Oj, mnie to już się czepiają różne wariactwa. Byłam przekonana że mój zupełnie zdrowy kot zaraził mnie wścieklizną, były wszelkiego rodzaju nowotwory, choroby typu sepsa, zatrucie jadem kiełbasianym które nie daje mi żyć od dłuższego czasu. Praktycznie boję się jeść cokolwiek bo od razu zapala mi się w głowie czerwona lampka "nie jedz tego, to może być zakażone" i mimo głodu zjadam naprawdę niewiele. Cały czas nie opuszcza mnie także kancerofobia - każde małe zadrapanie oglądam dwadzieścia razy dziennie czy aby na pewno poprawnie się goi i nie jest to rak skóry, każdy choćby chwilowy ból głowy jest sygnałem guza w mózgu, każdy delikatny ból ręki czy nogi to objaw raka kości, zaswędzenie ciała w jednym miejscu to ziarnica. Mimo że mam dopiero 17 lat "przeżyłam" już tyle różnych chorób że aż ciężko zliczyć. Wszystko zaczęło się od kiedy lekarz w nowo otwartej koło mnie przychodni dał mi skierowanie na morfologię krwi z powodu ciągle bolącego i drapiącego gardła (jak się później okazało, powodem była alergia na siano które jadła moja świnka morska). W owym badaniu miałam w minimalnym stopniu podwyższone płytki krwi, a wyżej wspomniany lekarz popatrzył na mnie z miną jakby miał przekazać mi wyrok śmierci i z kamienną miną wypisał skierowanie do hematologa, mówiąc że mam iść jak najszybciej. Z przychodni wyszłam z płaczem, zaczęłam czytać w Internecie o hematologicznych schorzeniach, nakręcając się jeszcze bardziej. Moja mama na szczęście była ode mnie mądrzejsza i następnego dnia przepisała mnie z powrotem do mojej sprawdzonej lekarki, która długo tłumaczyła mi że nic się nie dzieje i że ludzie chodzący do hematologa chcieliby mieć takie wyniki jak ja. Mimo wszystko byłam kłębkiem nerwów, za miesiąc poszłam powtórzyć badanie. Wszystko było idealnie. Żadnych niedoborów ani nadwyżek, OB, CRP i wszystko inne w normie. Na chwilę poczułam się wolna, ale nie na długo. A to jakiś ból głowy, a to zmęczenie. Wszystko co przyszło mi na myśl wrzucałam do Google. I to pozostało mi do dzisiaj. Próbuję jakoś siebie kontrolować, ale nie zawsze się udaje. We wszystkim widzę zagrożenie dla swojego życia i zdrowia. Panicznie boję się iść do dentysty, bo przeraża mnie myśl że mógłby wpuścić mi jakieś bakterie do organizmu. Boję się jeść wiele rzeczy bo nie wiem czy mi nie zaszkodzą, boję się następnego dnia bo nie wiem czy nie wymyślę sobie kolejnego nowotworu z którym będę musiała się zmierzyć. Tak bardzo chciałabym żyć pełnią życia jak moi rówieśnicy, którzy o nic poza ocenami nie muszą się martwić. Czuję się jakbym traciła coś cennego, marnując czas na zamartwianie się rzeczami których nie ma. Moja lekarz psychiatra chętnie wypisywała mi dwukrotnie wniosek o nauczanie indywidualne w szkole, ale nie jest zbyt chętna do wypisywania mi leków. Dostałam Pramolan, ale bardzo mnie usypia. Ja sama nie jestem zbyt chętna do brania leków, wolałabym najpierw spróbować sobie poradzić z problemem za pomocą psychoterapii. Niestety poradnia psychologiczno - pedagogiczna która współpracuje z moją szkołą nie ma dla mnie czasu, w szpitalu byłam w listopadzie, po czym dowiedziałam się że już nie ma wolnym terminów i rejestracja ruszy od stycznia. O prywatnym psychologu nie ma mowy, moich rodziców na to nie stać. Zresztą nie miałabym serca ich prosić o takie duże sumy. A ja czuję się coraz bardziej zagubiona i smutna. No nic, chciałam się tylko wyżalić.