Witam wszystkich,
od razu mówię, że doceniam każdą próbę pomocy i przeczytania tego wszystkiego bo będzie bardzo długie. Również przepraszam za przekleństwa. Bez zbędnego gadania już. Mam 21 lat i pochodzę z dużego miasta. Wychowywałem się od 4 roku życia praktycznie z mamą i babcią. W kontaktach z kobietami nie mam prawie żadnego doświadczenia. Nie pytajcie się mnie jak to się stało. Po prostu stało i już, żyłem swoim życiem (najszczęśliwiej w gimnazjum, potem zaczynały się schody). W gim. miałem swoja paczkę, różne pasje i zajęcia, wcale nie tak dużo myślałem o dziewczynach bo grałem w piłkę z kolegami, jeździłem po mieście ze znajomymi, fajnie spędzaliśmy czas. Nie nadarzyła się jakaś szczególna okazja do poznania kogoś. Technikum było nie najfajniejsze. Dostałem męską klasę. Jakoś nie dogadywałem się z tymi ludźmi, byliśmy różni, może też nie chciałem trochę. Podczas tego okresu też nikogo nie poznałem bo w sumie nawet nie stwarzałem sobie szczególnych okazji do tego, normalnie funkcjonowałem i nie robiłem nic na siłę. Imba zaczęła się po szkole. Nie wiedziałem co miałem ze sobą zrobić, kompletnie. Technikum wybrane z rozsądku, w którym się męczyłem pierwsze 2 lata potem przeszło. Jedyne co mam z niego dobrego to to, że coś tam umiem dodatkowego i miałem przyjaciela od 1 klasy nowego ale od nie całego roku już się nie przyjaźnimy z pewnego powodu (z jego winy). Siedziałem i gniłem w domu przez ponad rok i poznałem kogoś w necie. Oboje się zaangażowaliśmy i działy się cyrki, bo była młoda (nie całe 17 lat i z innego miasta) i bała czy cokolwiek się spotkać. Po miesiącach znajomość zgasła. Bardzo długo o roztrząsałem bo była sytuacja otwarta, bez żadnego wyjaśnienia, nie wiedziałem o co chodzi. Potem znalazłem pracę w kat. informatycznej. Był to dla mnie wielki krok bo bałem się bardzo, wszystkiego, że nie dam sobie rady to głównie. Nastawiłem się na nowe znajomości, byłem otwarty ale to z czasem ucichło bo ludzie tam są specyficzni, nikt nie zagadywał jak ja, nie podawał ręki, mimo, że se sobą przebywaliśmy. Zamieniłem się w zombie jak oni i miałem wyj**ane. Miesiąc temu zdecydowałem się w końcu na siłownię i dietę. Był to dla mnie podobnie wielki krok, bo zawsze jadłem co chciałem, ile i kiedy chciałem. Chciałem się wzmocnić psychicznie, przez treningi, walcząc ze sobą. Nie sądziłem, że będzie to takie trudne. Ten słaby człowiek był hodowany przez długi czas i sprzecznie jest silnym sk****synem. Coś jak skinny typek na siłce i taki co podnosi 120kg na klatkę. Kiedy nie widzę szczególnych efektów to strasznie mnie to demotywuje. Te całe zobowiązania co do diety i wyrzeczenia a do tego jestem niecierpliwy bo przez to ten czas trenowania się dłuży (nie sama czynność podnoszenia ciężarów, tylko czas łączny, który już to robię). Po roku napisała do mnie tamta dziewczyna. Przyznała, że to jej wina była, była nie dojrzała i już więcej na pewno rozumie, że tęskniła za mną i moim charakterem cały czas i nie potrafiła od siebie tego odgonić. Trafiłem na najgorszy okres jej życia i dzięki mnie był znośny. Usłyszałem dużo komplementów, których prawie ogólnie nie słyszę, powiem, że wzruszyło mnie to, ale co z tego. I tak miałem flashback wszystkich negatywnych emocji z tamtego okresu, miałem nie odpowiadać, ale bym i tak o tym myślał. Gada nam się o dziwo fajnie. Za to teraz mam dziwne nie komfortowe uczucie w sobie, znika gdy z nią gadam i fajnie się gada, bo jak coś idzie nie po mojej myśli to znowu mi się zaczyna imba w głowie, budzę się i to dziwne uczucie ze mną. Nie chcę tak żyć dłużej bo oszaleć można. W pewnym momencie odpaliła mi się schiza, że może coś nie tak z moją orientacją, skoro mam jakieś bariery przed kobietami i no nie czuje motywacji a paradoksalnie dzięki tej znajomości przez fon w pewnym momencie czułem się na prawdę szczęśliwy, możecie się śmiać ale tak. Teraz ta schiza jest spokojniejsza. Może powinienem kogoś poznać ale to nie w moim stylu jakoś tak zagadywać do obcych ludzi będąc takim typem osobowości jak ja, tym bardziej nie czuje motywacji. Tym gorzej, że czuje, że ona jest moją bratnią duszą, mimo wszystko. Dużą wagę przywiązuję do tego, czy nadajemy na tych samych falach, jak tak to czekam niecierpliwie na odp.m aż za niecierpliwie niestety, nie chce uchodzić jako needy. Nie rozumiem już siebie i znów zaczynam gnić wewnętrznie zanim napisała było ch***owo ale stabilnie a teraz nawet ciężko mi się skoncentrować na ćwiczeniu, diecie, robieniu swego po prostu. Ogólnie od dłuższego czasu robię wszystko, by zabić czas, nie czuję w sobie ognia i pasji, wychodzimy na piłkę ale to nie ma żadnej duszy, czuję, że nie tylko u mnie. Nie mogę znaleźć niczego co by mnie nakręcało i sprawiało, że chcę żyć. To chyba tyle na razie.