Cześć. Mam taki problem, że muszę zaciągnąć moją dziewczynę do psychiatry.
Znamy się od prawie 2 lat. Przez pierwsze pół roku znajomości byłem tak zajawiony tym, że mam nową dziewczynę, że nie zwracałem za bardzo uwagi na jej gorsze samopoczucie, brałem to jako objaw "kobiecych słabości" bądź PMS-a. W ogóle, jak większość zdrowych ludzi, nie wierzyłem, że coś takiego jak depresja istnieje albo miałem inne wyobrażenie na temat tej choroby (takie tam smutki, niech się ci ludzie ogarną, pewnie są leniami, itd.). Zresztą, słowo "depresja" przewinęło się w naszych rozmowach dopiero kilka razy, i głównie w kontekście przeszłości (poprzednie, nieudane terapie). Powagę sytuacji zrozumiałem dopiero kilka miesięcy temu, a teraz jestem determinowany, żeby ją zaciągnąć do lekarza. Tak mi też doradził kolega, który cierpli na CHAD.
Dziewczyna podejmowała terapię ok. 10 lat temu, wtedy cierpiała na dodatek na anoreksję. Potem też chodziła do psychiatry, łykała jakieś antydepresanty, od której jak twierdzi spuchła jej twarz i nic jej nie dawały oprócz głupiego wrażenia haju. Kiedy są gorsze dni obserwuję u niej oprócz depresji chyba coś w rodzaju nerwicy (nie znam się). Nie trzeba oczywiście tłumaczyć, ze kiedy przychodzą takie gorsze dni, to życie z taką osobą to katorga, a depresyjny nastrój drugiej połówki nie pozwala na normalne funkcjonowanie - kiedy chcę się zająć swoimi sprawami, a mam ich dużo, to czuję się winny Ona trochę by chciała (albo potrzebuje tego) , żebym ciągle z nią siedział i się nią opiekował. Z kolei ja jestem typem ambitnym, który myśli o rozwoju i karierze i tutaj nasze życia się rozjeżdżają. Boję się o przyszłość tego związku. Szczególnie, że przez tą depresję dziewczyna jest znerwicowana i sfrustrowana, bo widzi, że nie jest w stanie nic zrobić - ma jakiś taki syndrom, że nie jest w stanie skończyć studiów, do tego problem z załatwianiem spraw w urzędach, lęk przed wchodzeniem w interakcje z ludźmi, bezrobocie, brak perpspektyw, itd... wszystko to jest jakieś samonapędzające się a wyjsciem jest siedzenie w domu i płacz.
Czuję ogromne wyrzuty sumienia, że nie zaciągnąłem ją do lekarza od razu, ale teraz już mówię DOŚĆ. Ja nie jestem w stanie z kimś takim funkcjonować, a ona zasługuje na lepsze życie niż tkwienie w tym szajsie. Dlatego chcę Was zapytać jak PRAKTYCZNIE zaciągnąć kogoś do psychiatry? Kiedy mówię, że powinna iść do lekarza, to ona zwraca uwagę, że wszystkim zapisują tylko prozak albo inne standardowe leki, przez które ona się źle czuje i ma wrażenie, że nie żyje autentycznie. Jest zawiedziona poprzednimi terapeutami, którzy byli fatalni. Upiera się, że sama nie pójdzie, ale mówi też, żebym o tym nie gadał, tylko COŚ ZROBIŁ.
Pytanie: jak kogoś praktycznie zaciągnąć do lekarza?! Czy jakiś psychiatra się zgodzi, żebym ją zarejestrował, a nie ona osobiście? Wiem, że będę musiał tam z nią pojechać i w ogóle. Ale jak to rozegrać w praktyce?
I najważniejsze: niepowodzenie tej operacji będzie oznaczało totalną porażkę. Dziewczyna pogardza trochę tym wszystkim i jest niestety typem upartym, który niekoniecznie chce dać sobie pomóc, na dodatek inteligentna bardzo (opowiadała, jak "czytała" to, co chcą z nią zrobić psychoterapeuci i jakich to technik "obrony" przed pomocą nie miała). Dlatego to musi być ktoś naprawdę dobry, prawdziwy psychiatra z powołaniem, podchodzący indywidualnie do każdego przypadku i mistrz w swoim fachu. Czy ktoś zna kogoś takiego w Krakowie? Na dodatek dziewczyna jest uparta i chce, żeby to było na NFZ, bo ona nie ma pieniędzy (a ja też bogaty nie jestem - oczywiście jedną wizytę czy dwie mogę postawić jako jej facet, ale na więcej mnie nie stać).