Cześć.
Może od razu do rzeczy. Mam 28 lat. Pół roku temu wydałam na świat synka. Wydawać by się mogło, że od tego momentu powinnam być szczęśliwa jak nigdy. Pewnie bym była gdyby nie masa negatywnych rzeczy, które zwaliły się na mnie prawie w jednym momencie. W ciąży dowiedziałam się, że moja mama jest nieuleczalnie chora - nowotwór, większość czasu w ciąży spędziłam na oglądaniu jej w szpitalu i sztucznym uśmiechaniu się. Po porodzie miałam kłopoty z laktacją, karmienie piersią okazało się koszmarem, przeszłam na karmienie butelką - wyrzuty sumienia itp. Zaraz po porodzie zachorował nasz 13-letni pies, tydzień siedziałam z nim i synkiem w jednym pokoju opiekując się obojgiem. Ostatecznie musieliśmy go uśpić.
Przez pierwszy miesiąc zagoniłam się chcąc być we wszystkim samodzielna, założyłam, że skoro partner na nas pracuje, ja zajmę się dzieckiem samodzielnie.
Przypłaciłam to bezsennością, jadłowstrętem i napadami lękowymi. Depresją. Próbowałam radzić sobie metodami poza farmakologicznymi (pomoc otoczenia, odciążenie mnie, wychodzenie do ludzi itd.), jednak skończyło się tak, że z początkiem stycznia zaczęłam terapię lekami. Nowy rok, nowa ja hahaha....
Dopiero teraz widzę jaką kur*ą jest ta przypadłość. Miałam momenty, gdy już już wydawało mi się, że wychodzę na prostą. Ba! Że wychodzę z leków. Gdy tydzień temu ponownie przyszło załamanie teściowa zaciągnęła mnie do innego psychiatry, twierdząc, że mój mi nie pomógł do tej pory i moja przygoda zaczyna się na nowo z nowym pakietem leków. Jestem zrezygnowana.
Mam nadzieję, że znajdę tu kogoś z podobnymi historiami. Chętnie też poradzę się w sprawie leków, które szczerze mówiąc przerażają mnie i nie jestem do nich przekonana, jestem ciemna w temacie, ale o tym może gdzie indziej (podpowiedzcie gdzie? dział?).
Pozdrawiam
K.