Skocz do zawartości
Nerwica.com

madmag

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez madmag

  1. jasne! dziękuję, że w ogóle odpowiedziałeś. dla takiego młodego desperata jak ja każde wsparcie się liczy.
  2. Cześć wszystkim! A tym starszym Dzień dobry. Mam 20 lat. Dwa kierunki studiów, dość wymagających. I duże ambicje, zresztą od zawsze. Zawsze byłam jedną z najlepszych uczennic, nawet nie wiecie jak miło się takie rzeczy wspomina. Lubię zdobywać naukę. Mam dość wymagających rodziców, lecz nigdy mi to zbytnio nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie-jestem im za to wdzięczna. Zaznaczam to, bo to podobno ważne. Oba kierunki studiów podobają mi się, lecz kierunek dzienny, czyli kierunek związany z językami, obrzydzam sobie od jakiegoś czasu sama. To znaczy, zwalam na niego winę, bo nie umiem się wziąć w garść i zabrać do roboty, tak po prostu. Jestem obecnie na drugim roku, wcześniej nie miałam problemu. No może były, ale nie aż tak zaawansowane jak teraz. Sama sobie taki los zgotowałam... Studia wbrew pozorom są ciężkie. A ja zamiast zasiąść, jak wszystkie moje koleżanki, do nauki, siedzę tu i można powiedzieć wołam o pomoc. Mam tendencje do odkładania wszystkiego na później z myślą, iż mam sporo czasu, przecież zdążę się nauczyć. No i tak sobie odkładam, odkładam, bo tłumacze sobie, że najpierw pierwszeństwo mają drobnostki; potem pojawia się stres, dygotanie, nawet gdy jest ciepło ja staję się lodowata; ogarnia mnie senność. W tym momencie stwierdzam, że "o Boże, nie dam rady, na pewno nauczę się na poprawę, ale na pewno to wykuję na blachę!". Bo ja to bym chciała to 3, wiem że stać mnie na więcej, ale ja sobie tak wmawiam, że i na 3 nie mam sił. Cóż za niezdecydowanie i brak konsekwencji. Swoją drogą-to mnie kiedyś zgubi. No i wracając - tak sobie myślę, że skoro już mam tak mało czasu i tak koszmarnie się czuję, to halo!, bez spiny są drugie terminy, przecież ja się nauczę na poprawę i to jeszcze jak-perfekcyjnie! No dobra, ale to mnie trochę zwiodło, bo ja nawet pierwszy termin warunku z jednego z filologicznych przedmiotów zawaliłam, bo tak się zestresowałam. I to już z wyprzedzeniem, bo zamiast dwa dni przed uczyć się na ten cholerny warunek, to ja siedziałam i wyobrażałam sobie, że to nie ma sensu, że ja jestem bez sensu, że co mnie czeka, bla bla bla. I ja cały czas jestem tego świadoma, a jednak nie umiem się tego wyzbyć. Bywają chwilę, że naprawdę, jestem, jak to się teraz mówi, mega zmotywowana. I nawet przygotowuje sobie plan działania! Jak szybko ten zapał przychodzi, tak szybko odchodzi, bo jawi mi się wizja tego, ile mam się nauczyć, Jezu ile tego jest, tak mało czasu. No więc, sama zatruwam sobie życie. Sobie i przy okazji innym, bo szukam pomocy u innych. Wmawiam sobie, że nie dotrwam do licencjatu, że te studia mnie nienawidzą i nawzajem, że innym tak dobrze idzie i że nie zasługuję, żeby z nimi studiować.... A ja chcę i zawsze sobie obiecuję poprawę, a tu klops. Bo zatacza się błędne koło. Dodam, choć mogliście już to zauważyć tam u góry, jestem podatna na stres. Miałam nawet kiedyś nerwicę szkolną, z której udało mi się wyjść, albo i nie-pozostała i się dobrze ukryła. To bardzo zaniża mi moją samoocenę, przy niczym nie mogę wytrwać. Nawet przy jakże głupim odchudzaniu. Pocieszam się Kinder czekoladą. No bo co innego jest dobrego na smutek i na autospieprzenie życia? Łażę po ludziach i narzekam im, mimo, że sami mają swoje, większe problemy. Ale ja chyba naprawdę szukam pomocy, bo sama, mimo prób, no... nie udało mi się. Wydaje mi się, że wcale nie jestem taka głupia. Mam tam jakieś ambicje, ale ciężko mi wytrwać. Chciałam iść do psychologa, ale... Prędzej wszystko rzucę (czego się de facto boję, dlatego tu piszę, bo potem będę bardzo żałować), niż otrzymam wizytę u psychologa, a kasy swojej nie chcę wydawać, bo dla biednego studenta stówa to dużo. Ja teraz jeszcze jestem w miarę wesoła, bo mimo, że jeden z egzaminów mam jutro, to w godzinach przedpołudniowych, tryskam energią. Po czym, im bliżej egzaminu, tym bardziej ogarnia mnie strach, zniechęcenie, wyparcie z głowy, a potem już tylko obietnice-że to ostatni raz, że ja się poprawię, że od jutra zaczynam, ale najpierw to ja się wybiorę na zakupy do Biedy, walnę se czekoladę, może to mi pomoże, w końcu to magnez. No, ale i jutro... Powiem, że przecież jutro też jest jutro, zacznę zatem następnego dnia. Tsaa... Błagam Was. Pomóżcie. Może znacie to z autopsji? Czy może ostatnią deską ratunku jest faktycznie pójście do psychologa i wygadanie się u speca? Bo do rodziców nie pójdę, bo wyjdę na totalnego lamusa. Pewnie i tak stwierdzą, że jestem leniem, jak mój brat. Ale on ma ADHD, a u mnie objawia się to byciem apatyczną. Wsiadam w auto i potrafię jeździć bez celu przez 2 godziny. Bo jestem sama i z dala od problemów, które czekają na biurku.
×