Skocz do zawartości
Nerwica.com

Jeżyna

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Jeżyna

  1. O tym rozwiązaniu wiem, ono jest świetne, jeśli ma się pomysł i umiejętności. Ale ja mam wrażenie, że nie mam żadnego z nich, po za tym jest mi niedobrze na samą myśl, że czegoś nie ogarnę. Gdybym coś wymyśliła i dajmy na to potrzebowałabym kogoś do pomocy (teraz lub w przyszłości), to nie wiem, czy ta osoba by chciała mieć taką szefową jak ja, która na razie przeprasza, że w ogóle żyje... Albo klienci takiego wykonawcę zlecenia. Wydaje mi się, że najlepsze działalności to te, które wynikają naturalnie, z wcześniejszego doświadczenia i wiedzy. Mają mniejszą szansę paść niż te, które były wymyślone od czapy, byle tylko coś zrobić dla samego zrobienia.
  2. Na początek dzień dobry wszystkim. Piszę, ponieważ chciałabym przeczytać od Was coś, co może mnie trochę wesprze - jakąś anegdotę albo konstruktywną radę. Zacznę od tego, że różne emocjonalne problemy już w życiu miałam. Epizody ciężkiej depresji, które minęły, a które dopiero po latach mi uświadomił psycholog, kiedy mu opowiedziałam o sobie, potem różne nerwicowe stany. Sporo z tego wiąże się z domem rodzinym i postacią matki, ale może odpuszczę sobie opisywanie tego, bo inaczej spędzicie godzinę czytając mój post. W tej chwili mam grubo ponad 20 lat, bliżej już mi 30-stki. Męczy mnie moja tak zwana sytuacja zawodowa. Przepracowałam wiele lat w jednym miejscu. Na początku było super, na końcu jednak wypaliłam się zawodowo, zawalałam pracę notorycznie. Starałam się szukać innej pracy, ale bez skutku. Mieli mnie już wyrzucać, kiedy to ubiegłam ich sama i złożyłam wypowiedzenie. Na szczęście pracodawca wykazał się pewnym zrozumieniem, i nawet dał mi odprawę; jednak ostatnie miesiące wyglądały tak, że codziennie rano myślałam o rzuceniu się pod pociąg, wchodziłam celowo na bardzo ruchliwe ulice, w południe zapłakana wychodziłam przed biuro będąc pewna, że jeszcze chwila i po prostu wezmę torbę i pójdę do domu, nigdy się już nie zjawiająć w tej pracy; w domu natomiast wyciągałam butelkę wina. Odrzyłam mocno po rzuceniu tej pracy, wyjechałam do innego miasta, popracowałam trochę i przyznam, że było ciekawie. Przez ostatnie dwa lata dokańczałam studia i próbowałam robić coś związanego z wykształceniem. Z jednej świetnej firmy mnie wywalili, bo moje umiejętności był zbyt słabe. Zarabiałam wtedy dużo, ale po prawdzie nawet się cieszyłam, że koszmar się skończył, bo wszystko co robiłam, to ładowanie energii w tuszowanie tego, że wielu rzeczy nie umiem i również dostawałam histerii i po pracy ludzie widzieli, że mnie coś martwi. W kolejnej natomiast było całkiem ok, chociaż za niskie zarobki siedziałam czasami do 23 lub 1 w nocy, byle się wyrobić z zadaniami, bo nie chciałam dostawać nagany. Ostatecznie tę pracę także rzuciłam sama z powodu szefostwa (byłam już chyba 4 osobą w tym miejscu, która zrobiła coś podobnego), które niszczyło emocjonalnie. Od 3 miesięcy nie mam pracy. Zrezygnowałam z pracy w zawodzie, po doszłam do wniosku, że wcale nie chcę tego robić, nie doszkalam się w tym temacie i dostałam od kilku miejsc feedback, że jestem za słaba. Nie mam jednak na razie żadnego pomysłu na siebie. Próbowałam się załapać po znajomości do zajęć, których tak naprawdę nie chciałam robić, bo dla mnie są niemal na poziomie pracy w McDonald's. Skończyło się tym, że popracowałam tydzień tu, tydzień tam i zwyczajnie uciekałam z tych miejsc. Czuję się strasznie. Od 2 lat wszystko co czuję to stres, mam wrażenie, że do niczego się nie nadaję, zadaję sobie pytania, czy jestem po prostu skończonym leniem i pustym, rozczeniowym Polaczkiem, czy też nabawiłam się stanów lękowych z nienajszczęśliwiej wybranych miejsc pracy. Od zawsze miałam niską samoocenę, ale ostatnio przechodzi to wszelkie pojęcie, patrzę na ludzi i czuję się skrajnie gorsza, jakby nie powinno mnie tu tak naprawdę być, boję się cokolwiek zrobić, bo zepsuję, bo wyjdzie, że nie potrafię, że jest to nic nie warte. Codziennie zastanawiam się, czy sobie czegoś nie zrobić, albo wyobrażam sobie, że ktoś mnie wreszcie zabija, bo na więcej nie zasługuję; niemal cały czas czuję fizyczny ucisk i palenie w mostku, pomaga na to parę łyków wina. Wczoraj w końcu wybuchłam, partner (mam naprawdę cudownego faceta) zastał mnie przeglądającą na podłodze ubrania, bo chciałam się już pakować, zostawiać go, żeby się ze mną nie męczył, nie musiał utrzymywać, nie musiał oglądać - zostałam wychowana w poczuciu, że jak nie mam pieniędzy, to człowiekowi mam dać spokój, na bycie w związku po prostu trzeba mieć pieniądze. Przyjechałam dla niego z daleka, tam miałam masę przyjaciół i znajomości, ludzi, którzy być może pomogliby mi z pracą, tutaj mam tylko jego. Ostatecznie porozmawiałam z nim, powiedział, że nie ma problemu, żebym porozmawiała po prostu z jakimś terapeutą. Tym niemniej, dalej nie wiem, kim chcę być, co mam robić. Boję się, że w kolejnym miejscu znowu odwalę taki numer, że się zwalniam z dnia na dzień i stracę całkowicie szacunek i zaufanie innych. Chłopak chwali wiele z moich pomysłów, chce pomagać mi z ich realizacją, ale przyznałam się mu, że ich nie robię, bo jestem głęboko przekonana, że się nie nadaję, że nie umiem, słyszę głos matki "dziecko, po co ci to, na co ci to...". Czuję tylko wstyd za siebie, wstyd za siebie, wstyd za siebie (powtórzenia celowe). Misiącami utrzymujące się uczucie paniki, stany lękowe, które coraz mniej kontroluję. Przepraszam za taką literaturę (starałam się pisać skrótowo, być może nie do końca pokazuje to uczucie bycia w piekle, bo takie mam wrażenie; znajomej terapeutce kiedyś zaczęłam opowiadać o swojej przeszłości, to się chwyciła za głowę, bo tyle tego jest, moje zachowanie opisała tak, jakbym była na wojnie; niestety nie mam pieniędzy na płatnego terapeutę, a ponoć by mi się takowy przydał), ale naprawdę byłabym wdzięczna, gdybyście mi coś napisali, co pomogłoby mi przetrwać chociaż kilka dni. Jak mówiłam, mam fajnego partnera, choćby dla niego chciałabym się jakoś ogarnąć.
×