Skocz do zawartości
Nerwica.com

LiśćNaWietrze25

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia LiśćNaWietrze25

  1. Dzięki za odpowiedź. Ja właśnie piszę poezję - to mi też bardzo pomaga. Co do wiary - w bożków ani w lekarzy już przestałem wierzyć, niestety. Jeden z tych psychiatrów o mało nie wyprawił mnie na tamten świat. W sumie przy życiu trzyma mnie jakaś dziwna nadzieja, że może jednak jeszcze się polepszy, mimo tego zalewu życiowych niepowodzeń.
  2. Przyznam się, że bardzo długo zwlekałem z zarejestrowaniem się na tym forum, chociaż niejednokrotnie wchodziłem na poszczególne posty i wczytywałem się w treść. Przyszedł jednak dzień, kiedy przestałem przesuwać rejestrację "na później". Oto jestem... i piszę. Jak liczba w nicku wskazuje, mam 25 lat. Mam za sobą - chociaż to dopiero początek - życie pełne wichur, burz i małej ilości słońca na niebie(ponoć po każdej burzy przychodzi słońce). We wrześniu 2014 roku psychiatra zdiagnozowała u mnie nerwicę lękową, chociaż ja mierzę się z nią już prawie dziesięć lat. Spośród tych nieomalże dziesięciu lat, ostatnie prawie sześć lat to czarna seria prac poniżej ludzkiej godności, nieustannych problemów finansowych i zdrowotnych, przeprowadzek, mieszkania w warunkach, które urągałyby komfortowi psychicznemu każdego człowieka, klęsk, ciągłej konieczności modernizowania wizji "swojego własnego ja". W 2013 roku zapisałem się do szkoły policealnej na opiekuna medycznego. To miała być dla mnie szansa na zmianę dotychczasowego życia. Po ukończeniu tejże szkoły(która, de facto, okazała się kolejnym rozczarowaniem, ze względu na tragiczny poziom nauczania, agresję ze strony nauczycieli, dezorganizację przy prowadzeniu zajęć itp. itd), zacząłem szukać pracy. Oczywiście, tak jak to u mnie w życiu, nic nie mogłem znaleźć, a kiedy już wydawałoby się, że złapałem Boga za nogi, okazało się, że to nie Bóg tylko... diabeł. Wylądowałem w domu opieki, skąd po miesiącu pracy na zmiany 24-godzinne, bez niczyjego wsparcia i szkolenia, trafiłem do psychiatry, nie mając już nawet ochoty wstawać z łóżka. Rzuciła mnie kobieta, która nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie chcę pracować 24 godziny na dobę, znajomi, którzy wielokrotnie wspominali mi, że "jak będzie problem, to wiem, gdzie uderzać" poodsuwali się, nie rozumiejąc, co się ze mną stało. Od tamtej pory zaczęło się leczenie, które ciągnie się do dzisiaj(poprzez trzech psychiatrów, dziesiątki leków, które po 2-3 miesiącach przestają funkcjonować). Przy całych tych "rewelacjach" jestem człowiekiem, który też spełnił swoje najskrytsze marzenia(wiele sukcesów literackich na arenie międzynarodowej, byłem dziennikarzem w niedużym, lokalnym radiu, byłem też aktorem w teatrze objazdowym). Od października studiuje zaocznie anglistykę, ale szczerze mówiąc, jestem na takim etapie, że jedyne czego pragnę to "wieczny spokój". Grupa, do której mnie przydzielono na studiach, składa się ze skłóconych ze sobą dzieciaków, którzy chyba pomylili zaoczne studia z dziennymi. Jest to już kolejne towarzystwo, do którego zostałem, że tak to ujmę "wtłoczony", gdzie nikt nie umie ze sobą współpracować, tylko każdy oczekuje od razu cudów. Chciałbym się dowiedzieć, jak Wy sobie radzicie w tych chorych czasach?
×