Mam 20lat. Jestem matka poltora rocznego wspanialego chlopca, ktorego kocham. Od zawsze mialam ze soba jakies problemy, ale od 4 lat zachowuje sie jak kompletna desperatka. Nie jestem w stanie napisac wszystkich istotnych rzeczy. Jakby spojrzec na mnie z boku nie zglebiajac sie, jestem nierozsadna, bez serca, wyrodna matka i DZIECKIEM. Niedojrzala dziewczynka. Nie wiem na co choruje, nie bylam u lekarza. Wszystko doszlo tak daleko, ze zaraz zostawiam wlasne dziecko. Samodestrukcja. Nie robie tego dla swojego szczescia, bo nie wyszalalam sie czy cos. Nie bede szczesliwa, ale nie bede tez szczesliwa tutaj. Robie to glownie dlatego bo mysle, ze to co spotka mnie przy nim za jakis czas, bedzie bolec bardziej niz bycie sobie na dnie ale wlasnie bez tych bolesnych dla mnie obrazow. Jakbym napisala wszystko po imieniu to przeciez.... co ja mam za problemy!? To nie sa problemy... niewazne. Poza tym robie to tez dlatego, ze wiem ze dziecko bedzie mialo przykre dziecinstwo ze mna. Na pewno juz wplynelam zle na jego osobowosc i nie chce robic tego dalej. Powinnam sie leczyc. Mialam ostatnio chwilowke ze przeciez wszystko w moich rekach. Ze mam o co walczyc. Ze przeciez moge byc szczesliwa! Ale ile pracy przede mna. Ile jeszcze tego bolu po drodze do szczescia bym spotkala. Ja juz nie mam sily. Poddaje sie. Co do samobojstwa - probowalam wiele razy, no ale niee... haha. Jestem tchorzem. Chce zejsc na kompletne dno zebym tego przestala sie bac, zebym nie miala juz nic do stracenia. Bedzie latwiej, przynajmniej mam taka nadzieje. I co tu jeszcze robie? Nie wiem... nikt procz samej siebie mi nie pomoze, ale moze trafie na kobiete ktora zostawila swoje dziecko, poslucham jakis intrygujacych historii. Chyba zabijam tylko czas. Moze szukam zrozumienia. Zrozumienie jest przeciez jedna z najwazniejszych rzeczy na swiecie. Bez zrozumienia duzo moze sie zawalic. Taka tam moja mysl.