Witam,
mój pierwszy post, chociaż kilka lat temu byłam zalogowana.
mam 22 lata, leczę się kilka lat, mam za sobą dwa lata brania wenlafaksyny (150) i cloranxenu doraźnie, schodziłam z leków w szpitalu psychiatrycznym przez dwa miesiące w poprzednie wakacji, bo leki przestały na mnie działać (w zasadzie przez cały okres brania lekko wyciszały objawy, ale dało się przynajmniej funkcjonować i wyjść z domu) i tak do teraz był spokój, kilka miesięcy bez ataku
aktualnie przebywam w anglii, gdzie ściągnął mnie narzeczony dwa tyg temu i zaczął się dramat, w zasadzie od niedzieli nie jestem w stanie spać, nie wychodzę z pokoju w ogóle, boję się wyjść do toalety, co godzinę atak paniki, niedzielną noc całą przewymiotowałam (nie miałam za bardzo czym, bo też nic nie jem), wymioty do teraz w ciągu dnia, w nocy leżę i czuję tylko prądy w głowie, ledwo łapie oddech, bardzo się zapowietrzam, przez co boli mnie całe ciało i oczywiście (pewnie wiadome dla wszystkich chorujących) przez całe to wymęczenie wkręcam sobie, że już naprawdę się przekręcę (bądź przekręce faktycznie), tiki nerwowe, cała skaczę, ręce mi latają, co chwile mnie "zrywa"
udało nam się dotrzec do przychodni (cała droga autobusem, zawroty głowy, powrotu to prawie nie pamiętam, byłam pewna, że upadne). miałam nadzieję, że da mi cokolwiek, co mnie wyciszy, chociażby ten cloranxen (przez tyle lat leczenia (cztery) zjadłam łącznie 3 paczki, boję się benzodiazepin, ale czułam się bez wyjścia) niestety skończyło się na lekach ssri, nie mogła zrobić nic więcej, a wiadomo, działają po kilku tygodniach
nie mam pojęcia, co robić, narzeczony wziął urlop do dziś (liczyliśmy na leki), do polski chciałabym wrócić, ale nie ma możliwości mojego wejścia na lotnisku (nie wyjdę z domu)
tak długiego ataku nie miałam, zero wytchnienia nawet na 5 minut
myślimy, żeby zadzwonić na pogotowie (co z kolei jeszcze bardziej mnie paraliżuje, obcy kraj, btak narzeczonego obok)
ktokolwiek wie, co zrobić w takiej sytuacji?
przepraszam za chaos wypowiedzi