Skocz do zawartości
Nerwica.com

Utracjusz

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Utracjusz

  1. Wiem, znam, miks czasem nie do wytrzymania. Warto zrobić wszystko, żeby generować nowe wspomnienia i zacząć "wyszarzać" te stare. Jak to mówi stare porzekadło: jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz :) Wprowadzaj się w dobry mood na noc i jest szansa, że ze snem będzie lepiej. I zero dramatów, trudnych tematów, ciężkich książek przed spaniem. Np. -> https://www.youtube.com/watch?v=dGc5HYKlTcA Czytałem książkę też - genialny odmóżdżacz.
  2. Jestem zdania, że z depresją nie można sobie poradzić. Ją należy po prostu przetrwać. Nie da się przeciwdziałać, gdy nie masz siły na nic, wszystko wydaje się bez sensu, a każde działanie po 5 minutach męczy, nudzi, nie wzbudza radości. Każdy kolejny dzień wydaje się kichą i z utęsknieniem czeka się na noc, aby nie było już światła, które jak wiadomo - każe funkcjonować jakoś tak z automatu. Gadania, żeby sobie znaleźć zajęcie, cieszyć się małymi rzeczami, że trzeba się starać i że to wymaga pracy - ma się serdecznie dosyć. Po co mówić coś, co wszyscy wiemy, tym bardziej, że jeśli czegoś się nie może, a ktoś mówi jak się powinno - to dodatkowo frustruje. Jak dla mnie trzeba zacząć od wmawiania sobie czegoś, co nie wydaje się nam prawdą. Wiem, że brzmi to jak pranie sobie mózgu, ale jak on nie funkcjonuje tak jak trzeba, po prostu trzeba go prać, aby działał jak powinien. Jeśli pojawia się myśl "jestem do niczego", to od razu "jestem wspaniały, inteligentny i mogę robić wiele rzeczy". Cały czas na przekór negatywnym myślom. Nie znaczy to, że nagle zaczniemy myśleć pozytywnie, ale przynajmniej przeciwdziałamy w ten sposób nieprawdzie, którą wmawia nam chora psychika. Nawet jeśli musimy sobie kłamać, niezgodnie z postrzeganą przez nas rzeczywistością, to uważam, że lepiej to robić, aby wykształcić w sobie dobre postawy niż poddawać się manipulacjom chorego ja. W większości wypadków przecież jesteśmy inteligentni, piękni, zaradni, tylko nasz obraz siebie jest zafałszowany. W takich stanach, gdy nawet ktoś nam sprzedaje komplementy - nie wierzymy w nie, myśląc, że chce nas tylko podnieść na duchu. Nie wierzymy w to, co mówi, choć opiera to na faktach, bo nie dopuszczamy do siebie myśli pozytywnej na nasz własny temat. Najprościej określić takie zachowania afirmacjami i nawet jeśli one nie działają od razu, to są wstępem do zmian, które zaczynamy przeprowadzać sami na sobie.
  3. W jakimś sensie, choć to pewnie nie reguła, dużo zależy od tego, czym się "napchamy" przed snem. Lubiłem zawsze ciężkie filmy psychologiczne, dramaty, thrillery. Uwielbiałem analizować to wszystko, dostarczało to fajnych emocji, zwłaszcza jak film nie był taki oczywisty. Pokłosie jest takie, że nieraz nie miałem za bardzo rozgraniczenia, co już jest snem, co jawą. Nie mogłem wyrzucić z głowy kłębiących się scenariuszy, mając w połowie świadomość, że to nie do końca jest prawdziwe. Zmieniłem taktykę i wydaje się być nawet skuteczna. Zacząłem oglądać filmy obyczajowe, komedie (niekoniecznie romantyczne, ale bardziej lajtowe, czasami czarne - lubię taki humor), zwłaszcza przed snem. Odpuściłem też ciężkie seriale, zwłaszcza na noc. Dalej miewam kłopoty ze snem (przebudzam się), ale jest już lepiej. Wczoraj oglądałem całkiem sympatyczny film "Całe życie z wariatami", który może super-lajtowy nie był, ale z takim pozytywnym przesłaniem i miałem w snach komedię. Przebudzałem się ze śmiechem na ustach, więc przerwy nie były takie uciążliwe. Jak to mówią - trzeba karmić odpowiedniego wilka. Uważam, że mnóstwo syfu pakujemy do swojej podświadomości, a ona daje o sobie znać choćby w snach. Warto zatem traktować ją jak dziecko - dawać jej "żarełko", które jest zdrowe, powodujące uśmiech, nie obciążające psychiki. W sumie to nawet dobre porównanie. Zjedzcie sobie 2 daniowy obiad o 23:00 i spróbujcie spać dobrze :) Nie da się.
  4. Utracjusz

    Dzienny odział

    Dzienny jest jak zamknięty, tylko że otwarty i nie działa całodobowo. Zajęcia zazwyczaj wyglądają tak, że na dzień dobry rozmawiasz sobie w grupie o tym, jak Ci dzień minął, jak się czujesz etc. Później leki i rozpoczynamy zajęcia. U mnie były 2 grupy - jedna bardziej kontaktowa, druga mniej, mniej więcej posortowane według schorzeń. Bardziej ogarnięta miała psychoterapię grupową 3 razy w tygodniu, mniej - 2 razy w tygodniu. Tydzień przedstawiał się tak, że w jeden dzień psychoterapia 2 h, później jakiś obiad, po obiedzie lekkie zajęcia grupowe (np. zabawa w kalambury, czasem jakiś film, prezentacja z psychoedukacją, prezentacja uczestników oddziału z ich zainteresowań). W drugi dzień zajęcia manualno-nie-wiadomo-jakie, czyli malowanie jajeczek, robótki ręczne typu decoupage i tego rodzaju bzdety, później obiad i znów zajęcia lekkie. Na różnych oddziałach może być różnie, więc nie da się powiedzieć, że jest jeden standard. Mnie brakowało ludzi w podobnym wieku, z podobnym zaburzeniem (chad), na mniej więcej podobnym poziomie intelektualnym. Sama grupówka psychoterapia była uzupełniana przez indywidualną i na niej w sumie najwięcej skorzystałem. 3 miesiące to też za krótki czas, aby zbudować związek terapeutyczny, ale może być niezłym wstępem do zmian i kontynuacji terapii. Ogólnie dzienny jest takim pomostem między zamkniętym a światem zewnętrznym i względną normalnością (cokolwiek ona znaczy ). Jeśli nie masz innej możliwości - warto skorzystać. Dużo zależy od psychoterapeutów, na co będą kłaść nacisk, czy terapia będzie intensywna, czy ordynator będzie miał pomysł, aby było ciekawie, nieraz śmiesznie, z polotem, aby nie grzebać ciągle tylko w problemach, ale skoro pół dnia spędzasz tam, to żeby na tym jakoś skorzystać. Możesz też w ten sposób zaspokoić sobie potrzebę towarzyską, choć trafia się na różnych ludzi. Mnie dołowało, gdy ktoś miał większy problem ode mnie, bo chciałem mu pomóc, ale sam nie potrafiłem ogarnąć siebie, więc się męczyłem. Z kolei "szukałem kumpla/eli", żeby ten czas jakoś fajnie spędzić poza ciężką pracą nad sobą i świadomością ograniczeń. Podsumowując - spróbować warto, bo zawsze możesz zrezygnować. Nie spróbujesz, nie dowiesz się.
  5. Utracjusz

    W końcu tu jestem

    Motywacja motywacją, ale w stanach mieszanych to męczarnia. W każdym razie mam żonę, która bardziej troszczy się o mnie niż ja o nią.
  6. Utracjusz

    W końcu tu jestem

    Jestem na lamotryginie w niewielkich dawkach. Afirmacje to dla mnie nowość, bo zawsze motywowało mnie ściągnie w dół, czyli im więcej mi ktoś dokopał, tym więcej miałem siły. Aktualnie ta metoda nie działa, bo nie potrafię się podnieść, gdy ktoś mi dokopuje. Jestem bardzo wyczulony na słowa, zwłaszcza osób, które cenię, lubię i są mi bliskie. Nieraz potrafi mnie męczyć czyjaś wypowiedź, zwłaszcza jak rano wstaję (tzn. budzę się i jeszcze leżę, chcąc zasnąć, choć już nie mogę). Nie chcę się nad sobą użalać, ale jeśli mógłbym to wykrzyczałbym wszystko co we mnie siedzi, tę niemoc i tę straszną traumę, którą przeżyłem. To jednak nie rozwiązuje problemów. Nie chcę tylko trwać, bo wegetacja mnie wykańcza. Nie umiem sobie na razie pomóc na tyle, by czuć się w miarę stabilnie. Wiem jak działają różne mechanizmy, ale jakoś wewnętrznie czasami po prostu z premedytacją wyrządzam sobie krzywdę. Taka autoagresja. Przykłady: np. nie pójdę się myć na noc, choć wiem, że na drugi dzień będę miał poczucie winy. Nieraz mam taką blokadę, że wiem, że coś jest właściwe, ale nie chcę tego robić. Wewnętrzny bunt przed normalnym życiem. Wszystko co robię wydaje mi się małe i niepotrzebne. Nie potrafię czerpać radości z niczego. Muszę mocno nad sobą pracować, żeby być tu i teraz, by cieszyć się wyjściem ze znajomymi i wchodzić w dobry mood. Idzie mi to z trudem, choć czasem się udaje. Ale to przeklęte niechciejstwo towarzyszy mi cały czas i mnie szlag trafia. Jestem cały czas zły na siebie, zwłaszcza, że nie potrafię rozwiązać swojej sytuacji życiowej (brak pracy). Problemy się nakładają i umieram wewnętrznie.
  7. Utracjusz

    W końcu tu jestem

    Cześć. Często w poczuciu beznadziei szukam różnych rozwiązań po forach i miejscach zbierających ludzi z problemami. I nieraz trafiam tutaj, więc postanowiłem wreszcie się zarejestrować. Kilka słów o mnie. Miałem w miarę normalne życie, pracę, niekończące się studia (ale wreszcie dobiłem do brzegu), żonę i hobby. Wszystko skończyło się i zatrzymało, kiedy rok temu wystąpił pierwszy epizod manii z elementami psychotycznymi. Rzuciłem pracę, uwierzyłem w siebie na tyle, że nie docierały do mnie żadne krytyczne głosy bliskich i mniej bliskich. Niektórzy widzieli we mnie kogoś, kto chce zawojować świat i ma do tego siłę. Skończyło się dramatycznie. Policja, długi i szpital psychiatryczny. W szpitalu dopiero po 2 tygodniach mnie wyhamowali i zacząłem kumać co się stało. Wpadłem w potężną depresję, która trwa do dzisiaj. Musiałem mieszkać w miejscu, w którym nie czułem się dobrze, na łasce i bez kasy. Żona przetrwała i jest ze mną, mimo tego, że czasem ma dość moich chorobowych stanów, odrzucania wszystkiego i wszystkich, zamykania się w sobie, ucieczek w sen. Próbuję na nowo poukładać swoje życie. Wstydzę się swojej choroby. Czuję się obco wśród ludzi, choć tak bardzo chcę ich towarzystwa. Pasje straciły moc, czuję się bezużyteczny. Czasem jak mały chłopczyk, którym trzeba się opiekować. Życzę sobie jak najlepiej. Ostatnio zacząłem wmawiać sobie, swojej podświadomości, że jestem taki i śmaki, choć nie wiem na ile przystaje to do rzeczywistości, to jednak to, co podpowiadają mi moje nadmiernie krytyczne myśli odbierające całą energię i potrzebę zmian (bo po co, bo bez sensu), jest dużo gorsze i postanowiłem z tym walczyć na zasadzie autosugestii i afirmacji. Mam nadzieję, że znajdę pracę i miejsce, w którym będę czuł się dobrze, że będę chciał wstawać i witać kolejny dzień. Może uda mi się tutaj też znaleźć podobnych do mnie, którzy także wstydzą się tego, co ich spotkało i ukrywają przed światem oblicze choroby. Wstęp niezbyt pozytywny, ale :) co mi tam. Witajcie!
×