Skocz do zawartości
Nerwica.com

Kapelusz62

Użytkownik
  • Postów

    13
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Kapelusz62

  1. Po miesiącu moja sytuacja się nie ustabilizowała, byłem i u psychiatry, i zahaczyłem o psychologa, dziś prawdopodobnie będę dzwonić w poszukiwaniu nowego. Choćbym chciał najbardziej na świecie, nie potrafię od niej zapomnieć. Nie mam możliwości też zmiany miejsca zamieszkania, więc chcąc czy nie chcąc, muszę przebywać w jej towarzystwie z naciskiem (pod wpływem mojego mózgu - miłość nie wybiera) na chcąc. W życiu nikogo tak nie kochałem. Czuję, że to jest tak cholernie szczere z mojej strony... Jestem głupi, szukałem kontaktu i dziewczyna z mojego powodu (albo dosadniej - winy, nie szukam usprawiedliwienia) wpadła w paranoję związaną z tym, że mogę wyskoczyć zza każdego rogu. Dalej uczucie nie chcę minąć, jest jeszcze mocniejsze, a ilość wspomnień chociażby na zdjęciach nie pomaga. Nie chcę ich usuwać, bo to jednak była osoba, którą kochałem ponad życie, dalej kocham i w tamtych chwilach byłem przeszczęśliwy. Chciałbym się ogarnąć i na co dzień funkcjonuję normalnie do czasu... Mam takie impulsy działania, gdy chcę się z nią skontaktować, mówić przepraszam i inne głupoty. Jak się tego pozbyć? Biorę tabletki (przepisane przez psychiatrę), staram się nie myśleć, lecz po nocach dalej nie śpię, a i z odżywaniem jest już coraz gorzej. Nawet bliscy, którzy próbują pomóc, nie potrafią choćby nie wiem co. Jednocześnie teraz w końcu znajduję się kilkaset kilometrów od niej i już czuję, że... chciałbym być bliżej. A to zaledwie parę godzin. Towarzyszy mi takie uczucie nienawiści do swojej osoby. Nie cierpię samego siebie. Wymiotuję na swój widok. Nie umiem sobie wybaczyć tego, co zrobiłem właśnie wtedy. Że wypuściłem w tak IDIOTYCZNY sposób tak fantastyczną dziewczynę, z którą planowałem bardzo długą i konkretną przyszłość. Jak się ratować?
  2. Nie chcę wyrzucać tych dobrych chwil, które były między nami. Po prostu dowiedziałem się o niej ostatnio pewnych rzeczy, które zmieniły moje spojrzenie na nią. Inaczej bym nigdy tego nie zrobił. Uważam, iż trzeba mieć szacunek do partnera, z którym spędziło się wiele wspaniałych i szczerych chwil. Pytanie tylko - co jeśli te szczere chwile tak naprawdę były jedynie ułudą, a druga osoba po prostu grała na twoich emocjach? Bo po tym, czego się o niej dowiedziałem, mam pełne podstawy by tak sądzić. Że się po prostu zabawiła moimi uczuciami. Tak, użyłem przemocy. Dalej się z tym nie kryję i dalej żałuję tego z całego serca. Cofnąłbym czas, gdybym tylko mógł. Brzydzę się tą częścią siebie, kiedyś gardziłem czymś takim, dziś brak mi słów, by to opisać. Zrobiłem mnóstwo błędów i na 100% ponoszę pełną odpowiedzialność za rozpad tego wszystkiego. Zauważam jedynie, że przy tym wszystkim moja psychika nie wytrzymała, czuję, jakby ktoś na mnie wpłynął tak mocno, że nie potrafię się teraz pozbierać. Czuję, że jest tyle niewyjaśnionych spraw. Nie wiem, z kim byłem przez ostatni rok. Myślałem, że wiem. Jak się okazało - nie wiem. Chyba po prostu szukam... cholera wie czego? Chcę zbudować w przyszłości związek - szczery, uczciwy, oparty na wzajemnym zaufaniu. Być może za szybko zacząłem poświęcać tak mocno samego siebie?
  3. Ja się łudziłem, chodziłem załamany, a Wy po prostu mieliście rację. Jestem w stanie uwierzyć, że na pewnym etapie związku rzeczywiście występowała ta szczerość i uczciwość, ale z biegiem czasu widzę, iż tak naprawdę ona nie była kobietą wartą mojej uwagi. Poświęciłem jej wszystko - praktycznie cały wolny czas, a tego mi już nikt nie wróci. Czuję cholerny żal i niedosyt z tego powodu. Tak, przyznaję się, doszło z mojej strony (nigdy nie celowo!) do szarpaniny, w której ona ucierpiała. Jednak teraz widzę, iż moja psychika jest w strasznie nadszarpniętym stanie. Oddałem siebie i teraz nie mam nic. Ból jest ogromny, nie chcę świąt, mam generalnie wszystko głęboko w dupie, chciałbym po prostu zapomnieć o wszystkim. Ta kobieta nie była warta krztyny uwagi. Ja rozumiem, że można się czuć tak albo inaczej, ale jeśli się widzi, że drugi człowiek poświęca dla Ciebie wszystko oraz się to akceptuje, a później po prostu to ignoruje w chamski sposób, to ja nie chcę mieć już nic do czynienia z takim człowiekiem. Zniszczono mi psychikę i zabrano mi rok życia. Chyba całe szczęście, że był to tylko rok. Co prawda czuję się jakby przejechało po mnie ze sto ciężarówek i sam nie wiem, czy mam kląć na głos, czy po prostu płakać, ale chyba wreszcie coś do mnie dotarło. Nie bawi się w taki sposób drugim człowiekiem, w jaki ona się zabawiła mną. Żądasz całkowitego poświęcenia? Ponieś konsekwencje, a nie uciekaj z ich powodu. To znaczy - masz prawo uciec i ja jej prawa do tego nie neguje - pytanie jedynie: jak to się ma do uczuć i emocji drugiego człowieka? Czuję się jak gówno, ale troszkę lepiej. O ile to zdanie ma jakikolwiek sens.
  4. Czuję się lepiej, od kiedy w mózgu przestawiło mi się na myślenie - to nie jest tylko twoja wina, ona dołożyła do tego bardzo dużo. Kiedyś nie wierzyłem w taką szczerą i romantyczną miłość, później ten związek i teraz... Czas się leczyć i już nigdy nie popełnić podobnych błędów.
  5. Nie, nie poznała nikogo, tego jestem pewien. Tak samo jak podczas naszego związku miałem pewność, że mnie nie zdradzi. Jestem pewien co do jednego - ona się mnie boi. No, do drugiego też - uczyniliśmy sobie jedno wielkie wariatkowo. Co dalej? Podejrzewam, że w niej coś po jakimś czasie wybuchnie, zawsze zamyka w sobie emocje. Ale ja... ja po prostu chcę wyjść z tej patologii, jaką stworzyliśmy na samym końcu naszego związku i która we mnie chyba siedzi dalej.
  6. Tak, realizmu, nie uciekam w alkohol, nie jestem aż tak głupi.
  7. Gdybym był bardziej trzeźwy, to by do mnie to bardziej docierało? Jest świeżo po, dlatego czasami trudno sobie coś uświadomić. Tym bardziej, iż czuję, że dalej mi na niej mocno zależy. Trudno jest mi trochę przedstawić tę sytuację z boku. Generalnie jestem facetem, któremu zrobione ogromne nadzieję na przyszłość, które okazały się bardzo... no nie ma ich. Cóż, trzeba widocznie zacisnąć pięści, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu na oprzytomnienie się z tego wszystkiego.
  8. Nigdzie nie napisałem, że robię strajk głodowy, napisałem o braku apetytu. Robię sobie obiady, zakupy, wszystko. Nie mam zamiaru brać jej na litość. Tak się nie buduje związku z kimkolwiek. Tak samo jak nie mam jej do niczego zmuszać. To że mam problem? Wiem, dlatego próbuję się leczyć. Bardziej chodzi mi o to, by poradzić sobie teraz w tej chwili. Potem będzie lepiej, mam przynajmniej taką nadzieję. Widzę jej wady, oboje jesteśmy winni temu, co się wydarzyło, jednak mam wrażenie, że tylko ja ponoszę chore konsekwencje, więc piszę o pomoc. Jestem na nią cholernie wściekły za to co zrobiła. Wiem, że żyliśmy w czymś toksycznym. Ale piszę, by porozmawiać jak człowiek z człowiekiem. Nie jest prosto zakończyć coś w chwilę, czemu się poświęciło bardzo wiele. Ale to jest jedno, bo gdyby to było tylko to, to bym nie pisał. Bardziej chodzi mi o fakt, jak to się dalej potoczyło. Jednak to prawda, zgłupiałem przez nią, czas się ogarnąć.
  9. Zdaję sobie sprawę, że da przymuszeniu kogokolwiek do czegokolwiek nie zbuduje się nic wielkiego, wyjdą z tego wszelakie patologie. Nie mam zamiaru jej nachodzić ani nic w tym stylu, bo to doprowadzi tylko do większego bałaganu, a ja sam bardziej się tym pogrążę i udowodnię niestabilność emocjonalną. W rzeczywistości ją spotykam, bo że tak powiem - urzędujemy niedaleko siebie, więc brak jakiegokolwiek kontaktu jest niemożliwy. Niemniej jednak o żadnej poważnej rozmowie nie ma na ten moment mowy. Czy jestem takim produktem? Być może. Generalnie nigdy nie wierzyłem w taką miłość, ale od niej dostałem wszelakie oznaki, by jednak poświęcić bardzo dużo. Za wiele? Jeszcze nie wiem. Pomagacie, otwieracie oczy, jednak trudno jest mi wyjaśnić całą sytuację, musielibyście mnie bardziej poznać i być mną. Niemniej jednak cenię sobie te rady. Z tego co mi powiedziała bliska jej osoba w szczerej - ona myśli, że nie rozmawiając ze mną, poprawi coś we mnie. Zastanawiam się co, co można przez taką ciszę osiągnąć, czego nie dałoby się zrobić w szczerej rozmowie w tym szczególnym wypadku. Ma to sens? Gdyby to był związek, który się po prostu rozpadł, ona by się okazała zdradziecka i nikczemna, to pewnie zareagowałbym inaczej. Ale nie okazała się, chciała pomóc. Choć mam delikatne wrażenie, że ta osoba, którą znałem przed miesiącem, nie jest tą samą, którą znałem dziś. Trochę mnie to śmieszy, bo jak kiedyś rozmawialiśmy o związkach i ich rozpadach, to ona upierała się, że życie w przyjaźni po nich jest możliwe, a ja na to, że takie osoby raczej się będą nienawidzić i to doprowadziłoby tylko do większego cierpienia. Tak, byłoby mi się ciężko podnieść, gdyby to zakończyło się w jakiś normalniejszy sposób, ale te wydarzenia i ich konsekwencje wpływają na to w ten sposób, że szukam pomocy. Także z samym sobą, bo chcę żyć i chcę się odbudować. Nie wiem już co myśleć, mam mętlik w głowie. Trochę trudno jest pogodzić się z myślą, że człowiek włożył przez dość długi okres 100% siebie i w taki sposób to wszystko kończy. Chyba uważam, iż powinniśmy stanąć twarzą w twarz, porozmawiać i wyjaśnić wiele rzeczy, tym bardziej, że mi na niej jeszcze bardzo zależy. Ale samym przymusem tego zrobić rzecz jasna nie mogę. Jednak uważam, iż na dyskusję zasługuję. A czy ją dostanę? To już od niej samej zależy.
  10. Widzę też, że mi pominęło w wiadomościach, nie zawarłem jednego ważnego szczegółu, choć byłem pewien, że go napisałem. Tydzień temu spotkaliśmy się znów, złapałem ją, gdy chciała uciec, przytrzymałem za usta, bo chciała krzyczeć. Dwie minuty to wszystko trwało. To druga rzecz, o której jest mi ciężko pisać, której się także bardzo mocno wstydzę. Właśnie od tamtego czasu jest tak bardzo tragicznie, naprawdę nie wiem, jak pominąłem ten szczegół w pierwszej wiadomości, za co bardzo przepraszam. Byłem pewien, że zawarłem tę informację, w rozpaczy robi się różne rzeczy i nie do końca się myśli. Wciąż nie wiem, dlaczego zdecydowałem się tutaj napisać. Generalnie przez pewność, że zawarłem to w swojej pierwszej wiadomości, myślałem, iż pod tym względem rozpatrujecie moją sprawę. Możecie teraz popatrzeć całkiem inaczej. Mam pewność, że się mną nie bawiła. Generalnie sama chodzi do psychologa, dziś udało mi się pod wpływem kolegi zamienić z nią parę słów, nie chce ze mną rozmawiać, gdyż... to niby strasznie źle na mnie wpływa. Tak przynajmniej twierdzi. Nie widzę tego. Nie dbam o siebie, gdy jej nie ma, mało jem, mało piję. Głównie z powodu braku apetytu, nie dlatego, że nie chcę. Po prostu nie mogę, choć zaczyna być coraz lepiej. Wiem, że nasz związek stał się toksyczny jakiś ponad miesiąc temu, a ja ją mocno przeceniłem jaką osobę, jednak widzę, iż się mną nie bawi, a ja sam spróbuję o nią zawalczyć. Jestem zły, że powiedziała o wszystkich szczegółach swojej jednej koleżance - wiem, że miała prawo, ale ja i tak uważam to za złe. Nie chciałem, by nasze prywatne rzeczy tak bardzo wyskoczyły na światło dzienne. Co mam zrobić? Jak już mówiłem, mam wizytę u psychiatry, pozostaje jedynie czekanie na nią, a potem i pewnie na następną. Chcę popracować nad agresją, muszę, tu akurat jestem całkowicie pewny. Jednak ona ciągle patrzy na mnie przez pryzmat tego, że mogę coś jej zrobić. Ja czuję, że już tutaj, teraz, mocno mnie rozrywa od środka, że moja głowa nie jest w stanie tak dużo unieść, a ja sam poza chwilami, w których próbuję wziąć się w garść, miewam ogromne chwile słabości i otumanienia. Brakuje mi tego, co było wcześniej i nie mam wątpliwości, że to było dobre. Popsuło się jednak, otarło się o patologię i sam nie wiem, co muszę zrobić. Serce mówi - walcz, rozum... Wolałbym wyjaśnić z nią to i owo, tak po prostu porozmawiać, co w nas było złe, co było trzeba naprawić, gdzie nieskutecznie zareagowaliśmy. Bez żadnych ceregieli.
  11. Mam pewność co do niej, co do jej starań trosk. Naprawdę, ona jest najszczerszą osobą na świecie, a na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć tyle, że po prostu jest wystraszona. Autentycznie widzę w niej strach, żadnego obrabiania dupy ani nic. Wiem, że nie da się o drugiej osobie wiele powiedzieć, ale akurat dosłownie powiedziała mi praktycznie wszystko, co mogła. Byliśmy ze sobą bardzo zżyci. Co do gotowania obiadów - akurat w trudnych dla mnie chwilach zawsze mogłem na nią liczyć, obiad zrobiła, coś wysłała, słowem pomogła, a i po coś gdzieś poleciała Zawsze była. Co do tego opisu - może rzeczywiście ją przeidealizowałem, ale generalnie nie żałuję ani chwili z nią. To było po prostu szczere, a jak sobie to przypominam, to instynktownie włącza mi się w mózgu uśmiech. Uważam, iż to był bardzo szczęśliwy okres. Co do związków - jeśli chodzi o coś poważnego, to był dopiero pierwszy raz, ale bardzo intensywny ze wspólnie planowaną przyszłością. To wszystko trochę opierało się na wzajemnym niezrozumieniu. Małe problemy o błahostki stawały się większe przez nasze charaktery. Ja wolałem wszystko tłumić w zarodku, a ona wolała zostawać sama i nieraz sobie dać trochę czasu na przemyślenie. Dawałem go, ale czasami mnie to denerwowało, bo musiałem wracać do siebie, kiedy mieliśmy ustawione plany. Tak, widzę, że ona też ma problem, z tego co wiem, to sama była u psychologa i próbowała sobie pomóc. Ba, próbowała i mi pomóc, mam potwierdzenie tego, że mi wybacza, ale nie kontroluje reakcji swojego ciała i boi się dalszego zranienia - to ją na ten moment powstrzymuje. Inna sprawa, że zmieniła się diametralnie - zamknęła wszystkie emocje i tak idzie, a mnie totalnie ignoruje. Problem w jej wypadku pojawi się później, jak zaczyna je z siebie wypuszczać (a to widziałem), to może być dla niej bardzo bolesne. Mam nadzieję, że sobie jakoś poradzi. Jest BARDZO emocjonalna, ale obrażać i ignorować także potrafi jak nikt inny. Jednak zdarzało się w przeszłości rzucać mi po tym w ramiona. Teraz w to wątpię. Co do tego całowania - to była dziwna reakcja, tak nagle w jednej chwili zaczęła, na następny dzień znów widziałem ją speszoną i ze strachem. Jej reakcja jest... dziwna. Tak, przyznaję się do tego, że ją zraniłem, ale uważam, że mogło być inaczej. NIGDY nie chciałem jej zrobić krzywdy. Generalnie sam nie szukam rozpadu tego wszystkiego w tej szarpaninie, ale mam świadomość, że gdyby nie ona, to najpewniej bylibyśmy razem. Paradoksalnie najlepszą pomocą na ten moment w stosunku do jej osoby, jest jej przyjaciółka, z którą niestety nie mam jakiegoś częstego kontaktu, ale gdy może, to pomaga. I to bardzo. Od dziewczyny do dziś dostaję wsparcie, gdy może, to pomaga w takich rzeczach jak praca/uczelnia, ale na ten moment nie chce się spotykać w rzeczywistości. Boi się mnie. I jestem tego pewien, że się boi. Jestem jednak jej pewny. Nie okłamała mnie, ona by muchy nie skrzywdziła, bardzo się przejmowała, gdy ktokolwiek jej coś powiedział, choć na to nie zasłużyła. Ale teraz... ona jest inną osobą, niż ta, którą znałem. Nie, nie prycha na lewo i prawo. Po prostu się strasznie zamknęła. Jednak niestety ma też nastawienie: "Nie jestem Ci nic winna, chcę być po prostu szczęśliwa" - co po tym co między nami było, wydaje mi się komicznie szydercze.
  12. Mam pewność, że ona nigdy nie doświadczyła przemocy w rodzinie, tak samo jak i ja nie mam urazu z tego powodu. Problem jest skrajnie inny, mam wrażenie, że tkwi w naszym idealnym poczuciu miłości. To się rozpadło, bo... Nie potrafię podać konkretnego powodu. Ani się sobą nie znudziliśmy, po prostu... Nie miałem pojęcia, że mogę kogokolwiek pokochać do tego stopnia. Ja doskonale zdaję sobie sprawę, że jeszcze kilkanaście dni temu ona rozmawiała z ludźmi na nasz temat (w sensie - w takich normalnych konwersacjach), traktowała mnie jako kogoś bliskiego. Sama problemu szukała w uzależnieniu od siebie. Po prostu... nie wiem, co mam powiedzieć. Jeszcze kilka tygodni temu byłem najszczęśliwszym facetem na Ziemi, ona nieraz mi płakała o swoich problemach. To jest... zawsze gardziłem facetami, którzy stosowali przemoc wobec kogoś, kogo kochają? Jak się sam mam teraz traktować, jeśli coś wymusiłem na niej siłą? Co z tego, że sam z siebie jej nie uderzyłem, skoro dotykiem i tak wyrządziłem tak wiele krzywdy? Chcę się leczyć, dlatego psycholog, psychiatra, lecz... Nie mogę się pogodzić z tym, że własnymi rękoma doprowadziłem do tego, iż nie mam pojęcia, co ona na ten moment o mnie myśli. Czuję się tak pusty. Byłbym skłonny się dla niej poświęcić w całości.
  13. Witam, to mój pierwszy post na tym forum. Nigdy nie sądziłem, że przyjdzie mi pisać wiadomości o tym, jak jest mi trudno. Jestem w rzeczywistości zbyt wielkim tchórzem, by odważyć się cokolwiek komukolwiek powiedzieć, jednak znajduję się w takim położeniu i sytuacji, że potrzebuję kogoś obok siebie, bo czuję że za chwilę zwariuję. Półtora roku poznałem pewną dziewczynę, nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, lecz jakoś to się stało, że zaczęliśmy ze sobą więcej pisać oraz rozmawiać i w niedługim okresie zostaliśmy parą. Ot, tak po prostu. Spadł na mnie świat jak z bajki, a my delektowaliśmy się sobą nawzajem. Mówiła mi dosłownie wszystko o swoim życiu, dowiedziałem się o wszystkich jej lękach pragnieniach. Miałem pewność, że nigdy mnie nie zdradzi, nagle nie opuści, że będzie ze mną szczera, bo najzwyczajniej w świecie była człowiekiem pod tym względem nieskazitelnym. Bardzo przeżywała nawet błahe rzeczy, w których komukolwiek mogła zrobić krzywdę, a mogę powiedzieć, że kłamstwem się wręcz brzydziła. Przeżyliśmy naprawdę niesamowite momenty, niemalże fruwaliśmy w powietrzu, powtarzaliśmy sobie, że ludzie są puści, że nie czują tego samego co my. Że oni gonią za pracą i marzeniami, a my mamy siebie, cieszymy się i sprawiamy sobie szczęście. Godziny nam mijały niemiłosiernie szybko, gdy mieliśmy coś ważnego do zrobienia i powtarzaliśmy sobie, że nie możemy się spotkać... to później wsiadałem w nocny autobus, jechałem do niej, szliśmy na spacer i tańczyliśmy w blasku księżyca. Miała swoje wady, niektórymi rzeczami niemiłosiernie mnie denerwowała, ale ja wiedziałem, że to jest ona, więc się nie wkurzałem i szliśmy przez życie dalej. Śmialiśmy się nawet, że zawsze w momentach, gdy się smucimy i jesteśmy na siebie źli, to zawsze otrzymujemy dar z nieba - na przykład na spacerach, gdzie przy małym nieporozumieniu praktycznie zawsze mogliśmy liczyć na jakiegoś bezdomnego, który podszedł, powiedział, jak bardzo się kochamy i poprosił o złotówkę. W czasie tych najwspanialszych na świecie wędrówek przez świat nic takiego się nie wydarzało. Ona kupowała dla mnie prezenty z kilkutygodniowym wyprzedzeniem, latała jak głupia po sklepach przez całe dwa tygodnie i olewała wszystko dookoła tylko po to, by znaleźć dla mnie jakiś prezent. Pisała liściki, dawała małe karteczki, dzwoniła w środku nocy. Myślałem, że takich dziewczyn po prostu nie ma. A ona była, nieskazitelna... dalej jest. Była... dalej jest osobą, z którą chciałbym być całym sercem. Jednak nie mogę, i to z mojej winy, czego nie potrafię sobie ani wybaczyć, ani z tym poradzić. Do czasu. Jedna kłótnia to była iskra, ale przychodziła, płakała, mówiła, że będzie lepiej, że oboje musimy nad tym popracować. Przeżywała bardzo duże emocje, czasami nie chciała mnie widzieć, a zaraz później rzucała mi się na szyję. Ja... ja trochę z kilku powodów także związanych z tymi kłótniami, które zbiegły się w czasie z trudną sytuacją w mojej rodzinie, osłabłem psychicznie. Ale potem się polepszyło, jak pojawił się jeden wielki problem, to siedziałem przy niej cały tydzień, gotowałem, a ona tylko pracowała i się uczyła, bo wiedziałem, że tego potrzebuje. Widziałem też wtedy radość w jej oczach, przepowiadała nam najpiękniejsze dni, które... zmieniły się z mojej winy w koszmar. Dzień później, poradziła sobie, wszystko było wspaniałe. Szykowaliśmy się do pierwszego dnia wolnego, planowaliśmy, co będziemy robić, ona była szczęśliwa, aż nagle pokłóciliśmy się o błahą rzecz. Ona na to: "Chcę zostać sama". Ja: "Proszę Cię, spokojnie, wszystko naprawimy". I tak próbowałem ją przekonać aż wzięła kurtkę i powiedziała, że chce wyjść... a ja popełniłem największy swój życiowy błąd. Powiedziałem, że nie może tak, żeby nie robiła głupstw, to błaha sprawa. Zacząłem jej blokować drogę, ona chciała przejść i ja... chwyciłem ją, niejako popchnąłem na łóżko, które zablokowałem i nie dawałem jej wyjść. Zaczęła się szarpać, ja chwyciłem ją za nadgarstki, nie chcąc wykręciłem jej lekko rękę. Wyrwałem też jej trochę włosów przez to wszystko. Stało się, koniec nas. Ale... Ona spróbowała, wyjechaliśmy do swoich rodzin na dwa tygodnie, daliśmy sobie czas. Początkowo wyglądało na to, że zapomniała o wszystkim, gadała normalnie, śmiała się, ale tamto wydarzenie głęboko w niej zapadło. Nie chciała rozmawiać, była daleko, spędziliśmy osobno walentynki, w które tylko pokazała mi przez skype'a prezent, który kupiła kilka miesięcy temu. Ale musiałem do niej pisać, rodzina mi się waliła i potrzebowałem pomocy, pomogła, ale nic więcej, nasz związek był w rozsypce. Jak wróciłem, to początkowo bała się bardzo dotyku. Nie chciała ze mną przebywać, ale po jakimś czasie się otworzyła. Wróciły wspólnie oglądane filmy, jakiś spacer czy nie wiadomo co jeszcze, z taką różnicą, że miała problem z dotykiem. Ale stwierdziłem, że dla niej wszystko, poczekam. To była moja wina, mój błąd, przez który sam nie mogłem sobie patrzeć w lustro. W nocy płakałem z tego powodu, co zrobiłem, trochę nie mogłem sobie poradzić z samym sobą. Źle to na mnie się odbiło, wstydziłem się, że własnymi rękoma mogłem zaprzepaścić miłość swego życia. Były przebłyski, znów się całowaliśmy jak w pierwszych tygodniach związku, po czym jednak wracała szara rzeczywistość i znów bała się dotyku. Zamykała się u siebie i nie chciała rozmawiać.. Aż do... byłem trochę wykończony psychicznie wszystkim dookoła. Poprosiłem ją, by przyszła. I przyszła. Powiedziała, że ma problem, że nie wie, co dalej i... tak nastąpił mój drugi błąd. Próbowała uciec. Złapałem ją, trochę się poszarpaliśmy, chciała krzyczeć, zatkałem jej ręką usta, bo chciała krzyczeć pomocy, a ja nie chciałem, by ktoś to usłyszał. Trwało to może z dwie minuty. Koniec nas. Byłem u psychologa, nie pomógł, ona się mnie boi i jak ją spotkałem, to groziła mi policją. Ja... próbuję się leczyć, mam zamówioną wizytę u psychiatry. Dziś siedzę sam, czekają mnie dni sam na sam z własną głową, dlatego też piszę, bo czuję, że sam sobie nie poradzę. Nie mogę się pogodzić z tym, co się stało. Kocham ją ponad życiem i byłbym gotów dla niej zrobić wszystko, ona dziś nie chce mnie znać, a mi jedyne co pozostaje, to czekać na swój termin po leczenie. Jest mi tak źle, wcześniej wymogła na mnie, bym usunął wszystkie pamiątki z nią związane (jeszcze przed drugą szarpaniną), bym się nie dołował i poradził sam ze sobą. Dziś nie mam dziś, jestem ja, cztery ściany, utrata kobiety, dla której byłem w stanie zrobić wszystko, która była dla mnie w stanie zrobić wszystko... Jest ktoś, kto chciałby porozmawiać? Pomóc. Ja wiem, że muszę się leczyć, ale tak bardzo się boję przyszłości. Nie umiem zniesć myśli, że to wszystko przez moje ręce. Że przez nie straciłem kogoś tak wspaniałego. Widzę ją codziennie, gadam z nią nawet, ale nie godzi się na nic innego niż rozmowa na temat spraw związanych z naszą pracą. Nic poza tym, ucieka zaraz, a myśl, że mogłaby zostać ze mną sam na sam ją przeraża. Tak bardzo chciałbym, by wróciła. I wiem, że to jest tak bardzo niemożliwe... A ona... chciała mi pomóc. Nawet po pierwszej szarpaninie. Chciała. Widziałem. Jest niesamowita, a ja... Nie wiem, co mam robić. Kocham ją ponad życie, zrobiłbym wszystko, by cofnąć ostatni miesiąc. Jeszcze te problemy z rodziną. No i fakt, że byłaby w stanie zadzwonić na policję. Ja naprawdę nie jestem złym człowiekiem! Ale jest mi trudno. Cholernie trudno. Czy jesteś jakaś dusza, która chciałaby pogadać z chyba lekko chorym psychicznie człowiekiem, bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że to zrobiłem? JAK!? Tak bardzo się boję, tak bardzo chcę ją odzyskać.
×