Skocz do zawartości
Nerwica.com

tyu

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez tyu

  1. Dziękuję Wam bardzo za odpowiedzi. W sumie to myślałam o udaniu się do psychiatry. Jeśli chodzi o ćwiczenia... ja nie śpiąc jakiś czas jestem potwornie słaba. W tamtym tygodniu klasowo szliśmy w góry, na taki w sumie pierdołowaty szczyt. Niby jak szłam to tylko początek był cienki, dalej poszło dobrze, ale potem w domu i już drodze powrotnej pociągiem umierałam. Nie potrafiłam zrobić najprostszych rzeczy, robiąc zadanie zaciekle się zastanawiałam czy 21-19 to 2 czy 3 (z matematyki miałam zawsze 4/5, nie chodzi o to żem tłumok)...i ciągle wychodziło 3. Przeszło dwie godziny próbowałam zasnąć, kończyło się co parominutowymi atakami. Nawet jak zasnęłam, to co chwila się budziłam jakimś atakiem potem. Na wfie też ze mną cienko porównując do innych - fakt, kondycji nie mam i nie ukrywam że nie lubię ćwiczyć, ale bez przesady. Nasza pani mierzy nam tętno co jakiś czas, wtedy kiedy średnia klasy była 140/60, moje wpadło 180/60... Wiem że to może brzmieć idiotycznie, ale dla mnie czasami nawet najprostsze rzeczy są czymś mega trudnym. No chyba, ze chodzi o ćwiczenia jakieś umysłowe...ale kiedy nie jestem w stanie myśleć, skupić się...to nie wiem czy to wyjdzie. Acz spróbować można,
  2. Nie wiem w jaki wątek to pasuje, więc postanowiłam założyć nowy. Ogólnie jest to post o użalaniu się nad własnym losem. Niedawno dowiedziałam się od lekarza, że mogę mieć nerwicę. Raczej nie tyle mogę, co ją mam. Dostałam jakieś pierdołowate leki, których już nawet nie biorę, bo i tak nic nie dają. Jest tylko coraz gorzej... (diagnoza u lekarza rodzinnego, pani leczącej mnie od małego...bardzo zaufana i dobra kobieta, leki bez recepty uspokajające) Od czego się zaczęło? Sama nie wiem. W przedszkolu wielką traumą dla mnie było zostanie samą, bez mamy (tak - pamiętam niektóre momenty nie tylko z opowiadań). W podstawówce dzieci śmiały się ze mnie raczej bez powodu. Jak to dzieci - a bo ma czerwone buty, a bo ma zeszyt z dziwnym psem. W przedszkolu załapałam za to przyjaciółkę, która w czasie podstawówki w dość bestialski sposób mnie skrzywdziła i oszukała. W międzyczasie rozwodzili się rodzice - kłótnie były ciągle, ojciec często z alkoholem. Generalnie on mnie miał w poważaniu głęboko, służyłam tylko za przedmiot do robienia z siebie biednego ojca/męża wśród ludzi naokoło, rodziny nawet (a i tak jest do dziś). Moja mama w tym czasie zostawiła mnie z moimi problemami samą, kazała radzić sobie samej... zostałam zupełnie sama, straciłam dom, przyjaciół i rodzinę. Zamieszkałam z mamą i jej facetem. Z racji rozwodu latałam od mamy do taty i z powrotem przekazując różne informacje (oni ze sobą nie rozmawiali) i dostając po uszach za to co tamten mówił. Nadal się ze mnie nabijali w szkole, ale teraz już że jestem gruba (165cm wzrostu na 50kg...), więc inteligentnie postanowiłam nie jeść by schudnąć i szczerze się znienawidziłam. Łapałam jakieś znajomości, które i tak kończyły się obrabianiem mi tyłka za plecami itp. W 6klasie poznałam chłopaka w internecie, z którym (no, możecie się śmiać teraz ) w końcu byłam parą. Taką internetową, bo niestety nie udało nam się spotkać. Taka moja pierwsze osoba, na którą patrzyłam maślanymi oczami. Ale nazywał mnie kruszynką, przez co patrzyłam na siebie troszkę lepiej i naprawdę cudownie mnie wspierał ze wszystkim (acz o wielu problemach nie wiedział, bo się wstydziłam - jak choćby o odchudzaniu, kruszynka była przypadkowa). Przez odległość rozstaliśmy się po ośmiu miesiącach a ja przeszło rok wyłam w poduszkę. W tym czasie jeszcze rodzina zdążyła mnie albo wyrzucić z domu za pierdołę typu przyszłam o dzień za późno na dzień babci, wyzywając jaka to zła nie jestem. Albo myśląc że śpię i nie słyszę, robić ze mnie potwora... ba, potwora to za mało powiedziane. Bezduszna Godzilla depcząca dzieciństwo małej kuzynki, z którą zwyczajnie mimo prób nie umiałam się bawić jak oni. I inne tym podobne. W ostatnim roku dostałam po tyłku przez pewną znajomość, wręcz toksyczną. Próbowałam ją parę razy zakończyć, ale nie potrafiłam. Teraz jestem w pierwszej klasie LO, końcem kwietnia tego roku odezwał się do mnie mój wspaniały były chłopak z internetu (pisał parę razy wcześniej, ale nie potrafiłam z nim rozmawiać). Pomogło mi to w zerwaniu wszelkich kontaktów z tamtą toksyczną osobą. Ale pierwsze objawy nerwicy już były. Teraz jest ze mną i naprawdę bardzo mnie wspiera. Wsparcie w sumie mam jedynie od niego, bo poza tym jestem zupełnie sama. De facto mam tylko mamę i jego... mojej mamy nie rozumiem. Od sytuacji wyżej wspomnianej nie mam z nią zbyt dobrych relacji. Niby coś pogadać, pośmiać się... ale nie jest mi jakkolwiek przyjaciółką. W sumie mnie to bolało, kiedyś coś wspomniałam, ale zareagowała tak jakby normą było to że rodzic to rodzic, nie ma być dziecku przyjacielem tylko dziecko tego rodzica powinno traktować na dystans. Innym razem płacze bo nie spędzam z nią czasu (od tych ~6lat czas spędzam tylko i wyłącznie w swoim pokoju, nie przebywam z nimi wcale praktycznie). Dzwonię do niej wieczorem przerażona że mam jakiś tam nerwicowy atak (wtedy nie wiedziałam co to, czy że to nerwica) - raz przyszła, powiedziała miłe słowa i spała ze mną bo się bała. Innym razem dzwoniłam zapłakana i przerażona żeby do mnie przyszła - przyszła, nakrzyczała że po kiego ją budze w środku nocy jak i tak mi nie pomoże i poszła spać znowu. W efekcie cholernie się boję spać sama (bo napady mam głównie w nocy), a że mój chłopak (już nie do końca tylko internetowy ) jest daleko, to śpię z telefonem na uchu rozmawiając z nim. Jakkolwiek to głupie, bardzo mi pomaga. Śpimy tak całe noce już od jakiegoś czasu. Zawsze się budzi jak coś mi się dzieje i mnie uspokaja... Problem pojawia się teraz, ponieważ jest ze mną coraz gorzej. Nie potrafię zapanować nad atakami tak jak wcześniej, że kiedy się uspokajam to one maleją. Teraz są o wiele mocniejsze, nieważne czy jestem spokojna czy nie. Przez to nie śpię i ledwo żyję w dzień... mój chłopak zresztą też, bo upiera się by nie rozłączać telefonu. Kompletnie sobie nie radzę i nie wiem już co z sobą zrobić. Nowi znajomi w szkole pytają co ja taka zrezygnowana, smutna, mama co chwila pyta czemu płaczę (mimo że nie płakałam...), albo zabijam wzrokiem... a jedyne co robię, to w końcu nie udaję. Nie mam sił już udawać że jest jakkolwiek dobrze. Jedyne na co mam ochotę to się zakopać pod kołdrę i udawać, że mnie nie ma. Nie chcę być przy ludziach, źle się tam czuję... nie potrafię z nikim rozmawiać, bo zwyczajnie mi się nie chce. Chcę być sama, a jednocześnie ta samotność w czterech ścianach jest dobijająca. Powinnam iść do lekarza, do psychiatry (acz moja lekarka sugerowała psychoterapeutę). Ogólnie sprawę zlałam, bo myślałam że mi przejdzie. Teraz chcę iść, wiec poprosiłam mamę, a ona stwierdziła że nigdzie ze mną nie pójdzie bo tylko idiotkę z siebie zrobię - nic mi przecież nie jest (ano, o dosłownie żadnych problemach poprzednich ona nie wie... nasza historia zakończyła się na etapie odrzucenia mnie w trakcie rozwodu, potem jeszcze bardziej się od niej oddalałam. Poza tym nie chcę, żeby jej było smutno, o ile wgl będzie, no i nie chcę jej zbyt blisko siebie - zbyt wiele razy dawałam jej szansę a ona ją deptała). Mam sobie więc sama szukać lekarza na NFZ, bo jej pieniędzy szkoda. I z wielką łaską i widać mając z tego ubaw, pójdzie ze mną (chyba że ja mogę sama? mam 16lat). Z jednej strony to wszystko mnie wykańcza i jest coraz gorzej ze mną, czuje to, a z drugiej... nie chcę iść na dywanik i opowiadać mojego życia. Teraz to anonimowe, więc mogę napisać wszystko, chociaż i tak skrótowo. Ale u lekarza już nie. Tyle czasu radziłam sobie sama, tylko mój chłopak poznał niedawno moją przeszłość...nie chcę by ktokolwiek inny ją znał. I średnio wierzę że opowiedzenie tego wszystkiego cokolwiek zmieni. Nie naprawi nagle tego, że nikt nigdzie mnie nie chce. Ani w żaden sposób nie sprawi, że poczuję się z tym lepiej. To tak samo boli teraz, bolało wtedy i będzie boleć za 20lat. No i nie wiem też czy faktycznie nie zrobię z siebie idiotki... może naprawdę przesadzam, może co druga osoba ma gorsze przeżycia niż ja... nie wiem co mam robić, stąd mój post. Napiszcie proszę co myślicie...
  3. Nie odróżniam rodzajów lekarzy Byłam u pani, która od zawsze leczy mnie ze wszystkiego. Ktoś kto leczy katar, zapalenie płuc itp (prywatnie, o ile to ma znaczenie)
  4. Pytanie może dość głupie Od 4lat mam nerwicę. 4lata temu były pierwsze jej objawy (nie była jeszcze zdiagnozowana), potem znikąd ustały i wróciły dziś. Nie jest to nerwica lękowa, czy jakatam kolwiek inna (nie wiem jakie są, po prostu mam bardzo stresujące życie, które mnie wyniszczyło). Aktualnie jestem w pierwszej klasie LO, tu też mam lat 16. Problem polega na tym, że jest ona dość uciążliwa. Nieraz nie mogę w nocy spać bo mam różne 'napady', nieraz kilka nocy pod rząd - w efekcie czego przez te kilka dni z powodu braku snu jestem chodzącym wrakiem. Nie czuję się najlepiej fizycznie, bo jest mi często słabo i często tak znikąd kręci mi się w głowie. Tzn to dla przykładu. No i ostatnie na co wtedy mam ochotę, to bieganie. Ja nie lubię wfu, nie ukrywam że jestem leniwa - ale w takim stanie, jakim jestem czasami, to jest naprawdę niewykonywalne. Ledwo stoję na nogach i jakoś się ciągnę tak resztę dnia, a większy wysiłek fizyczny jest ponad moje możliwości. Z wfistami z doświadczenia już wiem, że nie ma o czym gadać (moja koleżanka raz im zgłosiła, że strasznie boli ją dłoń przez ćwiczenia - wyśmiali ją i kazali jakoś ćwiczyć dalej. Koślawo jej to szło bardzo ale się starała. Na drugi dzień przyszła z ręką w gipsie czy czymś- kość pęknięta. Wfiści jej wprost powiedzieli, że no chyba sobie jakieś jaja z tym robi... ). Ja papierka nie mam na to, że tą nerwicę mam. Robiłam pierdyliard badań to u kardiologa, to na płuca, itp itd - jestem fizycznie zdrowa. Moja lekarka pokierowała mnie na badanie szyi (mają sprawdzić przepływ czegośtam) i do psychoterapeuty. Dostałam też leki i razem z mamą sprawę olałyśmy. Jednych leków nie biorę, bo mam po nic takich odlot że niewiele brakuje, a widziałabym jednorożce i latające świnki. Aktualnie zażywam Sedatif PC i na sen na noc Melatonine Lek-Am. Średnio pomaga. Jest lepiej, ale nadal nie dobrze. Nie wiem jak działa leczenie całej tej nerwicy, ale na badanie szyi nie chce mi się iść (to ma tylko potwierdzić że fizycznie jest ok i jest to na pewno ta nerwica) - a w psychoterapeutów nie wierzę. Mam przed oczami tylko fotelik i panią obok, notującą to co mówię i mówiącą mi że nieważne co się stanie, mam się uśmiechać bo jest dobrze. Nieważne że most się pali, ważne że ogień daje ciepło... Wracając do mojego pytania - nie wiem co z sobą zrobić. Nie mogę uciekać wiecznie z wfu bo obleję (od początku roku ćwiczyłam raz), ale nie mogę też co lekcje przynosić zwolnień od mamy. A nikt inny nie wypisze mi jakby lewego zwolnienia, mimo że próbowali, bo nie mają powodu, a wszystkie moje badania wychodzą książkowo dobrze. Psychoterapeuta pewnie też takiego zwolnienia mi nie da... nie wiem co z sobą zrobić. Doradzicie coś?
  5. Wiem, że przez internet, to żadna diagnoza. Ale teraz mi lepiej i wiem, gdzie się udać. Dziękuję bardzo :)
  6. Cześć :) Od pewnego czasu męczą mnie problemy zdrowotne. Postanowiłam więc napisać tego posta, może mi pomożecie. Nie potrafię powiedzieć, kiedy dokładnie się to zaczęło. Na oko gdzieś w marcu tego roku. Idąc spać, przy każdej próbie zaśnięcia budziłam się z uczuciem, jakbym miała zawał. Nie wiem czy moje serce przyspieszało, czy zwalniało, czy może w ogóle drętwiało... to dziwne uczucie, którego nie potrafię opisać. Jak łatwo się domyślić, byłam przerażona. Działo się tak jakiś czas, tylko kiedy zasypiałam, nie zawsze codziennie, ale w tygodniu na pewno kilka razy. Potem doszło podobne uczucie i w dzień, ale już nie tak silne. Byłam u mojej zwykłej lekarki, zbadała mnie, miałam robione badanie krwi itd itp - wszystko ze mną ok. Powiedziała, że to może być na tle nerwowym i zleciła pójście do kardiologa. Poszłam i do kardiologa, zostałam tam fachowo przebadana w każdy możliwy sposób - jestem okazem zdrowia. Nawet holter niczego nie znalazł (teoretycznie wcale mi go przypinać nie musieli, po postu się uparłam dla pewności) - ale ma się go tylko 24h, a akurat tej nocy nie działo się nic. U lekarki wcześniej dostałam Nervoheel (biorę go po kilka tabletek kiedy coś się dzieje, coś tam pomaga ale jednak niewiele). 4 lata temu miałam podobne, ale o wiele słabsze problemy, również z sercem. Życie bywa różne, moje fakt faktem było i jest niemało stresujące. Teraz o wiele mniej, ale jednak nadal. Nauczyłam się opanowywać to, co się ze mną dzieje - jeśli się uspokoiłam, wszystko przechodziło. Jeśli wystarszyłam i panikowałam, było tylko gorzej. W tym czasie zerwałam z pewnymi negatywnymi 'czynnikami'[nie wszystkimi]. Było lepiej, aż którejś nocy nie mogłam kompletnie zasnąć - tył głowy nieziemsko mnie bolał, kręciło mi się w niej, ciężko mi się oddychało, wróciło to dziwne uczucie z sercem, tabletki nie pomagały i kompletnie nie potrafiłam się ogarnąć. W środku nocy, po pierdyliardzie prób zaśnięcia, drętwiała mi lewa połowa ciała. Głównie noga, ale i ręka, a nawet mam wrażenie że i brzuch razem z piersią (jeśli w ogóle te miejsca mogą zdrętwieć ). W kolejnych dniach nigdy to wszystko nie występowało razem - drętwienie pozostało (ale tylko w ręce bądź nodze i raczej nie naraz ), znowu serce i może ciężki oddech, ale też o wiele słabiej. Przez dzień bywało mi słabo, kręciło się w głowie, robiło czarno przed oczami - ale bardzo rzadko. Teraz już jest w porządku. Od może 2miesięcy jest lepiej, mogę spać bez większych problemów, serce potrafię opanować, tak samo oddech i drętwienie. Jakoś normalnie sobie radzę. Wczoraj ni z gruchy, ni z pietruchy zaczęło mnie kłóć w klatce piersiowej. Nie mam pojęcia jak określić miejsce - od serca na prawo, do środka, ale to nadal nie było po środku. Nic nie pomagało, tylko jak z czasem się uspokoiłam po paru godzinach. A w międzyczasie zdążyło mnie podobnie zakłóć też gdzieś na plecach. Pojęcia nie mam, co ze mną jest. Możliwe, że to przez stres? Może jakiś rodzaj nerwicy, czegokolwiek... czekam na Wasze porady, przemyślenia.
×