Skocz do zawartości
Nerwica.com

hewar

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez hewar

  1. hewar

    Mój nowy dom.

    Może to tak wyglądać, ale naprawdę nie robiłam tego od niechcenia. Próbowałam znaleźć miejsce gdzie bede sie czuć bezpiecznie. Teraz zauwazylam, że to tkwi we mnie i jesli nie poradze sobie z tym zawsze bede uciekac. Czuje sie po prostu niczyja, zaniedbana, zostawiona sama sobie. Nie chodze na terapie, nie biore lekow. Mąż okazał osobom zupełnie inną niz go znałam. A znalam go najdluzej bo 7 lat, jedynie byl to kontakt dwa razy trzy na miesiac, w sensie spotkania czy rozmowy. Chodzilismy do jednych szkol. Maz twierdzi ze to nie jego problem. Chciabym z tego wyjsc ale wiele osob radzi mi odejsc od niego tym bardziej w moim stanie gdy szybko mnie załamuje, dogryza, grozi palcem, upokarza swoja bezpodstawna zazdroscia. Nie chce tego robic, ale on nie okazuje checi wspolpracy. Twierdzi ze teskni za dawnym zyciem, choc sam podjal decyzje ze chce miec dziecko, ja podjelam ja pozniej. Kocham swoje dziecko, nie mam z nim problemow ale boli mnie to ze maz tak malo czasu mu poswieca choc widzi ze Mały szaleje za nim. To wszystko takie pomieszane, ciezko cos zrozumiec, wiem i przepraszam. Moze gdy sie troche ogarne, zaczne pisac jasniej.
  2. hewar

    Mój nowy dom.

    Nie napisałam wielu rzeczy, jeszcze więcej nie rozwinęłam. Ale myślę, że znajdę na to czas później.
  3. hewar

    Mój nowy dom.

    Cześć. Wątpię by ktoś przeczytał to do końca. Może dlatego, że byłam na wielu forach wsparcia i odezwy były różne. Pojawiam się tu, bo potrzebuję pomocy. Wiem, że najlepszą dostanę u specjalisty, ale wierzę w to, że choć trochę mnie załatacie. Nazywam się A. i mam 23 lata. Jestem mamą 1.5 miesięcznego K. i żoną . To moja obecna sytuacja. Rodzicielstwo miało mi pomóc. Dać radość. I dało. Ale gdy zapada zmrok, lub gdy zostanie mi być jakiś czas bez syna, wszystko wraca. Nakreślę Wam szybko moje życie - mniej więcej - żebyście mogli mnie zdiagnozować, czy to na pewno nerwica lękowa, która wykańcza mi serce i psychikę. Do 6 roku życia czułam ale nie rozumiałam. Utożsamiałam się z emocjami, które mi podawano. Mój Tata był bardzo wysoką rangą, jednak choroba płuc ściągnęła go do domu, do dnia dzisiejszego jest na rencie. Zaczął pić już wcześniej ale dopiero utrata pracy zrównała go z ziemią. Pamiętam kłótnie z Mamą, jej prośby i krzyki, jego awantury i to jak wyciągałam młodszą jeszcze siostrę zatykając jej uszy, wmawiając że jest okej a Mama tylko się droczy. Kochałam Ojca, mocno. Ale Mama wywierała na mnie presję - On jest zły. Przestań. Wiele razy kazała nam iść do Dziadków (miałam tylko tych od strony mamy. Od strony ojca wzięli rozwód gdy mój Tata miał 10 lat. Tata do nagłej śmierci mojego dziadka nie odezwał się do niego mając żal za to że go zostawił. Babcia nienawidzi nas wszystkich. Nie mamy z nią kontaktu) Miałam żal że nigdy nie miałam szans go poznać, Dziadka. Do 10 roku życia i pierwszej komunii poznałam swoje pierwsze dobre strony. Mój Dziadek od strony ojca, ten nagle zmarły był amatorem malarzem. Zaczęłam rysować swoje pierwsze pierdoły. Miałam też kuzynkę o podobnej pasji. Jej rodzice zaznaczali to bardziej niż moi. Jeździła na warsztaty, a nawet licytowano jej obrazy w wieku 10 lat na jakiś zabawach dla dzieci. Czułam się nikim. Wiecznie poprawiała mnie co robię źle, czy umiem to co ona, i dlaczego nie chodzę do szkoły plastycznej. Potem doszły dogryzki co do wagi. Ona była naprawdę chuda, jak patyk. Ja patrząc na zdjęcia, wyglądałam zdrowo. Miałam rumieńce, ciało, i długie włosy. Ale nie byłam gruba. Nie wiem dlaczego każdy się ze mnie śmiał - starsze rodzeństwo i ona. Zawsze mi powtarzali - Ona będzie kimś, a Ty nie. Ona jest chuda Ty gruba nie wchodź tam. Czułam się gorsza. Wiele razy straszono mnie także opowieściami o duchach bo wiedzieli że panicznie reaguje. Spałam z lampką, do dnia dzisiejszego. W 14 roku życia, domagałam się akceptacji. Mój Tata dalej popijał ale mniej. Nie miał zdrowia. Wiele razy wyzywano mnie, że stoję po jego stronie podczas sporów z Mamą. Nie stałam po niczyjej. Po prostu on po wszystkim płakał mi w ramię. To mój Ojciec, kocham go jak Matkę. Nie mogłam wybrać. Wiele razy starsze rodzeństwo dogryzało mi, że oddadzą mnie jak Ojca do psychiatryka. Zamknęłam się w sobie. Okropnie przeżywałam to wszystko co się dzieje. Chciałam uciec. Pierwszy raz próbowałam się otruć, ale bez skutków. Mając 15 lat zakochałam się. Poznałam chłopaka o 3 lata starszego. To był 2.5 letni związek. Często w pewnym etapie jeździłam do niego, bo czułam się tam akceptowana. Byłam wtedy gówniarą, nie rozumiałam co robię. Ale spędziłam tam 2.5 roku. Dużo osób poznałam i czułam się lepiej. Moja rodzina jednak uważała lepiej. Wiele razy groziła mi, że mam zostać w domu, nie jechać, nie rozmawiać. Płakałam. Zerwałam kontakt z kuzynką która uważała że jestem głupia że z kimkolwiek się związałam. Poznałam tam dziewczyny o podobnych pasjach. Skończyło się komisją w gimnazjum gdzie pani psycholog i dyrektor mówiły że przyjaźni mam szukać w szkole, o malowaniu rozmawiać z panią od sztuki i siedzieć w domu. Krzyczały jedna przez drugą. Wtedy pierwszy raz zaczęłam ciężko oddychać. Zesztywniałam i poczułam jak całe ciało mi mrowi. Nie pozwoliły mi się położyć, krzyczały że udaję. Wpadłam w depresję. Trwało to wiele miesięcy. Leczyłam się w szpitalach. Po 17-18 roku odeszłam od chłopaka, poznawałam ludzi w szkole, na internecie, forach, rozmawiałam. To mi pomagało. Poznałam - co się później okazało wschodzącą super gwiazdę. Miałam z nim tak bliski kontakt, jeśli chodzi o depresję, ze wyciągaliśmy się z niej nawzajem. To nie trwało długo, ale wtedy wydawało mi się najpiękniejszym okresem. Moja rodzina zaczęła mnie szpiegować, bo TO PEWNIE SEKTA. Nie...To nie to. Po prostu dobry człowiek. Który kopnął mnie i skrzywdził, zamykając drzwi bez słowa. Z dnia na dzień, ze strachu. Wpadłam w depresję. Rzucałam w dociekliwych rodziców rzeczami, płakałam, zaczęłam palić papierosy. Szalałam. Chciałam się zabić. Tęskniłam za jego pomocą. Nie radziłam sobie. Nienawidziłam go. On wyszedł i uciekł, a mnie zostawił. Po roku czasu rana się zagoiła. 19 lat miałam i ukoiłam się przy nazwijmy go Ar. Ar. miły gość chociaż zboczony. Wiele ludzi zarzucało mi że spotykam się z nim tylko dlatego. Ale znalazłam przy nim spokój. Wprowadziłam się do niego po tygodniu. On mieszkał sam i potrzebował damskiej ręki w domu, ja potrzebowałam uciec. Zaczęliśmy być razem po pół roku. Nie naciskał na mnie z niczym. Zaczęłam żyć w spokoju. Atmosfera z rodzicami się poprawiła, zrozumieli błąd choć jeszcze czasem nazwali mnie grubasem lub porównali czego nie osiągnęłam wzgledem innych. Miło mi było wiedzieć, że zasnę nie w ich domu. Spokojnie. Zawodził mnie czasem, czasem coś palnął, ale czułam się tam bezpiecznie. Odeszłam od niego mając 20-21 lat. Schudłam, dbałam o siebie, znalazłam wymarzoną pracę. Zaczął mnie powstrzymywać i przekładać na swoje. Jedź ze mną, rzuć wszystko bo chcę studiować. Ja miałam inne plany. Jednak łączył nas tylko dom, nie uczucie. Odeszłam do osoby którą poznałam w tym samym momencie co jego. Z myślą że teraz musi być idealnie, bo nie sądziłam że kiedykolwiek mnie zechce. I wtedy znów wszystko ruszyło. Wyszły brudy sprzed związku, że spotykałam się z nim dla seksu. Chociaż to tylko głupie plotki. Byliśmy na stopie przyjacielskiej. Ale nie erotycznej. Nie wierzyłam w to co się dzieje. Mój mąż a wtedy jeszcze obecny ostatni wybranek, zaczął mnie poniżać tym wszystkim. Wiele razy usłyszałam, że to prawda - według niego. Świat mi pękł. Na jakiej podstawie?....Jak mogą?... Wiele razy powiedział do mnie...brzydko. Wiele razy rzuciłam się na niego z rękoma, bo nie mogłam tego znieść. Miałam dość tego nieudanego życia i bzdur jakie zawsze wychodzą gdy odejdę z jakiegoś miejsca. Oddał mi, dwa razy. Przyszły lęki i nerwy. Bałam się że zaraz ktoś wejdzie i mnie zabije. Że ktoś stoi za drzwiami. Że mnie udusi, że wbiegnie. Że ktoś stoi za mną. Różne...Często na kaszel z pokoju obok podrywałam się jakby wydarzyło się bóg wie co, nogi mi miękły, serce dostawało palpitacji, nie mogę tego znieść, czuję się ciągle wystraszona. Rzucona przez najukochańszą osobę samą sobie. Zniszczyło się miedzy nami, ale próbujemy to ratować. On uważa, że to moja wina. Ja, że jego. Zero rozwiązania. Coraz częściej wierzę, że jestem skazana na samą siebie. Dziecko miało dać mi lekarstwo. I daje. Ale gdy zostaję sama, wraca. Mąż twierdzi że zasłaniam się depresją. Mama że nic mi nie jest, albo że muszę iść do lekarza. Przestałam się spowiadać wszystkim. Bo to nie daje nic. Pęka mi głowa po całym dniu. Chcę spokoju. Szczęścia. Witam Was. Może mi pomożecie.
×