Kiedyś tak. Jesteśmy już prawie 10 lat razem. Wie, że biorę różne leki, ale jak widzi objawy jakieś (jeśli zauważa) po kolejnym, to pyta: "A po co ty je bierzesz nadal?" Widzi, że jest źle.. Wie, że swoją cegiełkę wnosi (obojętność, ciągłe granie przed komputerem itp), nawet wspomniał o tym, ale nic z tym nie robi. Nie mówię, że jest złym człowiekiem ale widzę, że wciągnęły go gry - widać też ucieka od rzeczywistości i czuję się strasznie samotna. Żadnej inicjatywy z jego strony, bardzo mało zainteresowania itd. Już od długiego czasu się zastanawiam nad sensem bycia razem. Ale gdzieś nie umiem go zostawić. Wiem, że to śmieszne i chore. Ale tyle lat, tyle wspólnych rzeczy. Samo to, że gra.. Jak odejdę to będzie jeszcze gorzej (wiem, naprawdę, że to chore i nie jestem jego mamusią), boję się, że coś mu się stanie i wezmę za to odpowiedzialność na siebie (przeszłość mnie tak skrzywiła). Widzę obiektywnie jak jest i każdemu powiedziałabym: jak Ci źle to odejdź; chcesz tak całe życie? itd., itp. Ale cóż, szewc bez butów chodzi.