Witam,
Otóż od około pół roku chodzę do terapeuty. Początkowo dwa razy w tygodniu, potem stwierdziłem, że chcę raz w tygodniu
ze względów finansowych, na co terapeutka stwierdziła "Nie zgadzam się".
Skoro chodzę prywatnie to wolałbym mieć coś do powiedzenia, a nie usłyszeć zdenerwowanie i opór.
Właściwie już wtedy doszedłem do wniosku, że pieniądze mają dość duże znaczenie dla niej, ale zignorowałem to.
Na kolejnym spotkaniu powiedziała, że Ok, zredukujemy do jednej godziny. Przez pewien czas nawet lepiej się czułem
po chodzeniu do niej, ale zauważyłem, że właściwie [ona] zachowuje się zupełnie obojętnie i właściwie to nic nie wkłada
do tych sesji. Przyszedł mi do głowy pomysł by spróbować zwiększyć liczbę godzin do dwóch tygodniowo dla próby
i zobaczyć jak będą wygladały sesje oraz jak będę się czuł. Zapytałem jej wprost. Czym właściwie będzie się różnić
sesja jednogodzinna od dwugodzinne skoro i tak przy jednogodzinne nie mamy wiele tematów do rozmowy,
na co ona odpowiedziała, że terapia będzie "głębsza". Czemu w takim razie terapia jednogodzinna nie jest "głębsza"?
Tego nie powiedziała i się uśmiechnęła. Jak to ujęła teraz omawiamy tylko to co jest na zewnątrz.
Istotnie poczułem się jeszcze lepiej, ale odniosłem wrażenie, że i ona nagle zaczeła prowadzić terapię. Dziwi mnie tylko, czemu dopiero
teraz i dlaczego jak to ujęła "omawiamy to co w środku", po tym jak sam zaproponowałem dwugodzinne spotkania, a ona mi w ogóle
nie uświadomiła, że teraz omawiamy to co "na zewnątrz". Swoją drogą, czy w ogóle planowała mi to uzmysłowić,
czy wolała poczekać jeszcze trochę, może rok?
Ostatnio, na początku sesji powiedziałem, że będę musiał odwołąc kolejną wizytę. Jej reakcja była tak, że według niej powinienem zapłacić
za tę wizytę, którą odwołuję mimo, że robię to z tygodniowym wyprzedzeniem. Uznałem to za nonsens. Ostatecznie powiedziałem, że nie będę nic płacił,
ani nie będę przekładał, bo chodzę raz w tygodniu, więc właściwie to czemu? Ustaliliśmy, że będzie to traktowane jako nieobecność związana z feriami
Zadzwoniłem następnego dnia do ośrodka, gdzie chodzę i spytałem na recepcji, czy jeśli odwołuję wizytę z tygodniowym wyprzedzeniem,
to czy płacę wtedy za tę wizytę. Pani na recepcji stwierdziła, że nie płacę nic i była wyraźnie zdziwiona absurdalnością mojego pytania.
Dodam tylko, że pieniądze za moja wizytę płacę na recepcji, więc zdziwiło mnie, że terapeuta wykorzystując zaufanie jakim go obdarzyłem, próbuje nakłonić mnie:
najpierw na zapłacenie za wizytę, a potem próbuje na siłę wepchnąć mnie w grafik "żeby odrobić". Prawdopodobnie wygląda to tak, że ona po prostu przychodzi
do ośrodka, ale pacjent nie zostaje wykreślony z grafiku. Jeśli moje przypuszczenia są słuszne, to terapeuci rozliczani są w ośrodku od liczby godzin zrealizowanych
z pacjentem, więc każda nieobecność jest na ich niekorzyść. Ale przecież zawsze tak jest, w przypadku zawodów, które kosztują "za godzinę".
W sumie mam mieszane uczucia od tamtej pory. Kolejna wizyta w styczniu. Trochę straciłem zaufanie.
Co myślicie o takim zachowaniu? Czy nie wydaje się wam dziwne, że pieniadze płaci się na recepcji, a terapeuta próbuje wpłynąć na swoich spotkaniach na mnie?
Według mnie to manipulacja i wykorzystanie zaufania.
Zapraszam do wypowiedzi.