Skocz do zawartości
Nerwica.com

zielony1944

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez zielony1944

  1. Również jestem zdania, że psycholog jest odpowiednim wyjściem - dobrzy psychologowie z pewnością potrafią radzić sobie z przypadkami pacjentów z natrętnymi myślami, potrafią im pomóc. Ja osobiście mogę ci tylko powiedzieć, co między innymi pomogło mnie, gdy miałem okres, w którym nawiedzały mnie natrętne myśli. Otóż, gdy np. czujesz, że jesteś dla niego niewystarczająco dobra, jak to określiłaś, nie staraj się odgonić tych myśli (natrętne myśli, można powiedzieć, są w swoim żywiole, gdy człowiek stara się je odgonić - właśnie wtedy, gdy ich bardzo nie chcemy i staramy się zamknąć przed nimi, ich nasilenie zwykle jest największe. Trzeba po prostu, jak już ktoś wyżej napisał, zaakceptować je, a one stracą swoją siłę - natrętne myśli, wiem z własnego doświadczenia, "żywią się" strachem i wyparciem, akceptowane nie mają jak uderzyć), nie odganiaj ich. Przykład: twoja miłość chce się z tobą spotkać, więc pojawiły się myśli, że mu nie wystarczasz? Zamiast się tego wypierać, zapytaj się samą siebie, na jakiej podstawie te myśli mają czelność się pojawiać. Przecież kochasz chłopaka i chcesz dla niego najlepiej, gdy cię przytula, jesteś najszczęśliwszą kobietą na świecie, tak jak i on jest najszczęśliwszym facetem. Czy to jest oznaka, że mu nie wystarczasz? Myśli niech sobie podsuwają, co chcą, ty to akceptujesz, bo takie myśli będą się pojawiać, jednak śmiejesz się z nich i wspominasz najpiękniejsze chwile z chłopakiem, przypominasz sobie, jak bardzo cię kocha. Często prowadziłem ze sobą samym takie dialogi w głowie - często w moich wyobrażeniach natrętne myśli były moją złą strona, a mój zdrowy rozsądek, który nie dawał im dojść do słowa, dobrą. Wiem, że to tak wszystko łatwo powiedzieć, jednak, jak już pisałem w poście innej osoby, to wszystko siedzi tylko w naszej głowie - szczera rozmowa z chłopakiem również pomoże.
  2. Witaj :) Nie jestem żadnym psychologiem, ale chciałbym podzielić się z Tobą moimi spostrzeżeniami co do tej choroby, którą sam przeżyłem. Z ciekawości zaglądnąłem na to forum i natrafiłem na Twój wątek - przeczytałem twój opis choroby i powiem ci szczerze, że w sumie część nawyków mieliśmy wspólnych. Ja również, np. piłem tylko określoną ilość łyków, też dotykałem różnych przedmiotów (obowiązkowo), myłem ręce 3/7/11 razy itd. Jednak bardzo dobrze cię rozumiem, jeśli chodzi o natręctwa myśli - jeśli z natręctwami "fizycznymi" można ostatecznie żyć na dość znośnym poziomie, to natrętne myśli są prawdziwym koszmarem. Jeśli chodzi o różne nawyki, myślę, że poradziłem sobie z nimi prawie całkowicie - jeżeli chodzi jednak o myśli, to mam świadomość tego, że jestem dopiero, jak to mówią, po wygraniu bitwy, wojna wciąż trwa i myślę, że nie zakończy się jeszcze długo. Doskonale pamiętam, że w najgorszych etapach (na oko licząc zmagałem się z natręctwem myśli kilka lat, około 3-5) w każdej chwili "zapomnienia", gdy np. bardzo się z czegoś cieszyłem lub czułem się troszkę bardziej szczęśliwszy, zjawiały się myśli. Nie wiem jak to opisać, ale po prostu często bałem się tego, że przyjemne, pozytywne chwile w moim życiu znowu wyzwolą te myśli. Mówisz o natrętnych myślach z reguły religijnych - ja miałem taki etap (pewnie coś koło półtora roku do 2 lat), że codziennie musiałem powtarzać (czasami po 3 razy), że wszystkie te myśli i tu je wymieniałem... zajmowało mi to dużo czasu) to nieprawda - tylko wtedy miałem takie wątpliwe poczucie spokoju i względnego bezpieczeństwa. Jeśli rano zaspałem (to wyrzekanie się myśli miało również, w moim mniemaniu, działanie do określonej godziny), pierwszą rzeczą, do jakiej dążyłem, to było właśnie wymienienie wszystkich myśli i zarzekanie sobie (określoną ilość razy, nie mogła to być liczba nieparzysta), że są nieprawdą. Moja litania myśli, które są nieprawdą, oczywiście się powiększała - mózg przy nerwicy natręctw wykazuje się niezwykłą wręcz kreatywnością. Mój mózg, zdawało się, sugerował w takich chwilach: "jeśli to nieprawda, że chcesz, aby twój bliski zachorował, to może chcesz, aby potrąciło go auto?" A to były, można powiedzieć, najdelikatniejsze natręctwa. To wymawianie kilkakrotnie dziennie "te myśli są nieprawdziwe"itd. dawało mi chwilową ulgę. Najgorsze były chwile, gdy byłem sam - w towarzystwie, zajęty rozmową lub innymi pochłaniającymi uwagę czynnościami, natręctwa nie miały takiej mocy. Jednak samotnie, w nocy, miały one największe pole do popisu. Wielu ludzi dąży do szczęścia, ty z pewnością też. Bardzo ci współczuję, bo wiem, że osoba, która ma nerwicę natręctw, nie potrafi zaznać prawdziwego szczęścia, dopóki się z niej nie uwolni - każde powodzenie w życiu, każda chwila, w której cieszyłem się z czegoś, przypominały mi tylko o mojej chorobie i o tym, że nie potrafię uwolnić się od tych pieprzonych myśli, które zaraz po chwili szczęścia sprowadzały mnie na ziemię. Były chwile, że nie zależało mi po prostu na niczym, bo wiedziałem, że nic nie będzie mnie cieszyło, dopóki te myśli będą mnie nękać. Jeśli dobrnęłaś do tego momentu w moim wywodzie, teraz opiszę krótko, jak, przynajmniej częściowo, wyzwoliłem się z choroby, bez użycia leków czy rozmów z psychologami. Jeszcze wspominając przyczyny choroby - nie mogę się ich doszukiwać w mojej młodości, dzieciństwo (przed chorobą) to najpiękniejszy okres w moim dotychczasowym życiu, a moi rodzice kłócą się może raz na rok. Przyczyna była dość błaha - jako dziecko, które jeszcze nie potrafi w żaden sposób panować nad swoją świadomością, w pewnym momencie zacząłem mieć myśli, że jeśli coś tam (podstawić dowolną sytuację z życia codziennego) się nie zdarzy, to coś bardzo złego się wydarzy - jako dziecko, niestety nie potrafiłem oddzielić tego, co w moim umyśle od świata realnego, więc gdy moje "gdy to, to to się stanie" się spełniło, byłem święcie przekonany, ze rzeczywiście to zło się wydarzy - do dziś nie wiem, jak przeżyłem bez rozstroju nerwowego dni po takich pierwszych myślach. Moje wyjście z choroby: Z nawykami fizycznymi, na szczęście, nie poszło aż tak trudno - wiem, że teraz będę prawił banały, których ty się pewnie już nasłuchałaś, ale to na prawdę siedzi tylko w naszych głowach. Ja po prostu, można powiedzieć, z dnia na dzień, (gdy już miałem świadomość, jak nazywa się moja choroba) zmusiłem się do zaprzestania wykonywania tych nawyków. A nawet więcej - jeśli do tej pory, chodząc po chodniku uważałem, a by przypadkiem nie nadepnąć na studzienkę, od tego dnia specjalnie po nich chodziłem. I tak, powoli robiłem z każdym nawykiem. Pierwsze tygodnie są najdziwniejsze - masz świadomość, że nie zrobiłaś tego, co musiałaś, ale nic złego się nie dzieje - czułem się bardzo dziwnie. Jednak zapewniam cię, że gdy rozpoczniesz od jednego nawyku i go przełamiesz, reszta pójdzie bardzo szybko - trudno było sobie wyobrazić moje zadowolenie, gdy umyłem ręce specjalnie 2 razy, wycierając je w jakikolwiek (a nie jasny ręcznik). Wyzwolenie się z tego zaowocowało u mnie tym, że do dziś w sumie wyzbyłem się wszystkich (nawet niezwiązanych z nerwicą natręctw) nawyków i nie zmuszam się już do niczego. Telefon leży niesymetrycznie względem stołu? Bardzo pięknie, zaraz ułożę go jeszcze bardziej niesymetrycznie, a co się będę :) Dlatego, dzięki Bogu, tą część choroby mam już za sobą. Co do myśli, niestety, nie potrafię ci powiedzieć, w jaki sposób wygrałem tą bitwę. Wiem tylko, że dniem przełomowym było wesele, na którym byłem gościem - wiedziałem, że w ten dzień nie będę miał okazji odmówić swojej litanii myśli nieprawdziwych, i rzeczywiście ich nie odmówiłem. Na drugi dzień również rano powstrzymałem się od tego (a raczej powiedziałem tylko coś w skrócie: wszystkie złe myśli to nieprawda) i patrzyłem, co będzie dalej. Taki skok na głęboką wodę był wybawieniem - jeśli wiesz, że myśli mogą nadejść, lecz już się ich nie boisz i przestajesz się nimi przejmować, ich napływ znacznie się zmniejsza. Po pewnym czasie w ogóle przestałem wyrzekać, że są nieprawdziwe (wyszedłem z założenia, że powtórzyłem to już w życiu tyle razy, że to chyba już wiadome, że są nieprawdziwe ;d). Niestety, jak już mówiłem, nie wygrałem wojny, bo nawet obecnie często zdarza mi się pomknąć myślami właśnie do natręctw - zaraz jednak mówię sobie: cóż, trudno, mogę o tym myśleć, jestem dobrym człowiekiem i nie chcę dla nikogo złego, to mi wystarczy. Dzięki temu myśli natrętne pojawiają się rzadko (a nawet ostatnio miewam okresy kilkutygodniowe, gdy w ogóle zapominam, że były coś takiego. Wyzwolenie z tej choroby odczułem jako powrót do wolności i swobody oraz nadziei na szczęście. Cóż, jeśli przeczytałaś cały mój wywód, to po pierwsze gratuluję cierpliwości. Nie jesteś w swojej chorobie sama, jest wielu ludzi (w tym i ja), którzy doskonale cię rozumieją - pomimo tego, że dla zdrowych ludzi nasza przypadłość często wydaje się śmieszna i przesadzona, tylko osoba, która borykała się z tą chorobą wie, jakie to piekło. Zapewniam cię jednak po raz drugi, że to wszystko dzieje się jedynie w twojej głowie - szczególnie natrętne nawyki, których zwalczenie jest podstawą do walki z natrętnymi myślami. Na prawdę wierzę, że uda ci się zwyciężyć z tą chorobą, spotkanie u psychologa z pewnością pomoże. Błagam tylko, nie wstydź się mówić o swoim problemie, ta choroba jest dla człowieka często cięższa niż najboleśniejsze fizyczne dolegliwości, gdyż potrafi całkowicie (u mnie tak było) niszczyć radość z życia i chęci. Pamiętaj, że jestem (jak również inni użytkownicy forum) z tobą, rozumiem cię i podziwiam za to, że tyle lat żyłaś z tą chorobą - zapewniam cię jednak, że na prawdę można z nią skończyć i żyć jako wolny człowiek. Pozdrawiam i życzę sił :)
×