Witajcie, przede wszystkim chciałbym się przywitać ze wszystkimi użytkownikami jak i gośćmi tego forum. Borykam się z problemem dotyczącym mojego życia towarzyskiego, a konkretnie jego braku. Jestem 24 letnim facetem, od dwóch lat w związku, w tym roku kończę naukę na 4 - letnich studiach. Odkąd pamiętam zawsze byłem introwertykiem. Kilku zaufanych kumpli u boku, z którymi spędzało się czas. Nigdy nie narzekałem, że jestem samotny i nie mam kolegów. Żadna ze mnie dusza towarzystwa, ale w swoim gronie byłem lubiany. W moim życiu nastąpił przełom, sam nawet nie wiem kiedy. Zacząłem odseparowywać ludzi, zaczynając od osób, z którymi niezbyt często utrzymywałem kontakt. Od osób, z którymi daleko mi było do wspólnych tematów, zainteresowań. Po pewnym czasie zostało niewielu, ale według mnie niewielu wartościowych. Na studiach poznałem sporo nowych osobistości, jednak dzięki mojemu introwertycznemu usposobieniu integrację z grupą zacząłem dopiero pod koniec roku akademickiego. Nieźle, wiem. Poprzez integrację zyskałem nowych przyjaciół, można powiedzieć że był to okres gdy moje życie towarzyskie stało na wysokim jak dla mnie poziomie. W połowie studiów popełniłem błąd, którego konsekwencją była utrata kontaktów. Osoby ze studiów, z którymi się trzymałem odwróciły się, próbowałem oczywiście po jakimś czasie naprawiać kontakt ale to nie było już to samo. Dziś widujemy się na uczelni, cześć, narazie, to wszystko. Można powiedzieć, że od tego czasu zostali mi starzy znajomi, z którymi zawsze kontakt był wzorowy. Wspólne wypady, domówki, wyjścia na piwko, biwaki. Niestety coś zaczęło mi się w głowie przestawiać do tego stopnia, że zacząłem ograniczać kontakty nawet z moimi danymi znajomymi. Zaczęły pojawiać się stany depresyjne. Potrafiłem nie wychodzić z domu przez długi okres czasu, a gdy koledzy dzwonili i pytali się dlaczego się nie odzywam i czy może się spotkamy to odrzucałem ich. Sytuacje się powtarzały do momentu aż przestali to robić. Gdy spotykałem starych znajomych to nie wiedziałem o czym rozmawiać, bałem się takich spontanicznych spotkań. Unikałem wręcz kontaktu wzrokowego gdy zauważyłem kogoś znajomego. Starałem się nikogo nie napotkać. Do dziś tak mam. Pamiętam, że miałem taki okres gdy nie utrzymywałem kontaktu z nikim przez kilka miesięcy. W końcu odezwał się do mnie kolega, spotkaliśmy się, opowiedziałem mu co się ze mną dzieje, jak funkcjonuję i powiem Wam, że mnie chłopak podbudował. Od tego czasu zacząłem wychodzić z domu, spotykać się znowu z dawną ekipą znajomków. Później poznałem dziewczynę, z którą obecnie jestem i można by rzec, że problemy ustały bo i życie towarzyskie prowadzę oraz mam druga połówkę, z którą spędzam dużo czasu. Niestety, kontakty znowu urwane. Jedyny jaki mam to właśnie z nią, moją dziewczyną. Powiem Wam, że brakuje mi spotkań z ludźmi. Weekendowego posiedzenia przy piwku, rozegrania kilku partii w dobrą planszówkę, wspólnego wypadu na ognisko i wszystkich tych rzeczy które kiedyś razem robiliśmy. Ale za każdym razem gdy łapie mnie deprecha bo z nikim nie utrzymuję kontaktów i spotkam się własnie z tymi ludźmi to mam wrażenie, że to wszystko jest takie sztuczne. Czas zrobił swoje i te więzi pozanikały. Powiedzcie co myślicie o tym wszystkim. Dlaczego mi tak się poprzewracało w głowie? Na dzień dzisiejszy to nie mam kontaktu z nikim oprócz mojej dziewczyny - wiadomo i jednej koleżanki. Z tym, że mieszka za granicą i jest to raczej wysyłanie zdjęć, emotikon i gadka szmatka niż konkretna rozmowa. Oczywiście z mojej winy, też podcinam ten kontakt. Nie wiem co ze mną nie tak. Zauważyłem, że stałem się bardzo spięty i sztywny w towarzystwie. Kiedyś potrafiłem się wygłupiać, często żartować, mieć w sobie pogodę ducha. Obecnie trochę zgrzybiałem, niestety ale to zauważyłem. Napiszcie coś, hej :)