyba poziom serotoniny, zrobiłem się trochę takim bez mózgiem. Nikomu nie życzę, aby tak się czuł. Było to strasznie niezdrowe zakochanie, jeśli tak to ma wyglądać, to wolę być sam. Z jej strony też coś była, ale tu znowu problem z mojej, miałem wrażenie, że więcej już nie mogę jej ofiarować. Libido i tak miałem niskie, więc tam się pouśmiechać z nią miałem siły, ale żeby zaprosić gdzieś to nie miałem śmiałości. W końcu temat się wypalił. Przesiadła się dalej odemnie w pracy, niedługo w pracy pojawił się kolejny obiekt jej westchnień, niech będzie szczęśliwa z kim chce, skoro ja nie jestem szczęśliwy to jej szczęścia bym nie dał.
---
Niedawno pojechałem w rodzinne strony, spotkałem tam brata ciotecznego był pełen energii, właśnie z kolegą przyjechali na obiad niedzielny do knajpy. Oczywiście wódeczka do obiadu, żarty z Panią obsługującą kasę, tyle w nich energii...
Młodsi odemnie już się żenią, mają dzieci (tak wiem niektórzy). Tak wiem, powiecie, że też się ożenię itp. itd. ale niestety na razie na to się nie zanosi. Wprost przeciwnie, widzę siebie za 20lat: - albo już nie będę żył (samobójstwo) - albo jakiś rak, choroba, bo wątpię, że takie nerwy pozostaną bez wpływu na organizm -albo będę tak jak teraz cierpiał 100 razy więcej niż jestem szczęśliwy.
Ostatni czytałem artykuły, że naukowiec Freud rozróżniał libido - pociąg do życia, tanatos - pociąg do śmierci, mam wrażenie, że mój organizm dąży do tego drugiego. Po prostu słaba jednostka, słabe geny, koniec lini życia. Natury się nie oszuka.
Dziękuję za wysłuchanie.