Skocz do zawartości
Nerwica.com

Orzeska

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Orzeska

  1. Osobom, które nie lubią słuchać żalów radzę nie czytać dalej (i ostrzegam, że będzie długo). Piszę tutaj, bo w sumie nie ma ani jednej osoby, której mogłabym się wygadać, a sama też nie wyobrażam otworzyć się przed kimś w realu. Nawet jak myślę o wizycie u psychologa to czuję, że nie będę potrafiła się wysłowić. Wstyd mi mówić o swoich problemach, bo czuję że w porównaniu do innych są błahe. Całe życie doskwiera mi samotność, której głównym powodem jest nieśmiałość i brak pewności siebie. Mam 21 lat i zaraz pewnie pojawią się głosy, że nie mam co się załamywać, bo jeszcze całe życie przede mną, ale takie myślenie sprawi, że obudzę się za paręnaście lat i moje życie będzie tak samo beznadziejne. Studiuję i nawet lubię ten kierunek (chociaż nie jest to ten wymarzony, który przez swoją słabą psychikę zawaliłam), ale czuję że prędzej czy później te studia też zawalę. Każdy kontakt z prowadzącym czy prezentacja to dla mnie koszmar. Wiele razy promowałam się zmienić, ale zawsze kończyło się to porażką. Wyjechałam na studia, jak to się nie udało to znalazłam prace, która wymagała ciągłego kontaktu z ludźmi. Myślałam, że to pomogło, ale po jej rzuceniu okazało się, że niewiele się zmieniło. Ale od początku (jak ktoś nie chce słuchać "historii życia" to może pominąć ten akapit). Jako dziecko byłam bardzo śmiała (do ok. 8 roku życia), potem zmieniłam się o 180 stopni. Mój ojciec jest alkoholikiem, mama nie pracuję i zajmuję się domem. Ojciec ważnej roli w moim życiu nie spełniał, w sumie rzadko miałam z nim kontakt, bo po wypiciu paru piw odsypiał prace. Mama z kolei była/jest nadopiekuńcza. Wszystko robiła za mnie, może to też jest powód dla którego jestem upośledzona społecznie. Nigdy przede mną nie ukrywała, że ojca nie kocha, nawet jako dziecko słyszałam, że wyszła za niego tylko dlatego, że powiedział że inaczej się zabije. Jest parę sytuacji, które szczególnie zapadły mi w pamięć. Gdy byliśmy na wakacjach z wujostwem i w nocy pili usłyszałam jak mama mówi, że marzy o tym żeby po zmroku wybrać się na plaże i żeby jej łeb ucięli. Jest to rzecz, której na pewno nie chce się usłyszeć z ust matki. Druga sytuacja- nie wiem czy to był tylko koszmar i pamiętam to jak przez mgłę, ale raz spałam w pokoju rodziców na materacu to rano pamiętam, że mama wyzywała ojca i płakała, że ją zmusił. Mam nadzieję, że mój chory mózg sobie to wymyślił, ale z drugiej strony nie wiem skąd by wzięło się to w głowie kilkuletniego dziecka. W 4 klasie zaczęłam tyć, w gimnazjum straciłam jedyną przyjaciółkę i odizolowałam się od ludzi. W szkole nie miałam się do kogo odezwać, nie chciałam do niej chodzić i symulowałam choroby, mama o tym wiedziała, ale nie otrzymałam żadnego wsparcia, wręcz przeciwnie, zrobiła z tego swój problem (typu, że co ona ze mną ma). Gdy poszłam do liceum nadal nie byłam zbyt lubiana i zamknięta w sobie, ale znalazłam parę koleżanek z którymi mam kontakt do teraz. Nie są to jednak osoby, które chciałaby słuchać o moich problemach. Po liceum udało mi się dostać na swój wymarzony kierunek, co było ogromnym zaskoczeniem, bo nigdy nie sądziłam że mi się to uda. Oczywiście radość nie trwała długo, bo był to wymagający kierunek (ogrom materiału, dodatkowo paskudny prowadzący, ludzie w grupie z którymi nie nawiązałam relacji i ustne kolokwia) i psychicznie nie wytrzymałam. W sumie to nie załamało mnie to jakoś mocno, bo czułam, że prędzej czy później to zawalę. Wróciłam do domu, parę miesięcy wegetowałam, potem się przełamałam, zdałam prawo jazdy i poszłam do pracy. W pracy miałam ciągły kontakt z ludźmi i co prawda była ona koszmarem, to jakoś dawałam radę. Po wakacjach rzuciłam prace, poszłam na kolejne studia i teraz znajduję się tutaj. Nie lubię siebie. Nie ma ani jednej rzeczy, którą uważałabym za swoją zaletę. Tyczy się to zarówno aparycji jak i charakteru. I to nie jest tak, że nic nie robię (chociaż mogłabym oczywiście robić więcej, ale chyba nie mam juz siły). Zmuszam się do kontaktów z ludźmi, jak mam okazję wyjść to korzystam (często niestety nie mam takich okazji), nawet jak mi się nie chce. O wygląd też zadbałam (schudłam, pozbyłam się okularów, zmieniłam fryzurę itd.), ale co z tego jak nadal jestem brzydka, w dodatku nie wyglądam na swoje lata, więc nie ma szans, żeby zainteresował się mną ktoś płci przeciwnej. Nie umiem rozmawiać z obcymi osobami (szczególnie facetami), jak kogoś poznaję to mam pustkę w głowie. Czuję się gorsza od innych, jak już wychodzę ze znajomymi to często odczuwam wstyd, że co ja tam w sumie robię, nie pasuję do nich. Ostatnimi czasy zdałam sobie sprawę, że nie mam już żadnych zainteresowań. Jeszcze parę lat temu miałam ich dużo, do niedawna czytałam chociaż sporo książek, a teraz nie mam już na nic ochoty. Często myślę o samobójstwie, ale nie zabiję się bo wiem że to głupota (bo co jak po śmierci będzie gorzej) i panicznie boję się śmierci. Nie okaleczam się (bo też uważam, że to głupota), ale czasem znajduję pocieszenie już w samej myśli, że mogę wyjąć żyletkę z szuflady i się pociąć. Czasem się boję samej siebie, że co jeżeli kiedyś mi coś strzeli do głowy i naprawdę się zabiję. Ponadto mam problemy ze snem, często mam koszmary (niejeden nadawałby się na scenariusz dobrego horroru), są okresy że codziennie się budzę w nocy, a rano gdy się budzę nie wiedzieć czemu odczuwam niepokój. Stresuje się nawet błahymi sprawami, szczególnie na uczelni Mam też problemy z koncentracją, o ile nauka nigdy nie sprawiała mi jakiś problemów (ale orłem też nie byłam), to od dłuższego czasu nie mogę się do niej zabrać. Zawsze odkładam ja na ostatnia chwile, a jak nawet siądę wcześniej, to nie mogę się skupić. Rzadko odczuwam radość, mimo to dużo się śmieje i żartuję, ale coraz częściej się łapię na tym, że śmieję się automatycznie i tak naprawdę to nic nie czuję. Nie wiem czego oczekuję. Może jest tutaj ktoś kto czuł się w podobny sposób i jakoś sobie z tym poradził. Może samo wyrzucenie z siebie tego mi jakoś pomoże.
×