Witam wszystkich forumowiczów :)
Nie wiem czy to dobry dział ale postaram się przybliżyć wam mój problem. Otóż jestem już prawie 20 - letnim młodzieńcem i cóż, cholernie doskwiera mi samotność, nie mam stałej grupki znajomych z którymi mógłbym gdzieś wyskoczyć ani dziewczyny. Niestety zawsze tak było. Postanowiłem się jednak nie poddawać, pracować nad sobą, przełamywać swoje słabości, wychodzić poza granicę komfortu i zauważyłem poprawę, kontakty międzyludzkie zaczęły mi nieco lepiej wychodzić, nawet powiedziałbym, że zdarzało mi się zamieniać w 'duszę towarzystwa' ale co z tego, obecnie nie mam nawet z kim wyjść na piwo. Nie wiem jak już mam to rozmieć, jakąś maszkarą na pewno nie jestem, staram się myśleć pozytywnie i mam swoje zainteresowania a jakoś nie przyciągam ludzi do siebie. Może jeszcze 2 lata temu miałem wręcz fobię społeczną, z nikim nie rozmawiałem, uciekałem od ludzi, mogło być to zresztą spowodowane tym, że brałem za wzór starszego brata, który w sumie taki pozostał, na szczęście w porę się przebudziłem i zacząłem zauważać, że odstaje od swoich rówieśników czego nawet moi rodzice zdawali się nie zauważać, dla nich po prostu byłem trochę nieśmiały. Mówiąc już o moim domu i rodzinie, to wydaje się ona istnieć tylko na papierze, relacje moich rodziców nie są normalne, są małżeństwem a zachowują się jakby byli sobie obcy i jest tak od dawna, ojciec nie poświęcał mi dużo uwagi, także nigdy nie miałem takiego męskiego ideału a całość dopełnia brat ze swoimi... nietypowymi zachowaniami. Nie ma tu mowy o pojęciu ciepła i bliskości rodzinnej. Oczywiście wierzę w to, że rodzice mnie kochają, zwłaszcza matka ale nie zostały mi wpojone żadne normy zachowań, które mogłyby mi pomóc w kontaktach z ludźmi, może zabrzmi to komicznie ale staram się doskonalić stosując się do wskazówek jakie znajdę w internecie lub poprzez obserwacje rówieśników, tak jakbym sam się musiał wychowywać na nowo. Niestety muszę przyznać, że wstydzę się swojej rodziny a w domu czasami czuję się jak w wariatkowie jednak zauważam, że coś tu jest nie halo i widzę jak nie powinna wyglądać rodzina. Dodam, że jestem z małej miejscowości więc dużych możliwości tu nie mam. W okresie szkolnym byłem takim popychadłem, ciągle zaczepianym i prześladowanym, często bałem się iść do szkoły, praktycznie nie wychodziłem z domu i uciekałem od rzeczywistości poprzez gierki na komputerze. Moje prześladowania mogły być spowodowane tym, że byłem cichy i izolowałem się od innych oraz częściowo tym jaką renomę wcześniej wyrobił sobie mój brat i jego zachowania przez co dokuczali jemu a potem także i mnie. Może za dużo zwalam tu na rodzinę ale nic przecież nie dzieje się bez przyczyny a środowisko w jakim się wychowaliśmy na pewno ma duży wpływ na nasze późniejsze życie. W liceum izolowałem się od samego początku, ciężko było mi komukolwiek zaufać, myślałem, że każdy ma wobec mnie złe zamiary - wtedy cierpiałem na depresję, miewałem myśli samobójcze, czułem się do niczego ciągle porównując się z innymi rówieśnikami, którzy mieli zdecydowanie więcej wrażeń w życiu ode mnie, kiedy ja siedziałem w domu i użalałem się nad sobą, dopiero w 3 klasie coś ruszyło i miałem grupkę bliższych mi osób, jednak to się rozpadło. Poszedłem na studia, wtedy się poprawiło, miałem znajomych z którymi chodziliśmy po klubach itp, jednak teraz albo im się odechciało albo nie chcą mojego towarzystwa. Wielokrotnie próbowałem inicjować jakieś spotkanie, żebyśmy coś razem porobili i zazwyczaj mnie olewali. Czasy mojej fobii społecznej zdecydowanie przeminęły, nie boję się kontaktu z ludźmi tylko miewam tak, że czasem bywam pewny siebie, czasem nie. Potrafię nawet porozmawiać z obcą osobą ale nie robię tego zbyt często bo nie chce być uznany za desperata, który na siłę szuka towarzystwa. Właściwie moje obecne umiejętności społeczne są jakby wyuczone ale z niektórymi naprawdę fajnie się dogaduje, szybko zacieram dystans emocjonalny zwłaszcza, gdy łączy nas pasja jaką jest airsoft. Poza tym nigdy nie miałem dziewczyny i tak, jestem cholernym prawiczkiem i wiem, że może tak nie powinno być ale czuję się z tym źle. Brakuje mi kobiecej bliskości ale nie wiem już jak się za to zabrać i co robię nie tak. Ciągle bywam trochę podenerwowany kiedy rozmawiam z dziewczyną, która mi się podoba ale mimo to chyba jest ok bo udawało mi się je rozśmieszyć itp. (chyba, że chichotały z czegoś co mam na głowie...) jednak nie znalazłem ani partnerki ani przyjaciółki z którą jakoś spędzałbym czas. W ogóle mam sprzeczne informacje, jedni mówią bądź sobą i zajmij się sobą, dziewczyna się sama znajdzie a inni, żeby być bezpośrednim, zagadywać itp, podczas, gdy gdzie indziej czytam, że może to być oznaka desperacji. Niedawno miałem masakrycznie niskie poczucie własnej wartości a teraz jak się zastanowię to nie mam sobie nic do zarzucenia a jednak ciągle wydaje mi się, że odpycham jakoś od siebie ludzi. Gdy nie ma się ani grupki przyjaciół, którzy chętnie wychodzą z domu lub dziewczyny to na dłuższą metę ciężko fajnie sobie zorganizować czas i nie ma takiej frajdy, że chociażby jest ktoś z kim możnaby wymienić wrażenia po obejrzanym filmie czy cokolwiek. Staram się unikać negatywnych myśli ale czasami wydaje mi się, że mam naprawdę przerąbane i nigdy nie osiągne szczęścia na, które każdy zasługuje. Są wakacje, staram się szukać pracy na sezon no ale co z wolnym czasem, niby wakacje, wszyscy tak się tym jarają a dla mnie bywa to najbardziej samotny czas w roku i to mnie dobija. Trochę się rozpisałem... Może po samym moim stylu pisania zauważycie, że coś ze mną nie tak hehe, w sumie nie chce tak bardzo wsparcia i pocieszenia ale jakiejś rady co mam ze sobą zrobić i co jest nie tak. Jestem zmotywowany i napewno nie będe siedział na dupie i odrzucał dobrych propozycji, żeby się dalej nad sobą użalać ;d
Pozdrawiam
owca22