w zawodowym może nie, ale w prywatnym powinien, tak sądzę. A że z żoną mi średnio wychodzi, to mnie to dobija. Muszę odbudować relację z żoną, coś wymyśleć, ale przez mój stan w jakim jestem to mi się nie chce nawet do pracy chodzić. Mam ochotę leżeć i beczeć. Wiem, użalam się nad sobą, ale jestem tak dociśnięty, że nie wyrobie chyba.
Wczoraj miałem takie małe spotkanie majowe ze znajomymi. I były rozmowy o przeszłości, w sensie przypominaliśmy sobie dobre śmieszne czasy. I zdałem sobie sprawę, że ja pamiętam tylko złe rzeczy. Dobrych nie pamiętam, tak jakbym całe życie miał złe doświadczenia, ale przecież to nie jest prawda. Pi******ne wyolbrzymianie złych wspomnień i cech. To samo się tyczy mnie , żony i wszystkiego dookoła. Dlatego pewnie też mi się małżeństwo pierniczy........ mam dość tego na prawdę. Boże, żeby ta terapia pomogła , bo podniosę niechlubne statystyki.
Jak dojdzie nie daj boże do rozwodu i stracę rodzinę, to nic więcej dla mnie nie ma sensu, w dupie mam karierę , pieniądze i inne materialne tematy. Jak nie będę szczęśliwy w domu, to chociażbym miał miliony to co z tego. "Jeżeli nie potrafisz się cieszyć z małych rzeczy, to nie będziesz potrafił cieszyć się z dużych i nigdy nie będziesz szczęśliwy!"
Ja to wszystko wiem, rozumiem, ale mam porąbaną psychikę i nie potrafię się cieszyć.
Miałem przejścia w szkole, na studiach i nie wyrabiałem z emocjami. Nawet nie wiecie jak ja żałuję, że wtedy nie poszedłem do specjalisty, ale to były inne czasy. Z rodzicami niestety, chociaż ich bardzo kocham i wszystko mi byli wstanie dać, nie miałem kontaktu, nie potrafiliśmy rozmawiać szczerze, całe życie tłumiłem wszystko w sobie. Wtedy był czas na specjalistę na jakieś porady i zmiany w życiu, walkę z wewnętrznymi duchami. Teraz, ponad 30 lat na karku, a jakieś fobie się odzywają.
Patrzę na znajomych dzieci rosną, wszyscy zadowoleni, szczęśliwi, a ja wiecznie w swoim świecie, w swoich myślach... A ja chcę się tylko cieszyć życiem i tym co mam.