Skocz do zawartości
Nerwica.com

Citizen

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Citizen

  1. Witam Zacznę od tego, że jestem mężyczną i mam 18 lat. Jestem uczniem liceum, w tym roku piszę maturę. Szukam pomocy, bo to co się dzieje ze mną to po prostu tragedia. Od kilku lat mieszkam z matką i 9letnią siostrą w małym domu. Jest to kawalerka, 1 mały pokój - 3 osoby. Dodam, że nie mamy już żadnej rodziny. Wszyscy mieszkają bardzo daleko i nie kontaktujemy się od długiego czasu. Moja matka jest osobą bardzo nerwową. Często wpada w złość, wtedy potrafi wyzywać nas od najróżniejszych. Ciągle ogranicza, nakazuje, szantażuje. Od dwóch lat jestem w związku z dziewczyną, z którą planuję przyszłość. Do tej pory była to dla mnie jedyna motywacja, aby wytrzymywać tę sytuację w domu, ciągle wyobrażałem sobie, że za parę lat będzie cudownie, zamieszkamy razem, stworzymy świetną rodzinę, będzięmy się kochać i będzie po prostu tak jak zawsze chciałem. Motywowało mnie to do nauki, aby skończyć dobry kierunek, mieć dobrą pracę i móc spełniać to co założyłem. Cały czas myślałem o tym wspólnym życiu, marzyłem wręcz o jakimś wyidealizowanym, gdzie nie ma problemów i jest ciągła miłość, wierząc, że tak rzeczywiście będzie po tych paru latach. Tęskniłem za takim czymś cały czas, wystarczyła jakaś sentymentalna muzyka, aby od razu poczuć dużą tęsknotę za takim życiem. Miały na to ogromny wpływ: pogoda, pora dnia, miejsce w którym byłem. Na przykład słoneczna pogoda albo zimowy wieczór wywoływały u mnie ogromną tęsknotę za dziewczyną i tym wyidealizowanym życiem. Jak się spotykaliśmy to wyobrażałem sobie, że już mieszkamy razem, wychodzimy na miasto. W domu u niej, gdy leżeliśmy np. przytuleni, oglądając TV, beż żadnych problemów i zmartwień byłem wręcz wniebowzięty. Dodam, że o każde spotkanie musiałem bardzo się starać, gdyż matka nie chciała mnie nigdzie puszczać itd. No i tak sobie szło to życie. Przyszła maturalna klasa, ja zacząłem ostro uczyć się od września, aby dostać się na dobre studia. Ale jednak przeszkadzały mi warunki mieszkalne. W jednym pokoju z dwiema osobami, w tym jedną bardzo nerwową było trudno skupić się na tym ogromie nauki. Udało mi się przy pomocy znajomej dorwać mieszkanie, w którym mógłbym przygotowywać się do matury na spokojnie. No i nadszedł czas, gdy tam zamieszkałem. Dokładnie miesiąc temu. Wtedy zaczęło się wszystko walić. Od razu poczułem ogromną samotność i smutek. Chciałem do głowy dostać. Myślałem, że to minie ale nic sie nie zminienilo. Z dnia na dzien bylo coraz gorzej. Zacząłem myśleć o śmierci, przemijaniu, braku sensu w życiu. Wydawało mi się, że mam jakieś choroby - rak czy coś. Codziennie czułem po powrocie ze szkoły ogromną rozpacz, pustkę i samotność. Oczywiście nie dałem rady się uczyć. Po godzinie ok. 19:30, było odrobinę lepiej, ale nadal źle. Wytrzymałem 2 tygodnie. Wróciłem do domu. Nie byłem już taki sam jak przed wyjazdem z niego. Ciągła samotność (mimo obecności matki i siostry) i rozpacz. Ostatnio się to wszystko nasiliło. Przyszłość widzę w czarnych barwach: że życie po studiach będzie ograniczało się do pracy i oglądania w ciemnym domu TV, że szybko minie, że zaraz będziemy mieć 60 lat i nie dam sobie rady jak żona umrze, że będą ciągłe problemy, że będę czuł się niespełniony i samotny. Bardzo boję się o studia. Idziemy z dziewczyną na inne uczelnie, ale w tym samym mieście. Ciągle wydaje mi się, że tam bedziemy po jakims czasie obojetni sobie, nie bedziemy sie juz tak czesto widziec, wpadniemy w nowe towarzystwo. Boje sie ze nie przetrwamy studiow i sie rozejdziemy. Boje się, że dziewczyna kogos tam pozna i klapa. Wtedy czuje ze sie zalamie calkowicie. Nie moge zmotywować się do nauki, nic mnie nie cieszy, nawet nie slucham juz muzyki. Najgorzej jest wlasnie wtedy, kiedy wracam ze szkoły i dopóki nie zajdzie słońce. Czuje sie wtedy tak cholernie samotny, pusty, panikuję wewnetrznie ogarnia mnie straszna rozpacz. Tesknie za kims, za dziewczyną. Nie potrafie sie ogarnac. Kazdy mi mowi wez sie w garsc. Dziewczyna przygotowuje sie do matury, uczy sie ciagle i wiem ze tez powinienem, ale nie potrafie tego zrobic. Jest strasznie. Zycie nie ma dla mnie zadnego sensu, wszedzie widze czarne kolory a szczegolnie w przyszlosci. Idealizuje przeszłosc, wydaje mi sie ze wtedy bylo tak cudownie, gdy planowalismy to zycie swoje. Teraz jest rozpacz i samotnosc mimo obecnosci dziewczyny. Bylem u niej ostatnio, ogladalismy sobie TV, przytulajac sie w jej pokoju. Myslalem ze wtedy zwariuje. Bylo mi okropnie, wydawalo mi sie ze to juz bedzie zawsze. Ze bedzie tylko ten telewizor i tak do konca zycia. Zero pozytywów, nic. A kiedys sprawialo mi to ogromna radosc i dążyłem do takiego życia. Dodam, że po zachodzie słońca jest troszkę lepiej, stabilniej bym powiedział, dlatego gdy idę spać nie mam problemów z zaśnięciem. Wieczorami właśnie ciągle boję się o dzień następny, że gdy wroce ze szkoły znowu to będzie, to osamotnienie, smutek, rozpacz, swiadomosc wiecznego opuszczenia i braku celu w zyciu. Probuje nawet polozyc sie spac, aby przetrwać bez swiadomosci do tego zachodu slonca, ale po 20-30 minutach nagle budzę się caly zestresowany, serce mi mocno bije i jest jeszcze gorzej. Zamykam sie wtedy w lazience, nie wiem co robić. Wtedy z bezsilności po prostu płaczę. Potem jestem ciągle taki bez życia, ale w środku nadal jest ta ogromna rozpacz i samotność. Dodam, że ostatnio nasiliła to pogoda: słoneczna, bezchmurna. Praktycznie z nikim nie mogę o tym porozmawiać a już na pewno nie z matką. Tak wlasciwie to nie mam znajomych. Za 2 dni mam wizytę u psychiatry. Zapisałem się, ale ogromnie się boję. Wydaje mi się, że nigdy już nie powrócę do normalnego życia, za którym tak bardzo tęsknię. Wydaje mi się, że leczenie będzie bardzo długie i nigdy nie da dobrych rezultatów. Boję się, że dostane leki po ktorych nie bede sobą, nie będę tym dawnym czlowiekiem, ktory planuje szczesliwą przyszlosc. Prosze o pomoc i wyrozumialość, nie daje sobie rady
×