Skocz do zawartości
Nerwica.com

Monique_88

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Monique_88

  1. Szanowni Forumowicze, nieczęsto zdarza mi się uczestniczyć w jakichkolwiek dyskusjach internetowych, a tym bardziej szukać wsparcia, jednak czuję, że doszłam do granicy swojej wyobraźni i możliwości, w związku z czym potrzebuję rady i dobrego słowa. 8 lat temu zakochałam się w najcudowniejszym mężczyźnie świata. Nie sądziłam, że to możliwe w świecie realnym, ale uderzył mnie piorun z jasnego nieba i całkowicie straciłam głowę. Przez 4 lata łączył nas stosunek zależności nadrzędno-podrzędnej, więc nie mogłam ot, tak zaproponować randki i uwodzić go, żeby nie narobić kłopotów obu stronom. Jednak przez te lata utrzymywaliśmy kontakty, dużo rozmawialiśmy na gruncie służbowym. Wiedziałam, że pod płaszczykiem inteligentnego, dowcipnego i wyjątkowego faceta skrywa się nerwica, ponieważ sama się z nią męczę od wielu lat. Ale w końcu ta zależność się skończyła, a ja, przełamując wstyd i konwenanse, zaproponowałam przeniesienie tej znajomości na grunt prywatny. Umówiliśmy się 4 lata temu temu na pierwszą randkę i było fantastycznie. Spędzieliśmy upojny wieczór, endorfiny szalały, serce tłukło, szczęście w powietrzu - po obu stronach. Naturalną koleją rzeczy wkrótce potem chciałam kontynuować znajomość: iść do kina, na spacer, na kolację. Jednocześnie, mając świadomość jego zaburzeń, nie chciałam się narzucać, więc powiedziałam mu, że będę czekać, aż sam zechce się spotkać. Nie dał znaku życia przez pół roku - żadnego. Dlatego po pół roku znowu zaproponowałam spotkanie, na które zgodził się z entuzjazmem, jak wytęskniony szczeniak. Sytuacja się powtórzyła - spędziliśmy kilkanaście godzin we własnym towarzystwie, obustronnie szczęśliwi. Tym razem jednak zmieniłam taktykę i po tym "widzeniu" zaczęłam pisać, jak również nalegać na niedalekie spotkanie. Jego reakcje były dalekie od romantycznych uniesień: nie odpisywał po kilka dni, jak odpisywał - to opryskliwie i zaczepnie, a kiedy udało mi się go nakłonić na kolejne spotkanie, to był horror. Stał się zamknięty, wrogi, nieprzyjazny, więc po dwóch godzinach katorgii wróciłam do domu. Po tym doświadczeniu zerwałam kontakty na 3 lata, buntując się przeciwko takiemu traktowaniu. Myślałam, że znajdę kogoś innego, kto będzie mnie szanował i potrzebował, poukładam sobie życie. Niestety, nikt nie był taki jak on :) Czas płynął, a ja leczyłam się z mojej miłości życia. I naprawdę byłam przekonana, że tamte uczucia wyparowały bez śladu; w końcu ile można czekać na niemożliwe? Jednakże brakowało mi porywających rozmów z tamtym. Myśląc, że się oboje wyleczyliśmy z uczuć, napisałam do niego w lipcu z propozycją przyjacielskiego spotkania po latach. Umówiliśmy się... i to była emocjonalna Fukuszima. Wszystkie uczucia wróciły do mnie jak tsunami, tym bardziej, że mężczyzna mojego życia zachowywał się jak nie on: był czuły, otwarty, prawił komplementy. A ja ponownie popadłam w szaleństwo. I obawiam się, że się z niego nie wyzwolę, więc muszę się jakoś urządzić w tym szaleństwie. Jeżeli będzie potrzebował spotkań tylko raz na pół roku - proszę bardzo. Nie chce mnie w swoim życiu - proszę bardzo. Zapobiegliwie umówiłam się na spotkanie w listopadzie, zanim dostał kolejnego ataku neurozy. Aby nie stracić kontaktu, piszę do niego systematycznie, jednak cykl się powtarza. Nie odpisuje wcale albo odpisuje zdawkowo. Wielokrotnie dawał mi znać, że mam zniknąć z jego życia, nie zasługuję na taki los, nic nie jest warty, spotkania ze mną to pomyłka, mam sobie znaleźć innego. Oczywiście, pozostaje to w całkowitej sprzeczności z jego zachowaniami i emocjami, które wyłażą spod skorupy w czasie naszych krótkotrwałych spotkań. Tym razem jednak się zaparłam wewnętrznie i nie dam się zniechęcić jego wrogością i chłodem, bo po tylu latach mam niezbitą pewność: albo on, albo nikt. Nie zmienia to faktu, że walka z jego nerwicą jest bardzo wyczerpująca. Chowam do kieszeni godność, dumę i potrzeby. Z całego serca chciałabym mu pomóc wyjść zza tego muru, gdzie żyje opętany lękami i na pewno nie pozostaje szczęśliwy. Zdaję sobie sprawę, że to może trwać całe lata, zanim się uspokoi i zaufa mi choć trochę. Nie wiem, czy to, co robię, jest słuszne z psychologicznego punktu widzenia i czy nie popełniam błędów, próbując do niego dotrzeć. Dlatego też będę wdzięczna za wszelkie rady i wskazówki, jak powinnam postępować. Będzie to dla mnie duże wsparcie.
×