Ja swojego czasu obawiałem się, że mam predyspozycję do schizofrenii. Bywam ambiwalentny, a raczej zerowalentny wobec wielu rzeczy w których ludzie miewają jasne i silne poglądy, raczej drążyłem, a czasem zapętlałem się w myślach. Zintensyfikowało mi się to o czym zaraz powiem po pierwszych doświadczeniach z zielonymi oparami kannaboidalnymi (mówienie wprost jest nudne) miewałem stany kompletnego rozszczepienia, a przynajmniej tak bym je określił (nie mówię tutaj nawet o fazie na tzw haju, chociaż miałem po zielonym, ale mówię o zwykłym siedzeniu sobie tygodnie, miesiące później).
Opisałbym to tak, że w pewnym momencie byłem w stanie wyobrazić sobie w jak różny sposób mógłbym się właśnie zachować. Że mógłbym teraz np wstać, bo np za ciepło i trzeba się schłodzić, a jak się schłodzić to czymś tam, albo czymś innym, a może jednak siedzieć, tylko się powachlować. Ba, w sumie to mógłbym stwierdzić że fajnie jest tak jak teraz, a nie że muszę się schłodzić. A może bym się odwrócił, bo coś tam, albo tak ruszył ręką, palcem, spojrzał tylko, albo spojrzał gdzieś indziej albo nigdzie nie spojrzał, albo nie, może powinienem się teraz zdenerwować, w sumie znalazłbym powód, ale równie dobrze właśnie na odwrót, jest super. Źle, dobrze, tak, nijak, wszystko i nic, a gdyby ktoś spytał o cokolwiek to nie umiałbym określić niczego, ani nawet powiedzieć z pewnością, że nie mogę określić niczego, rekurencja jak sam skur**syn.
Ostatecznie nie robiłem nic, albo może coś, nawet nie wiem, czułem się tak jakbym już prawie o czymś pomyślał, ale jednak nie, bo jednocześnie coś innego przychodziło.
A to wszystko na tle problemów z samym sobą.