Cześć wszystkim! Nie cieszę się ze swojej obecności tutaj, nie spodziewałam się nigdy, że życie postawi mnie w takim miejscu. Chyba nikt się nie spodziewa. Szukając konkretów na temat tej choroby trafiłam na forum, najpierw na ten temat. Przeczytałam ciągiem kilkadziesiąt stron będąc pod niesamowitym wrażeniem, jak ogromne wsparcie dają sobie niektóre osoby. Dużo jest tutaj wypowiedzi osób, które czytam i mam wrażenie, że to zapis moich własnych myśli i przeżyć. Przede wszystkim jednak, im więcej zagłębiam się w to forum, tym bardziej tracę nadzieję.
Nie mam zdiagnozowanego ChaD, dwa tygodnie temu w końcu dojrzałam, aby umówić pierwszą wizytę. Ten post jest przede wszystkim próbą poukładania sobie chociaż części myśli; jeżeli ktoś posłuży jakąkolwiek radą będzie mi bardzo miło.
Wydaje mi się, że trwa to już koło trzech lat, zaczynając od stanów depresyjnych. Wszystkie były zawsze w jakiś sposób usprawiedliwiane, szczególnie, że nie były to jakieś strasznie ciężkie stany. Zaryzykowalabym stwierdzeniem, że moje ostatnie trzy lata to amplituda większych i mniejszych smutków. Gdzieś w międzyczasie było kilka stanów lękowych (w stylu: 'nie chcę wyjść, czuję, że coś się stanie') i straszne wahania nastrojów. Godzinne, dzienne, kilkudniowe, różnie. Zawsze sobie tłumaczyłam 'uroki bycia kobietą', dla mnie nie było to nic strasznego. Partner i znajomi sądzą do dzisiaj inaczej, zaczynając od 'ty to taki borderek chyba jesteś?', teraz już tylko 'jesteś chora i powinnaś się leczyć' krzyczane w kłótniach. Klotniach o byle pierdoly, o śniadanie, o mleko, o cokolwiek. Partner określ, że wygląda to tak, jakby siedziały we mnie dwie osoby, ta normalna jaką poznał (wiecznie pesymistyczna i smutna) i wiedzma.
Przez 3 lata idzie przywyknąć, podchodząc do tego ze śmiechem i raz za razem zbierać związek do kupy po awanturach. Jednak niecały miesiąc temu przydarzyło mi się coś, co każe mi całkowicie zastanowić się nad sobą i swoim zdrowiem, zwłaszcza, że widzę już w tym pewną prawidłowość.
Pewnego dnia ot tak, nagle, straciłam kontrolę. Olalam studia, olalam ważny dla mnie egzamin do którego przygotowywałam się od roku, zaczęłam wychodzić na imprezy, wpadlam w praktycznie 2,5-tygodniowy ciąg alkoholowy, przepuścilam na to całe pieniądze. CO dziennie czułam potrzebę wyjścia z domu, spotkania się z ludźmi, zabawy. Mało spałam, niedobory snu uzupełniałam łykając co kilka dni Zolpidem (cykliczne problemy ze snem mam też jakoś od 3 lat, więc jestem zaopatrzona). Zdradziłam partnera, w ostateczności uświadomiłam sobie z dnia na dzień, że nic do niego nie czuję. Staram sie od niego izolowac, strasznie mnie wkurwia. Kolejne imprezy i picie.
Co jest teraz? Nie wiem co to za stan. Widzę, że nawywijalam i mnie to przeraża. Przeraża mnie to, że ok 2 lat temu wpadłam w podobny stan, tez w maju, ale było na tyle lekko, że nie widziałam w tym nic dziwnego. Biorąc pod uwagę to, co teraz wyczyniam, widzę tendencję wzrostową.
Od kilku dni, parę razy dziennie, bez żadnego konkretnego powodu, łapię się na tym, że brak mi oddechu. Tak jakby zatkała się cześć moich płuc i normalny wdech nie wystarczy. Tak jakbym powoli się podduszala.
W dodatku psychicznie czuję się jak wrak. Chociaż wróć! Nie czuję w zasadzie NIC. W głowie gonitwa myśli, ale w zasadzie jest to jedna wielka pustka. Najchętniej spalabym cały dzień owinięta w koc. Przychodzą po trochę myśli, aby przyjść z destrukcją swojemu ciału, bo może przez ból cokolwiek poczuję, jakieś życie w sobie.
Funkcjonuję jakoś, panuje nad tym, ale boję się, że z czasem będzie tylko gorzej.