W kwietniu tego roku moja przyjaciółka bardzo starała zeswatać mnie ze swoją znajomą z pracy.
Poznałem Elę i nie ukrywam od razu bardzo mi się spodobała, jednak nie zrobiłem niczego z oczywistego powodu - obrączki na palcu.
Moją przyjaciółkę to nie zrażało i cały czas opowiadała mi o Eli, niestety niezbyt dobre rzeczy o jej życiu.
- O tym, że jej mąż jest narkomanem.
- O tym, że z jego powodu nie ma żadnych znajomych.
- O teściowej, która dzień po ślubie powiedziała, że jej współczuje.
- O wychowaniu przez ojca alkoholika.
- O tym, że jej mąż przyznał się jej do spotykania ze swoimi byłymi.
- O okradaniu jej przez męża.
- O codziennym traktowaniu, które tylko ją niszczy.
Już po pierwszym spotkaniu u przyjaciółki, została mi przekazana wiadomość od Eli:
"Moj mąż jest właśnie w trakcie szukania nowej żony, gdyż ja mu nie wystarczam i jeśli ją znajdzie - chętnie się z Tobą umówię"
Jestem tylko człowiekiem, w maju poprosiłem o numer Eli i zaczęliśmy pisać.
Po 5 dniach od pierwszej wiadomości spotkaliśmy się.
I o ile kilka razy w życiu wydawało mi się, że byłem zakochany - nigdy nie przeżyłem czegoś takiego, oboje momentalnie zakochaliśmy się w sobie.
Przez 2 miesiące wymieniliśmy tysiące wiadomości, spotykaliśmy się prawie codziennie.
Tylko, kiedy zaczynałem rozmowę o zamieszkaniu razem, o wspólnej przyszłości - ona zamykała się w sobie.
Nie ukrywam, że to po części moja wina, nie chciałem się do niej zbliżyć fizycznie - chciałem zachować się fair.
Cały czas była ze mną uczciwa, nie potrafiła mi tego powiedzieć prosto w oczy, ale później pisała, że nie wie czy sobie poradzi z tą sytuacją, bo wie, że jej mąż po jej odejściu załamie się i zniszczy sobie życie.
Zaczęło mi to bardzo przeszkadzać i w pewnym momencie zawahałem się.
Pewnego razu poprosiłem ją o przerwę, bo jestem mi bardzo ciężko z całą tą sytuacją.
Wiem, że bardzo ją tym zraniłem i być może zniszczyłem całą sytuację.
Bardzo żałuję, że określiłem zakochanie się w niej problemem.
Ale całość męczyła moje serce.
Wybaczyła mi i dalej się spotykaliśmy.
Jakiś czas później podłamała się, gdy straciła pracę.
Dodatkowo zachorowała jej matka, a ona całymi dniami siedziała z mężem, który był na urlopie.
Widać było, że podupada na duchu się i musiałem szybko coś zrobić, coś czego byłem już pewny.
Zacząłem szukać dla nas wspólnego mieszkania.
To było nasze przedostatnie spotkanie, rozmawialiśmy o pierdołach, opowiadałem o ostatnim lokum, które oglądałem i stwierdziliśmy, że poszukamy czegoś innego. Dałem jej również prezent urodzinowy, gdyż nie wiedziałem, czy się z nią w ten dzień zobaczę.
Jednak, jej mąż dowiedział się, że okłamała go i nie poszła do swojej rodziny.
Stwierdziła, że powie mu prawdę, że zakochała się i chce odejść.
Na samo wspomnienie, że spotkała się z kimś innym - wpadł w szał.
Przez kilka dni na zmianę nie odzywał się godzinami płacząc, by po chwili wybuchnąć krzykiem.
Zagroził, że jeżeli odejdzie zabije mnie, zabije siebie.
Raz udało mi się z nią później spotkać, nigdy nie widziałem jej w takim stanie.
Nie wiem, jakim trzeba być człowiekiem, by doprowadzić drugą osobę do takiego stanu.
Jeżeli miałbym opisać jej stan jednym słowem - powiem "pustka".
Ktoś, kto jest tak zmęczony fizycznie i psychicznie, że odciął się od wszystkiego.
I niestety Ela zamknęła się w sobie.
Zerwała kontakt ze znajomymi ze starej pracy.
Dla mnie i naszej wspólnej przyjaciółki stała się bezosobowa.
A nikt poza naszą dwójką nie wie o jej problemach.
Tutaj muszę napisać coś o sobie, sam jestem po ciężkiej depresji, a cała ta sytuacja stała się dla mnie nie do zniesienia.
Kiedy pewnego dnia napisała mi, że jest lepiej w jej aktualnej relacji, lepiej niż przed tym jak zaczęliśmy się spotykać - stwierdziłem, że nie mam szans już nic zrobić.
Przez moment chyba nawet wierzyłem, że będzie szczęśliwa, że ta sytuacja odmieni jej życie na lepsze.
Pożegnałem się z nią.
Od przyjaciółki dowiedziałem się, że w jej życiu wszystko wrócił do starej `normy`.
Mąż posunął się do nagrywania jej kiedy była w domu.
A ona chce odejść, ale nie ma dokąd i za co.
Przez trzy miesiące walczyłem z myślami, próbowałem sobie wmówić, że tak miało być.
Ile razy trzymałem w ręku telefon z wykręconym numerem do niej.
Ponownie zacząłem popadać w depresję.
Dzień przed wigilią zebrałem się w sobie i zadzwoniłem do niej.
Miałem nadzieję, że się rozłączy, że nie będzie chciała ze mną rozmawiać i dzięki temu uzyskam spokój.
Była smutna, była tak strasznie smutna.
Przez kilka minut rozmawialiśmy o jej nowej pracy, o jakichś pierdołach.
Na pytanie, czy jest szczęśliwa, czy warto było znowu poświęcać wszystko dla męża - bez wahania odpowiedziała, że nie.
O ile wcześniej broniła się, przed mówieniem o sobie, tak teraz chciała porozmawiać, ale nie mogła przez pracę.
O ile wcześniej kasowała numer do mnie, tak teraz zapisała go i obiecała, że odezwie się później.
Myślała, że jej nienawidzę.
Ucieszyła się, że odezwałem się do niej.
Miałem nadzieję na zakończenie całej historii.
A tak, cała resztka nadziei, którą noszę w sercu tylko odżyła jeszcze mocniej
Za każdym razem gdy myślę o tym wszystkim dochodzę do wniosku, że powinienem o nią walczyć.
Jestem całkowicie przekonany, że bez pomocy z zewnątrz ona nie zrobi nic.
Tylko tak w zasadzie to sam nie wiem, czy tak naprawdę ktoś trzeci może jej pomóc.
Wiem, również, że sam potrzebuje z tą sytuacją pomocy.