Cześć!
Jestem 23 letnim studentem Politechniki. Znerwicowanym rzecz jasna. Postanowiłem założyć nowy wątek w tym dziale, gdyż źródłem moich problemów jest nerwica lękowa. Do tego pojawiły się jej (prawdopodobne) następstwa, do których odniosę się poniżej. Chciałbym zaznaczyć, że z nerwicą borykam się od kilku lat, jednak teraz chciałbym odnieść się do tego co "zjada" mnie obecnie i zatruwa mi życie.
Od czego się zaczęło...
Od hipochondrii. Jakoś w czerwcu wymacałem sobie węzły chłonne na szyi, do tego towarzyszyło mi pewne uczucie zmęczenia. Zacząłem szukać w Internecie potencjalnych przyczyn moich dolegliwości. Ruszyła samonakręcająca się machina panicznego strachu przed ciężką chorobą - nowotworem. Im więcej czytałem, tym z moją psychiką było gorzej oraz pojawiała się świadomość, że niebawem nastąpi najgorsze. Straciłem apetyt, mało jadłem, codziennie miałem czarne myśli i schudłem 4kg w ciągu miesiąca.
Początek sierpnia był jeszcze bardziej dobijający. Katar i niespecyficzny ból gardła, kłujący - jednostronny - czyli rak nosogardła. Do tego wymacane węzły chłonne i psychika poleciała jeszcze bardziej, silny strach przed śmiercią trudny do opanowania. Ciągle siedziałem w necie próbując wyjaśnić mój stan zdrowia i objawy pokrywały się z najgorszym wariantem. Niestety zniszczyło mi to wakacje i wyjazd nad morze. W połowie sierpnia udałem się do lekarza by wszystko wyjaśnić - z panicznym lękiem, że wyjdzie to najgorsze. Dostałem skierowania do hematologa (od węzłów) i do laryngologa. Wykonano mi badania krwi, które wyszły idealnie a po wizycie w poradni hematologicznej lekarz wyrzucił mnie za drzwi ( ). Wizyta u laryngologa skończyła się diagnozą: zapalenie prawej zatoki szczękowej - brać antybiotyk przez tydzień, to nic poważnego. Niby to mnie trochę uspokoiło, ale z założenia nie ufam lekarzom do końca. Rozpocząłem branie antybiotyku i po 4 dniach nastąpiło apogeum....
Omdlenie i drgawki...
Podczas brania antybiotyku mało co jadłem, byłem strzępkiem nerwów i jedyne na co miałem ochotę to leżenie w łóżku z laptopem i czytanie o chorobach...
W końcu nastąpił dzień, w którym zaczęły mi mrowić kończyny - lewa ręka i lewa noga, czasem też prawa noga. Wystraszyłem się. To nie było drętwienie tylko takie ostre ciarki. W końcu mrowienie pojawiło się na języku i na zębach, zakręciło mi się w głowie, spanikowałem i padłem na podłogę z nogami do góry. Nie byłem w stanie wykrztusić z siebie słowa, ogarnęło mnie głębokie i przeszywające zimno. W noc po tym incydencie miałem uczucie silnej gorączki (a mierzyłem i nie miałem), pojawiły się lekkie drgawki i fascykulacje mięśni CAŁEGO ciała (mimowolne skurcze pojedynczych włókien mięśniowych), najbardziej na nogach.
Na drugi dzień było już lepiej, ale nogi miałem z waty, takie bez sił. Fascykulacje lekko ustały, ale nie całkowicie. Po kilku dniach było już lepiej, gdyby nie....
POWTÓRKA z rozrywki....
Za kilka dni pojawiły się bóle o charakterze wieńcowym. Silne kłucie serca, kołatanie serca, wysokie ciśnienie, ciężar w klatce, ucisk w przełyku i wykręcanie żołądka. Do tego paniczny lęk i dezorientacja co się ze mną dzieję. Po kilku dniach rozkołatanego serducha pojawiło się silne mrowienie języka i szczęki, uczucie gorąca w klatce, panika i... omdlenie....
Tym razem szpital...
Trafiłem do szpitala na obserwację pod kątem kardiologicznym i neurologicznym. Lekarz przyjmujący mnie na oddział od razu wiedział, że to nerwica, ale gdy powiedziałem mu o parestezjach połowicznych, zdecydował się na diagnostykę. Wykonano mi tomografię głowy - OK, zaawansowane badania krwi pod kątem chorób serca i zatorowości - OK, badanie holtera przez 24h - idealnie. Ze szpitala zostałem wypisany jako pacjent, który nie ma żadnych problemów z sercem i z zaleceniem wizyty w PZP (poradnia zdrowia psychicznego) oraz u Neurologa. Określono mnie jako "pacjenta lękowego". Po pobycie w szpitalu dolegliwości ze strony serca ustąpiły (dawali mi propranolol), trochę się uspokoiłem (raz dziennie dostawałem hydroxyzynę i Afobam). Niestety fascykulacje ciała nie ustąpiły...
Po szpitalu...
Tydzień temu wyszedłem ze szpitala i udałem się do psychiatry - dosyć cenionego, który zresztą pomógł mojej mamie uporać się z nerwicą. Stwierdził, że mamy do czynienia z nerwicą wegetatywną, która zaczęła rozregulowywać organizm - stąd objawy ze strony np. serca. Powiedział, że w pierwszej kolejności należy wyeliminować silne poczucie lęku, które mi towarzyszy. Przepisał Seroxat 1xdziennie oraz Zomiren 2xdziennie do momentu zadziałania Seroxatu (ok. 3 tygodni) z koniecznością jego stopniowego odstawienia po tym czasie by pozostać przy samym Seroxacie.
Po kilku dniach brania leków jestem spokojniejszy (to bardziej za sprawą Zomirenu), lęki są mniejsze, czuję się trochę przyćmiony - takie uczucie zobojętnienia. Jest nawet ok, gdyby nie jedna rzecz na, która mi nie przeszła...
FASCYKULACJE i sztywne nogi...
Męczą mnie cały dzień, są to pojedyncze, niebolesne skurcze/szarpnięcia pojedynczych włókienek mięśni. Do tego uczucie sztywności nóg, choć siła mięśniowa jest zachowana. W 80% na łydkach i udach, ale również we wszystkich innych częściach ciała (rękach, brzuchu, pośladkach). Na napiętym mięśniu nie występują. Dopiero po położeniu się do łóżka i rozluźnieniu ciała, zaczynają się te szarpnięcia. Na łydkach wygląda to tak jakby pod skórą chodziły robaki. Występuje to z różnym natężeniem i jest upierdliwe.
Czy których z nerwicowców doświadczył albo doświadcza fascykulacji?
Pozdrawiam!