Skocz do zawartości
Nerwica.com

Jue

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Jue

  1. Bardzo Ci dziękuję za pomoc i za to, że odpisałeś na mojego posta, bo bardzo się bałam, że nikt się nie odezwie. Dobrze wiedzieć, że ktoś mnie rozumie. Spróbuję się zapisać w najbliższym czasie do jakiegoś psychologa i mam nadzieję, że w jakiś sposób mi to pomoże.
  2. Dzięki za podrzucenie linka. Nigdy nie zastanawiałam się nad podłożem mojej choroby, być może dlatego że dopiero od niedawna traktuję ją jako coś "nienormalnego". Od najmłodszych lat słyszałam, że "wymyślam", a ludzie mają gorsze problemy, więc zaczęłam się postrzegać jako hipochondryczkę i ukrywać złe samopoczucie. Chociaż pierwszy raz o NN usłyszałam już w gimnazjum, to mimo jednoznacznych objawów wmawiałam sobie, że wszystko jest w porządku, tak musi być, a ja mam z tym wszystkim walczyć sama (co oczywiście, mimo prób nie pomogło, a nawet pogorszyło sprawę). Po przeczytaniu artykułu mogę przyznać, że chyba nie do końca wszystko w mojej rodzinie było w porządku. Moi rodzice od zawsze pozostawali w ciągłym konflikcie, kłótnie zdarzały (i zdarzają) się niemal o wszystko i to kilka razy dziennie. Zazwyczaj nie byłam ich powodem, ale zawsze się nimi bardzo przejmowałam i często byłam w nie wciągana. Poza tym moja Mama zawsze była bardzo nadopiekuńcza i ciekawska przez co w dzieciństwie raczej nie miałam prywatności. Teraz z rodzicami pozostaję w dobrych i chyba zdrowych relacjach, ale może rzeczywiście co jakiś czas dokładają cegiełkę do mojej choroby
  3. Witajcie. Do napisania tego posta zabierałam się już kilka razy. Nigdy dotąd nie zdarzyło mi się podzielić tym co zaraz napiszę z ani jedną osobą. Po części, dlatego że przy każdej próbie byłam albo zbywana albo nie brana zbyt serio. Wiedząc, że nie zostanę zrozumiana nawet nie próbowałam drążyć tematu. Ale każdy kiedyś w końcu dochodzi do takiego etapu, że już nie może i albo coś ze sobą zrobi albo będzie nieszczęśliwy do końca życia. Wydaję mi się, że pierwsze objawy nerwicy natręctw zaobserwowałam ok. 12 lat temu, a może nawet wcześniej. Ustawiałam przedmioty w danym kierunku (jednego dnia w stronę drzwi, innego w stronę okna), aby zapobiec wyimaginowanemu nieszczęściu. Przy przechodzeniu przez drzwi zawsze musiałam dotknąć futryny jak najwyżej sięgałam. Na klatkach schodowych i w szkole zawsze musiałam dotknąć przy przechodzeniu tej nieśliskiej części lamperii określoną ilość razy. Z czasem nerwica coraz bardziej wciągała mnie w swoje szpony. Przestałam czuć przyjemność z czytania książek, często muszę przeczytać jakiegoś słowo, zdanie, a nawet stronę po kilka razy. Kiedyś nie mogłam skończyć czytać, jeżeli na końcu linijki nie było słowa o określonej liczbie liter. Nauka to dla mnie udręka, nawet pisząc teraz do Was nie używam określonych słów, często też muszę zmieniać szyk w zdaniach. Gdy piję z butelki to zawsze muszę wziąć określoną ilość łyków. Często chcąc się tylko trochę napić przed spaniem wypijam ponad litr wody, bo albo się pomylę w liczeniu, albo sobie ubzduram, że się pomyliłam, albo po prostu czuję, że muszę zacząć jeszcze raz albo zrobić to inaczej. Do pomieszczeń wchodzę tylko prawą nogą, siadam tylko w określony sposób, nie mogę nagrzać w pokoju, ani zupełnie wyłączyć grzejnik, bo przekroczę "magiczne" liczby na termostacie w jedną albo w drugą stronę. Myję ręce po każdym dotknięciu rzeczy, która wydaje mi się skażona. Przy tym zużywam ogromne ilości mydła, bo tak jak przy piciu wody muszę to powtarzać określoną ilość razy. Przed pójściem spać potrafię kilka minut stać przed kuchenką i ciągle wpatrywać się w kurki, żeby upewnić się czy jest wyłączona. Lista rzeczy do sprawdzenia przed spaniem jest dużo dłuższa. Nie mogę też podnieść, ani odłożyć różnych rzeczy o ile nie odprawię swoich rytuałów. Wszystkie te czynności to tylko wierzchołek góry lodowej. Dochodzi do tego naprawdę ogrom innych rytuałów, których w tej chwili nie pamiętam, bo robię je już nie do końca świadomie. Często zdarzają się dni, gdy nie ma minuty w trakcie której nie odprawiam kolejnego "rytuału". Do tego dochodzą natrętne myśli o wszelakiej tematyce, choć głównie obraźliwej religijnie. Na domiar złego od jakiegoś czasu (jakiegoś czasu, czyli pewnie 2 - 3 lat) nękają mnie złe przeczucia i lęki. Zauważam też epizody depresyjne. Nie umiem się zapisać do żadnego lekarza. Nie potrafię się zdecydować na żadnego konkretnego. Boje się, że trafię źle, że nie zostanę wysłuchana do końca (tak się zazwyczaj zdarza u lekarzy innych specjalizacji), że nie uda mi się dopasować leków i ciągle będę musiała je zmieniać, a jeśli się nawet uda to będę otumaniona i ciężko będzie mi je odstawić. Chociaż prawda jest taka, że nawet jeśli nie było tych wszystkich przeszkód, to i tak nie zapisałabym się sama, mimo że bardzo tego chcę. Brakuje mi osoby, który by mnie wysłuchała i zrobiła ze mną ten pierwszy krok. Piszę to wszystko, bo wiem, że zrozumiecie z czym się borykam i mnie wysłuchacie. Liczę też na przysłowiowego kopa w d*pę, ale też na wsparcie, którego do tej pory nie dostałam. No i co najważniejsze - wierzę, że to wyznanie, to deklaracja podjęcia walki z chorobą. Zrobienia w końcu "czegoś". Bardzo czekam na Wasz odzew. Pozdrawiam, trzymajcie się ciepło! Jue
×