Skocz do zawartości
Nerwica.com

Chryzantem

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Chryzantem

  1. wiem ze moglam, ale ja caly czas inicjuje takie rzeczy, chcialam zeby teraz on wykazal inicjatywe i pokazal ze chce cos zrobic takze. specjalnie przyjelam bierna postawa bo chcialam sprawdzic czy on cos zrozumie (nawet mowilam o tym dlaczego taka jestem). i nic.
  2. Chryzantem

    Witam

    Szukam tutaj pomocy, nie daję już sobie sama rady. Leczę się na depresję od tygodnia, a mam ją chyba od ładnych paru lat. Kiedyś w miarę łagodna, ostatnio jednak wpędziła mnie w naprawdę realne myśli i wizje samobójcze. Jesli ktoś chce się dowiedzieć więcej o moim problemie, zapraszam tutaj
  3. Witam. Forum poleciła mi koleżanka, która znalazła tutaj wsparcie i poradę, mam nadzieję że i ja mogę na to liczyć. Przez całe swoje życie byłam traktowana jak ta gorsza - jestem grubą dziewczyną o przeogromnych kompleksach, chowam się za maską uśmiechu i poczucia humoru, ale ile można. Zawsze szukałam na siłę związku, chciałam utrzymać chłopaka przy sobie za wszelką cenę, będąc przerażona wizją bycia samą. Mój pierwszy facet mnie zgwałcił, bo nie chciałam z nim stracić tak szybko dziewictwa. Kolejny poważny związek w wieku 19 lat, skończył się zerwaniem po 3 latach, zerwał ze mną przez smsa w moje urodziny. I tak się napędzałam w tej samotności, samookaleczałam się, nie wierzyłam że będzie kiedykolwiek lepiej. To tak słowem wstępu, żeby wam nakreślić sytuację. Teraz mam 26 lat. Aktualnego partnera poznałam przez internet (który jest moją drogą ucieczki od realnego świata, no bo w końcu w necie nikt nie widzi jak wyglądam), przez 4 lata byliśmy znajomymi ale coś zaiskrzyło i od dwóch lat jesteśmy razem. Na początku było cudownie, nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście, po ostatnim związku już się pogodziłam z tym że będę samotna, a tu nagle ktoś na mnie zwrócił uwagę. Spotykaliśmy się co tydzień, bo mieszkaliśmy 300km od siebie, przyjeżdżał do mnie co weekend albo ja jechałam razem z nim na tydzień zostać u niego. Poznałam jego matkę i resztę rodziny, myślałam że mnie polubili. Niestety nie. Jego matka to dość... specyficzna osoba. Jest niesamowitą pedantką, opinia innych ludzi jest dla niej najważniejsza, nosi się zawsze elegancko. Wychowywała mojego chłopaka sama, z ojcem się rozwiodła gdy chłopak miał jakieś 10 lat, nie wiem dokładnie. Całą swoją miłość i przywiązanie przelała na syna, zrobiła z niego swojego partnera, wszędzie z nią będącego i zawsze słuchającego się grzecznie. A tu nagle pojawiłam się ja, nieidealna ani trochę, nienauczona pracy fizycznej tak jak ona, mająca inne zdanie i olewająca opinię innych ludzi. Zamieszkałam razem z chłopakiem w domu jego i jego matki (ona aktualnie mieszka w wiosce niedaleko, opiekuje się babcią faceta mojego), ale nigdy nie poczułam się tutaj domownikiem. Na początku reagowałam na te drobne sugestie że niby sąsiedzi się śmieją, że firanki niezmienione, że ona tutaj nie może przyjeżdżać bo nie zniesie tego bałaganu który tu zrobiłam, po pewnym czasie teściowa się rozkręciła i waliła konkretnymi szpilami prosto w serce. Ja straciłam robotę, nie mogłam znaleźć nowej, więc coraz bardziej się czuła sama i smutna. Pojawiła się depresja. Poszłam do nowej pracy, ale to nic nie daje, w pracy jeszcze bardziej mam ochotę zrobić sobie krzywdę, wszyscy mnie obserwują, presja jest ogromna, a nie mogłam brać nic na uspokojenie bo wtedy za wolno pracowałam i dostawałam bury. Mój chłopak nie jest złym facetem. Jak trzeba gdzieś jechać, to mnie zawiezie, robi zakupy, nie zdradza mnie ani nie ogląda się za innymi. Ale niestety jest okropnie leniwy i bezkarny, matka go nauczyła że nie musi nic robić bo ona to zrobi za niego. Ma swoją robotę na wsi, u swojej babci na gospodarce, i wiem że musi się tym zająć i nigdy mu z tego powodu problemów nie robiłam. Ustaliliśmy że ja zajmuję się domem a on podwórkiem i kotłownią. W praktyce wygląda to tak że wracamy po pracy, od dorzuci do pieca i siada przed komputer a ja rozkładam zakupy, zmywam ,wstawiam pranie, zamiatam etc. O rachunkach pamiętam ja, o zakupach też ja, gdzie co jest w domu też muszę pilnować, grafik w pracy też zapamiętuję ja. Komputer to chyba jego druga miłość po matce. Potrafi zarwać noce żeby tylko posiedzieć przed komputerem, wstaje dwie godziny wcześniej żeby pooglądać anime. Nieraz nie odzywa się do mnie cały dzień bo siedzi wgapiony w monitor. Ja też lubię gry komputerowe i to jest dla mnie sposób na relaks, ale nie w takim stopniu jak on. Dochodzimy do sedna. Zaczęłam mieć myśli samobójcze, dwa tygodnie temu byłam bliska żeby to zrobić... Zadzwoniłam do swojej mamy i dopiero po długiej rozmowie z nią zrozumiałam że muszę iść do lekarza. Chłopakowi powiedziałam że dajemy sobie miesiąc na ocalenie tego związku albo ja odchodzę. Powiedziałam mu że potrzebuję teraz jego wsparcia, że to on mnie musi teraz "ponieść" na ramionach swoich, że nie mogę już dłużej mieć takiej presji na sobie. Przez miesiąc nie zauważyłam z jego strony żadnej inicjatywy. Prosiłam go żeby porozmawiał ze swoją matką, dał jej w końcu do zrozumienia że chcemy stworzyć dojrzały związek bez jej wtrącania się i wiecznego krytykowania mnie. Nic nie zrobił w tym kierunku, bo boi się sprawić matce przykrość. Zażądałam, żeby zadzwonił przy mnie i z nią o tym pogadał, nie był w stanie tego zrobić. Boli mnie to jak cholera, że zawsze będę na drugim miejscu. Dobry z niego chłopak, ale nie wiem czy jestem w stanie być zawsze tą "drugą". Jego matka mnie chyba nienawidzi, jak czytam smsy jakie pisze do niego na mój temat to mam ochotę płakać. A on nawet nie próbuje mnie bronić, po prostu to ignoruje albo zbywa milczeniem. Jak każdą naszą kłótnię - nic nie robi tylko czeka aż mi przejdzie, aż sprawa się rozejdzie po kościach i będzie po staremu. Ale ja już tak dłużej nie mogę, chciałabym żeby mi pokazał że to ja jestem najważniejsza. Zawsze powtarza że chciałby żebyśmy obydwie się polubiły, bo nie chce wybierać żadnej z nas, nie wiem jednak czy to możliwe. Wydaje mi się, że w pewnym wieku trzeba już opuścić rodzinne gniazdo i wybrać swoje życie z drugą osobą. Nie oczekuję że rzuci wieś, rodzinę i będzie tylko przy mnie bo wiem że to niemożliwe. Ale chciałabym być trochę egoistyczna, wiedzieć że mam w nim obrońcę. Biorę teraz antydepresanty, wciąż czekam aż on zorganizuje to spotkanie ze swoją matką, gdzie mogłabym się z nią skonfrontować. Ale ile mogę czekać? Tyle nadziei już włożyłam w ten związek i nadal jest jak było. Czy robić sobie nadzieję i liczyć że coś się zmieni czy sobie odpuścić. Sama już nie wiem. Do domu rodzinnego mogę wrócić w każdej chwili, wiem że moja rodzina mi pomoże ile będzie trzeba. Czy może powinnam się przyzwyczaić do tego i żyć dalej ze świadomością że nic się nie zmieni?
×