[attachment=0]anime-boy-brown-hair-hoodie-u617wv3k.jpg[/attachment]Cześć.. To mój pierwszy taki post, pierwsza strona na której postanowiłam się zarejestrować, pierwsze moje wyznanie.. Wiem, że to niemożliwe, by przelać tu swój cały ból, smutek i udręki, ale dłużej nie wytrzymam.. znaczy.. wytrzymać bym wytrzymała, bo życie toczy się dalej, ale słabnę z dnia na dzień i mam wrażenie, że znikam. Zacznijmy od tego, że od urodzenia (z opowieści rodziny) byłam wstydliwa, przewrażliwiona, często płakałam, bałam się ludzi, życia, ale ciągle się starałam, by było lepiej. Nie rozumiałam świata i wydaję mi się, że w żadnym stopniu pod tymi względami się nie zmieniłam, a nawet z czasem to wszystko się pogłębiło i pogłębia w dalszym ciągu (prócz oczywiście starań, bo na to nie mam już sił, teraz mam bardziej obojętną postawę). Dzieciństwo miało swoje dobre jak i złe strony. Moja rodzicielka nie była gotowa na opiekę nad dzieckiem. Byłam jej pierwszym.. ze względu na to, że od kilkunastu lat nie ma leczonej nerwicy, wszystko załatwiała wyżywając się na mnie. Może za mocno to określiłam, bo czasami starała się, by wszystko było tak, jak w normalnej rodzinie, ale się nie dało. Pamiętam jej wzrok, kiedy popełniłam błąd, bądź ona przewidziała to, co chcę zrobić, bądź zachowywałam się dziecinnie (a byłam dzieckiem) wśród rodziny, ludzi (strasznie obchodziło i obchodzi ją to, co myślą inni, a nie moje szczęście).. był przerażający.. często wtedy potrafiła pociągnąć mnie za włosy, za ucho, dając jasno do zrozumienia, że nie podoba jej się moje zachowanie. A ja..? Ja tylko płakałam, bałam się i traciłam do niej zaufanie. Ale to i tak chyba jedna z łagodniejszych historii którą przytoczyłam.. a im w głąb, tym bardziej wstydzę się o tym co robiła mówić. Denerwowało mnie to, jak zwracała mi uwagę. Byłam pod jej stałą kontrolą. Wystarczyło opuścić wzrok z ołtarza w kościele, a już trącała Cie łokciem i patrzyła tym swoim beznadziejnym wzrokiem. Nie wspomniałam nic o ojcu, prawda? Z nim nie miałam problemów. Pod niektórymi względami jest taki jak ja teraz. Mało się mną zajmował. Może i byłam/jestem dla niego ważna, ale nie potrafi okazywać uczuć (co mi w sumie później nie przeszkadzało, bo przyzwyczaiłam się). Z czasem nabyłam tik nerwowy. Bałam się własnej matki. Gdy tylko uniosła głos, wzdrygałam się, trzęsłam i odsuwałam od niej zakrywając się ręką i zaciskałam oczy gotowa na cios, który nawet mógłby nie być wymierzony, a jednak miałam taki tik. I to trwało do.. 3 gimnazjum? Tak.. ale to jeszcze za chwilę.. W przedszkolu, podstawówce starałam się żyć normalnie. Co prawda nie byłam ufna innym dzieciom z grup/klas, ale ciągnęły mnie za sobą i próbowałam się z nimi bawić i jakoś udzielać. Nie lubiłam wracać do domu. Kiedyś pamiętam nawet, że wierzyłam, że duchy istnieją i próbowałam z nimi normalnie rozmawiać (To też zasady wychowawcze mojej rodzicielki, kiedy nie chciałam spać, mówiła, że przyjdzie po mnie duch i pukała w szafkę koło łóżka, przez co miałam dużo koszmarów i moczyłam się w nocy.. za co.. eh.. nieważne.<< Tss, a teraz jestem fanką horrorów, creepypast, i domów strachów..>>). Tak sama do siebie. Coś jak wymyślony przyjaciel . To mi pomagało w domu.. a raczej w miejscu, w którym nie mogłam za wiele. Napięte, rutynowe, pełne narzuconych zasad, bez zabawy, bez dzieciństwa otoczenie. Może dlatego bycie dziecinnym mi nie minęło - bo nie miałam kiedy zakończyć tego etapu.. W podstawówce nie wiele się zmieniło, a jeśli już, to na gorsze. Doszły oceny, prace domowe, sprawdziany, testy, kartkówki.. Nauka poprzez strach w niektórych momentach.. Gdzieś w drugiej klasie przestałam wierzyć w Boga i w to, że istnieje. Buntowałam się, kiedy mieliśmy wyjść do kościoła, za co też mi się obrywało. Byłam niepełna. Zaczynało przestawać mi się chcieć cokolwiek robić. W 6 klasie był moment, kiedy wszystko się uspokoiło i zaczęłam się interesować tym, jak wyglądam (zawsze jakoś w tym czasie się to dzieje), ale to i tak nie miało znaczenia. Ubierała mnie matka. Mimo moich próśb, moich łkań (może i głupie) by nie zakładać danej bluzki, ona zawsze stawiała na swoim. Nigdy nie miałam wyboru i to właśnie w 6-stej klasie, zaczęłam interesować się subkulturą scene/emo. Czytałam blogi, wiersze, zaczynał zmieniać mi się gust muzyczny, a w sumie dopiero go zaczęłam nabierać, bo wcześniej słuchałam wszystkiego.. A złączyło jedno się w całość gdzieś w 2-giej klasie. Niska samoocena, brak przyjaciół, brak motywacji, brak chęci, brak świadomości życia, brak siebie. To w tym momencie zrozumiałam, że życie nie ma sensu. Zaczęłam nawet chwilami stawiać się mamie, dzięki czemu zmieniłam przynajmniej to, że mogę decydować o tym, co na siebie włożyć, jak ściąć włosy, jak się malować, po prostu jak wyglądać.. Zaczęłam uzależniać się od komputera, znikać z życia, wręcz wegetować maksymalnie jak nigdy wcześniej.. Pisałam, poznawałam ludzi, pomagałam im w trudnych momentach.. poznałam tak swoją dobrą kumpelę ( nie wiem czy kiedyś będę potrafiła nazwać kogoś przyjacielem..) ale i ludzi, którzy mnie zdradzili. No cóż. Uczyłam się na błędach. Mało kiedy w swoim zyciu wychodziłam z domu. Ludzie mają znacznie gorzej, a ja po takich sytuacjach zaczęłam bać się świata i straciłam wiarę w siebie. Wszystko to jaka jestem miało swój początek już od narodzin.. to śmieszne, że nie panujemy nad tym, jacy jesteśmy w pełni. Niektórych rzeczy nie da się zmienić.. Poza tym wszystkim miałam wiele innych problemów, to sercowych, to wśród rówieśników.. było tego wiele i jestem zmęczona tą nienawiścią i niepowodzeniami.. Odkąd pamiętam gdy wstaję z rana, to ze strachem w oczach, ciężko bijącym sercem i przyspieszonym oddechem.. codziennie coś mi się śni i krzyczę podczas snu.. Dziś było dokładnie tak samo. Ja? Co JA myślę o życiu, o sobie, o innych?
Życie: Jedna, krótka, nic nie znacząca chwila, która przeminie i którą nie warto się przejmować, której nie warto poświęcać czasu, przez którą mamy zamydlone oczy i żyjemy w ciągłym kłamstwie. Życie to sekunda. Każdy z nas zniknie i przepadnie. O każdym kiedyś zostanie jedynie zapomnienie. WSZYSTKO umiera. ŻYCIE to tylko iluzja.
Inni: Zwykłe, małe, znikające kropki. Nic nieznaczące dla Świata. Inni to sekunda. Każdy z nas umiera. Każdy jest sobie równy. Każdy tak naprawdę jest nikim.. To nie tak, że was nie szanuję, że myślę, że jesteście bezwartościowi, ale tacy jesteśmy naprawdę. Nigdy nie dotrzemy do całego świata, a trud włożony w życie jest bezcelowy. Żyjemy, aby żyć.. chyba, że po śmierci jest coś, co będzie w stanie mnie zaskoczyć i każdy z nas w końcu odnajdzie szczęście ( co też może być złudliwe).
Ja? To co wyżej. A jeśli chodzi o normy we świecie..
Nudna, bezwartościowa, niekochana, nielubiana, głupia, beznadziejna, hipokrytka, słaba, dziecinna, nadwrażliwa, brzydka, niedoceniona, niezaradna, fajtłapowata, wyobcowana, inna, gorsza, idąca na łatwiznę, leniwa, dziwna.. nie widzę w sobie zalet, ale jakie to ma znaczenie.
Przepraszam, za zajęcie czasu, za zbyt obszerną notatkę. Jesteś pierwszym, o którym o tym wszystkim wyżej powiedziałam, choć to nie całość. Liczę na komentarz, może jakieś wsparcie twoją krótką historią. Może jakimiś poglądami na świat? Liczę na wszystko, na cokolwiek.
Miłego dnia. ~