z płytkami chodnikowymi i geometrią przestrzeni - to też przerabiałam, ale u mnie to wyglądało tak, że starałam się jak najrzadziej stawać na jakiejś linii czy łączeniu
strasznie głupio mi też było, gdy musiałam mierzyć wzrokiem każdy mojany blok czy budynek, gdy wydawało mi się, że oglądnełam go niedokładnie, odwracałam się i czynność powtarzałam,
ale najbardziej odpałowym wymysłem mojej głowy było wyobrażenie sobie mojej siostry jako czarownicy; za każdym razem, gdy mówiła wyraz z jakąś świszczącą głoską wydawało mi się, że rzuca na mnie urok, musiała wtedy wykonać odpowiedni gest ściągania ze mnie klątwy, na początku ją to bawiło, nawet drażniła się ze mną, ale potem zrobiła się wyjątkowo poirytowana, gdy musiała "odczarowywać" np. w szkole pod ławką, bo chodziłyśmy razem do klasy
moje najnowsze natręctwo też jest tragikomiczne, po paru miesiącach z leczeniem raka, wracam do tematyki seksu
za każdym razem, gdy ktoś podczas wykładów albo innych zajęć użyje słowa z pola semantycznego "seks" lub czegoś co można przez dalekie związki z nim łączyć, uruchamia się u mnie tik nerwowy, takie lekkie potrząśniecie główką, jakby mi coś do oka wpadło, na pewno się domyślacie ile energii i skupienia wkładam w wysłuchanie i jeszcze zrozumienie wykładów, w ciągłej gotowości, ciągle węsząca podtekst seksualny.
A przecież do świętoszków nie należę i seksu bynajmniej nie unikam ani nie uciekam w swoich wypowiedziach od tego tematu
mogę stanąc na środku Starego Miasta i krzyczeć przez megafon: SEKS, SEKS, SEKS, ale kiedy ktoś użyje przy mnie chociażby tak niewinnego słówka jak "stosunek... dajmy na to "wydajności produkcji do nakładu pracy", trzęsę się jak po ukłuciu igłą
I jak powiedzieć o czymś takim psychiatrze, żeby nie czuć się skończoną idiotką?