Skocz do zawartości
Nerwica.com

Greymar

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Greymar

  1. Witajcie. Mam 19 lat i od listopada zmagam się z nerwicą natręctw (jednak wszelakie zaburzenia psychiczne towarzyszą mi prawie całe życie). W owym listopadzie napadły mnie myśli, że mogę nie kochać moją dziewczynę. Byłem z nią od września i była to moja pierwsza dziewczyna, dlatego też te myśli nie przeszły bez echa i rodziły kolejne i kolejne, a ja zagłębiałem się w ich iluzji, często wynajdując różne wady w wyglądzie mojej dziewczyny, tudzież zadręczając się, że wchodząc w ten związek chciałem się tylko zabawić jej kosztem (co było durnym natrętem, bowiem zawsze byłem wrażliwy, dodatkowo ona również była wrażliwa i delikatna, za co ją głównie pokochałem).. Walczyłem z tym do czerwca i zaczynało być już lepiej. Dodam, że ona nie miała świadomości tego co właściwie przeżywam, kiedyś na początku w grudniu powiedziałem jej że mam wątpliwości i że mi z tym źle, ona zrozumiała to i miałem wtedy w niej wsparcie. Później zacząłem udawać że wszystko wróciło do normy, ale kiedyś w okresie większego doła wyjawiłem jej, że mam nerwice natręctw. Było to w lutym, ona dalej mnie wspierała. Niestety w maju zaczęła się zachowywać, jakbym był dla niej tylko zbędnym balastem, aż w końcu przyparłem ją do muru, aby powiedziała mi o co chodzi (często miewała humorki, ale nigdy nie raczyła ze mną porozmawiać o tym, co ją trapi, mimo, że tego chciałem).. powiedziała, że jest ze mną tylko dla tego, że boi się o to, że po rozstaniu coś sobię zrobię. Zabolało mnie to, ale nie jakoś bardzo bardzo (wciąż byłem w iluzji mich natręctw), zaproponowałem podjęcie próby odbudowy z obu stron (tym bardziej łatwiej może byłoby mi z moimi myślami wiedząc, że z drugiej strony jest to samo i nie ciąży na nas wielka presja oczekiwań ze strony partnera), niestety ona nawet nie raczyła o tym myśleć, po prostu chciała się uwolnić więc taka decyzję podjąłem w sumie ja sam. Stwierdziłem, że nie ma sensu walczyć samemu ze sobą i jeszcze z nią, mając świadomość tego, że i tak ona nie przejawia najmniejszych inicjatyw. Rozstaliśmy się, chodziłem na terpię grupową, której jednak nie udało mi się ukończyć. Po 2,5 miesiąca, całkiem niedawno, zacząłem odczuwać ogromną tęsknotę i poczucie straty prawdziwego skarbu którym była dla mnie. Teraz pamiętam wszystkie piękne chwili i nawet te okraszone nieco moimi lękami i natrętami wspominam z nostalgią i łezką w oku. Napisałem o niej. Chciałem aby opowiedziała mi jak to wyglądało z jej strony (okres tuż przed rozstaniem, kiedy coś się w niej zmieniło), bowiem nie raczyła mi tego powiedzieć.. i nie powiedziała, napisała, że nie chce wracać do przeszłości, że teraz jest szczęścliwa i jest jej o wiele lepiej niż ze mną (wiele rzeczy pozwala mi drogą dedukcji upewnić się, że już ma kogoś). Strasznie mnie to boli, przecież początkowe miesiące ze sobą mieliśmy wspaniałe, starałem się bardzo. Dodatkowo mam duszę romantyka, ona zresztą wydaje mi się również i tamten okres wydaje mi się, dla nas obojga był wspaniały, zresztą nie raz mi mówiła jak dobrzej jej ze mną było, deklarowała, że jeszcze nikt nie pokazał jej czym jet miłość tak jak ja, że na zawsze chce ze mną być.. i ja walczyłem sam ze sobą, żeby jej i moje marzenie spełnić. Szczerze mówiąc czuję się jak jedno wielkie ZERO, tym bardziej, że nie udało nam się ze sobą przespać. Tu też nie rozumiem sprawy, ja chciałem, kilka razy próbowałem, raz jakoś bodźcami (wiadomo.. taki spontan) to mnie hamowała, raz znowu chciałem porozmawiać z nią o tym.. zawsze urywanie rozmowy itp. Ale sama pokazywała mi jakieś filmiki z "ankietami - kiedy stracić dziewictwo?.. śmiała się że najlepiej niby 16 lat, a ona tyle ma akurat.. może chciała żebym ją wziął niby na siłe czy co.. kurva ja nie z takich -,-.. Dodatkowo teraz mam masakryczne myśli, że nie dam rady przeżyć pierwszego razu z kobietą nie czystą. Tzn. będę się okropnie czuł z tym (już miałem "oferte" i stchurzyłem, z miesiąc temu koleżanka wyskoczyła z czymś takim, no i szczerze to miałem ochote, ale po niedługim czasie mój mózg postawił mi blokadę, że nie mogę tego zrobić, bo ona nie jest dziewicą a ja jestem prawiczkiem). Tak jakby trochę brzydzę się tym, tak jakby kobieta mająca kilku partnerów była wręcz kurvą, chociaż nie mogę tak uważać oczywiście.. nie mniej jednak na samą myśl, że teraz pewnie ponad połowa szesnastolatek straciła już cnotę, a co za tym idzie moja była (do której wciąż dużo czuję i chyba po stracie dopiero dotarło do mnie jak bardzo ją kochałem i kocham) też za niedługo się odda komuś.. i daj Bóg by przynajmniej był to dobry chłopak, a nie szuja skreślająca w notesie kolejne rozdziewiczenia. Chociaż obojętnie kto by to był sama myśl o tym sprawia że mam ochotę skończyć sam ze sobą. Czuję się jakbym był nie z tych czasów, że nie pasuję do tego świata swoimi poglądami i już mam że tak powiem zjebane życie do końca :/.
×