Witam wszystkich nerwicowców... Jestem nowa na forum, z nerwicą zmagam się aż 8 lat, zaczęło się w kościele od księdza w podstawówce, który straszył piekłem, potem w kolejnych szkołach egzorcyzmami i tak się potoczyło... Charakterystyczne początkowe obsesyjne mycie rąk, potem lęk przed wszystkimi nadprzyrodzonymi rzeczami, potem kolejne... Obecnie jestem na etapie lęku przed omdleniem, przed operacją i wymiotowaniem. Jutro idę do pracy pierwszy dzień a już sobie wkręcam, że na pewno zemdleję, że zrobię sobie wstyd przed ludźmi, że nikt nie pomoże. A na dodatek byłam przed chwilą w kościele i dwójka dzieci wymiotowała, jedno biegnąc zrzygało się na posadzkę obok miejsca gdzie stałam... Nic tylko palnąć sobie w łeb :) płaczę, nie mogę się uspokoić, nie mam wsparcia, bo nikt mnie nie rozumie... mama mówi, że nic mi nie będzie, a ja i tak swoje... Czuję się taka samotna chcę zrezygnować z psychoterapii, bo widzę, że to nic nie daje... tyle lat na marne a nadal jest to samo... chce mi się wyć, nie chce takiego życia, to nie życie - to piekło. W pracy będzie znowu to samo co ostatnio - poczucie że zaraz zemdleję albo zwymiotuję.. tak się nie da życ... Tyle lat cierpienia, jestem z tym wszystkim sama, śmierć wydaje się jedynym wybawieniem... mam nadzieję, że chociaż Wam się uda, bo dla mnie nadziei już nie ma...