Witam, jestem tu nowa i mam ogromny problem.
Zdiagnozowano u mnie nerwicę lękową, chodzę na terapię indywidualną do tej pory byłam przeciwniczką brania leków (nie umiem sama wyjść z domu ale z kimś już tak, ataki miałam kilka razy dziennie jednak nie miałam "dziwnych" myśli, bardziej takie jak opanować zawroty głowy itp.) Czytałam wielokrotnie wasze forum dlatego postanowiłam napisać, może wy mi pomożenie. W czwartek byłam u lekarza , powiedziałam mu że leki źle na mnie działają ale sama terapia przynosi efekty gdyż mogę już sama zostać w domu, wyjść z psem itp. On nie był zdowolony i dał mi skierowanie na dzienny odział leczenia nerwic, nic nie wyjaśnił na czym to polega, co się tam robi tylko podał i stwierdził że terapia indywidualna to za mało(mówiłam mu że jeszcze nie jestem gotowa) ale on powiedział że jestem :-)
Byłam zła i w domu zaczełam czytać o szpitalach psychiatrycznych i tym podobnych i popadłam w panikę, nie umiałam się uspokoić, powiedziałam sobie że wolę brać leki w domu i wkońcu poszłam spać. Rano w piątek wziełam 1/2 tabletki (elicea 10mg), czułam się nawet dobrze poza ciągłym odruchem wymiotnym tu zaczął się mój "koszmar"! W nocy nie mogłam spać, okropne koszmary, obudziłam się o 6 i czułam ogromny lęk do samej siebie, wszystko mi się kręciło(jakbym była ostro naćpana), nie umiejąc zapamować nad tym zjadłam 1/2 tabletki i odrazu zasnęłam. Obudziłąm się o 10 i było lepiej poza poczuciem lęku i ogromnymi oczmi, nawet mój mąż to zauważył. Wyszłam nawet na dwór ale co chwilę kręciło mi się w głowie i zbierało na wymioty, nachodziły dziwne myśli(dlaczego boję się tam iść, co ze mną jest nie tak), co chwilę miałam albo dreszcze albo uczucie gorąca, niby chciało mi się coś robić ale jak zaczynałam to znowu zawroty głowy, nie mogłam zasnąc(ciągle myślałam czy nie zwariowałam, dlaczego tak się dzieje, doszukiwałam się naprawde dziwnych rzeczy...) usnęłam o 1 wstałam o 6 i nie czułam niczego poza lękiem. Następnego dnia znowu to samo po 1/2 tabletki, zaczełam szukać w internecie co mi jest i naczytałam się wielu rzeczy o psychozach, schizofremi, obłedzie i wkońcu skutkach ubocznych leków SSRI. W poniedziałek zredukowałam dawkę do 1/4 tabletki i odleciałam totalnie tzn znowu zawroty, szumy, piski w uszach, każdy hałas mnie drażnił,natretne myśli, płacz, histeria czy już zwariowałam czy to jeszcze ja ... myślałam że zwariuję, zastanawiałam się nawet czy samemu nie zgłosić się do psychiatryka. Po 6 godzinach leżenia w łóżku przeszło. Przestałam myśleć, wstałam, ogarnełam trochę w domu, noc przespałam dobrze byłam tak zmęczona "tym czymś" że usnęłam o 22 i spałam do 8 rano. Dzisiaj znów zjadłam i było lepiej poza myśleniem, znów to samo, zastanawiałam się czy nie wariuję, czy jak wyjdę to ktoś będzie widział że coś jest ze mną nie tak, lęk przed samą sobą i innym, roztrzęsienie itp. po prostu wszystko to co wypisane w ulotce tabletek.
Moje pytanie do Was jest następującę:
-czy lęk przed szpitalem mógł wywołać takie coś na tyle dni że ja sama nie umiem poczuć się bezpieczna i pewnie siebie (do czwartku rana czułam się bardzo dobrze)
-cz ja aby napewno nie popadłam w jakąś psychozę, obłęd, nie tracę zmysłów albo coś w tym rodzaju bo ciągle dręczą mnie takie myśli
-jeśli są to skutki uboczne tabletek, kiedy miną lub jaka jest granica, bo odnoszę wrażenie że po miesiącu to na pewno nie będę sobą ani nie będę umieć myśleć
W środę mam psychoterapię a na obecną chwilę nie umiem wyjść z domu, nie mam na nic siły ani ochoty z nikim rozmawiać, boję się że jak opowiem to na terpi to zadzwonią do szpitala i mnie zamkną...