Skocz do zawartości
Nerwica.com

ElliotArc

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez ElliotArc

  1. Cześć. Nie sądziłem, że kiedyś zarejestruje się na forum na impotentów. Nie obrażając nikogo z tutaj obecnych. Po prostu dla mnie słowo "dysfunkcja" jest w moim przypadku wysoce niestosowne. Pozwólcie, że przytoczę Wam swoją historię. Ja - 23 lata. Młody, wydawałoby się zdrowy chłopak. Jakieś 5 lat temu rozmawiałem ze znajomą i w trakcie rozmowy wyszło, że ona jest socjofobem. Zaciekawiony, wypytuję ją o to i w między czasie zdałem sobie sprawę, że ta przypadłość idealnie opisuje to, co czułem od początków gimnazjum. Opisywać objawów fobii nie będę, bo większość zapewne dobrze wie, z czym to się je.Siadłem do książek, doczytałem, zdiagnozowałem się. I w sumie tyle. Radziłem sobie z tym na własną rękę. Miałem samochód - przebywanie w tłumie zatem odpadało. W pracy miałem własne biuro, więc najgorszym momentem było przebiegnięcie przez korytarz do swojego office'a. Ew. wyjście na papierosa. Zatem jako tako dawałem sobie radę. Jednak w styczniu mój luby dostał pracę w Londynie, więc chcą nie chcą pół roku później w czerwcu wyprowadziłem się tam. I przez pierwszy tydzień ekstaza. Potem zaczęły się schody. nowa praca, nowi ludzie, nowy język - to chyba najbardziej namieszało mi w głowie. Rozmawiając po angielsku z ludźmi, dla których nie jest to język narodowy, codzienny, nie miałem problemów ze zrozumieniem i odpowiedzeniem. Gdy jednak brytyjskość tego języka na wyspach uderzyła mnie prosto w pysk po prostu spanikowałem. Zacząłem usuwać się w cień. Od nie odzywania się do współpracowników w pracy, poprzez przestanie chodzenia do jakichkolwiek sklepów, kończąc na tym, że przestałem palić, bo wyjście na ogród przez mieszkanie, w którym zawsze ktoś jest, było nie do przeskoczenia. Wróciłem do Polski i opisując sytuacje błagałem go o coś, co pozwoli mi znów normalnie funkcjonować. napomknę, że od czasu kiedy zdiagnozowałem u siebie fobię społeczną tj. 5 lat z premedytacją nie poszedłem do psychiatry. bedąc "hobbystycznym farmakologiem" dużo czytam o leczeniu generalnie wszystkiego. Wiem jak działają leki na przeróżne schorzenia, więc chcąc niechcąc wiedziałem co nieco o najcześciej stosowanych SSRI. Uznałem, że nie zgłoszę się po żadne tabletki, dopóki stan mojej choroby umożliwia mi jako takie funkcjonowanie. Jest - paroksetyna. Stopniowo zwiekszając dawkę przez 1,5 miesiąca osiągnąłem swój pułap 30 mg/ dobę. Efekty? Są lęki zniknęły, wychodzę na zewnątrz, zaczepiam czasem nawet ekspedientki w sklepie. Gotuję w domu i nie uciekam, gdy ktoś spojrzy mi się na ręcę podczas robienia czegoś. Jest dobrze. Jednak zauważyłem, że w tych sprawach coś jest nie tak. Najpierw wydłużony stosunek, co mnie nawet cieszyło, bo nie lubiłem tego, że jestem krótkodystansowcem. Jednak tak się wydłużało, że przestało się dziać cokolwiek. Najpierw zniknął orgazm, potem wzwód. Do póki udawało mi się to jakoś maskować było ok. Jednak ostatnio nadszedł czas, gdy w lustrze musiałem sobie powiedzieć w twarz - jesteś 23-letnim impotentem. W miedzy czasie u mojego partnera zdiagnozowano raka jądra (tu paroksetyna chyba pomogła mi to w miarę gładko przetrwać) jednak, gdy on wrócił do sprawności ja nie mogę już nic. Ciężko jest opisać to uczucie komuś, kto nigdy tego nie doświadczył. Przyznaje, nie czytałem całego wątku, więc nie wiem czy ktoś tłumaczył zasadę na jakiej SSRI prowadzą do tych "dysfunkcji". otóż biorąc SSRI nie tylko zwiększa się poziom serotoniny, ale również zmniejsza dopaminy. Dzieje się tak ponieważ, SSRI zmieniają aktywność receptorów serotoninowych, co prowadzi też do tego, że transportery dopaminowe zwiększają ilość dopaminy do ponownego wychwytu. Skutkiem tego jest mniejszy poziom dopaminy dostępnej dla receptorów. Jednak SSRI zdaje się "oszukiwać" transportery dopaminowe aby produkowały sygnały serotoninowe, co skutkuje większą ilością serotoniny. Mózg w celu nadrobienia mniejszej ilości dopaminy, nasila jej receptory. Sprawia to, że są bardzo czułe, zwłaszcza D2 i D3. Kiedy odstawia się SSRI, jest mniejsza aktywność w transporterach dopaminy, prowadzi to do tego, ze mniej dopaminy jest ponownie wychwytywana, co powoduje zwiększenie jej poziomu. Dlatego zwiększa się popęd płciowy w pierwszym okresie odstawienia. Z czasem, mózg stabilizuje poziom dopaminy i skutkuje to niskim jej poziomem, jednak co gorsze, z braku SSRI, mniejsza jest aktywność receptorów dopaminowych. Mimo, że SSRI nie są bezpośrednimi antagonistami dopaminy, to odstawienie może mieć duży wpływ na jej receptory. Dopamina również zmniejsza poziom prolaktyny czyli zabójce libido, dlatego u osób z PSSD jej poziom jest wysoki. Pierwsze wyjście - czas. Po zaprzestaniu leczenia PSSD powinno ustąpić. Jednak byłem w poradniach, rozmawiałem z dziesiątkami chorych. jedni czekają rok, inni już 4 lata temu przestali brać SSRI, a funkcji seksualnych jak nie było tak nie ma. Drugie - dieta i ćwiczenia. Sam próbowałem, efekty są niewielkie jednak zauważalne. Nr trzy - kolejne leki. Jednak mój lekarz w UK, gdy przyszedłem z opisem efektów ubocznym, różnymi próbami zaradzeniu temu i prośbie o przepisanie mi np. Ropinirolu (lek na parkinsona, zmniejsza niedobór dopaminy) odesłała mnie z kwitkiem. Przyznała mi rację, że działanie mogłoby coś zaradzić, ale bez stwierdzenia Parkinsona leku na parkinsona ona mi nie przepiszę, bo nie może. Taki system. W głębokiej desperacji zacząłem szukać na własną rękę. Metylofendiat - stosowany w leczeniu ADHD, inhibitorem zwrotnego wychwytu dopaminy. Ciężko dostępny mimo, że na receptę. Dalej zostało tylko to, czego nie dostanę w aptece. Próbowałem "leczyć się" afmetaminą - niestety pomagała tylko w subiektywnym odczuciu. Seks był przyjemny, niestety bez wzwodu, a jeśli po długim męczeniu udało się kompana ustawić to utrzymanie tego stanu było po prostu nie osiągalne. W dodatku jej działanie utrzymywało się za długo, więc dochodziły nieprzespane noce etc. Próbujemy kokainy - póki co się udaje. Czuję się tam bardziej, o ile można tak powiedzieć. Potrafię doprowadzić do wzwodu i przy trochę większym wysiłku niż przed rozpoczęciem leczenia, ale jednak mogę ten stan utrzymać! A, że i narkotyk też trochę działa jako afrodyzjak i przy jego pomocy jestem w stanie dotrzeć do końca. Nie zachęcam nikogo do szukania rozwiązania tą drogą. Moja decyzja spowodowana była totalnym brakiem alternatywy. lLeki "pomocnicze" jak buspiron dorzucały tylko swoje skutki uboczne niczego nie poprawiając. Lekarze rozkładali ręce nie potrafiąc mi pomóc, a ja totalnie zagubiony jestem tu gdzie jestem. Jak seks to tylko z kokainą - przecież wiemy, że to nie wyjście. (Poza tym - nie polecam. Drogie to jak pieron) Moja wypowiedź miała na celu wylanie swojej frustracji i ostrzeżeniem, szczególnie mężczyzn - zastanówcie się kilkukrotnie, nim sięgniecie po SSRI. Może się okazać, że pozbędziecie się jednego problemu, a w prezencie dostaniecie kolejny, który nie jest powiedziane, że można pokonać. Pamiętajcie - terapia, terapia, terapia. Zamiast SSRI proście lekarza o IMAO. Nie dają szczęścia takiej dawki na zawołanie jak SSRI, ale zawsze możecie wszystko odkręcić.
×