Skocz do zawartości
Nerwica.com

xRose

Użytkownik
  • Postów

    10
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez xRose

  1. Witam. Nie wiem gdzie mogłabym znaleźć na to pytanie odpowiedź, więc je opiszę. Mam 20 lat. Myślę, że jestem uzależniona od mojego chłopaka. Wszystko robię z nim, ciągle się tak jakby "wieszam" na nim. Wszędzie muszę być z nim. Wszystko razem po prostu. Nie oznacza to jednak, że jestem jakaś rozpuszczona i ciągle się pieszczę... Nie o to chodzi... Przytoczę pewną sytuację. Znaleźliśmy pracę w Niemczech. Bardzo się cieszyliśmy, że w końcu razem zamieszkamy, że razem będziemy pracowali, że odłączę się od rodziców, którzy ciągle wszystkiego mi zakazywali... Nie wiem, mój chłopak ma kleptomanię czy co... W pracy pracujemy przy ubraniach. Codziennie musiał coś wynosić stamtąd. Aż go przyłapali. Prosiłam go, kłóciliśmy się o to. To nie pierwsza kradzież z jego strony. Boję się teraz iść sama do pracy. Bez niego. W ogóle... Czuję, że powinnam go zostawić. Tym bardziej, że jestem młoda, a to nie jego pierwszy wybryk. Bardzo się boję zostać ze swoją rodziną znowu, bo u nich też ciągle zakazy na wszystko, co kiedyś już zresztą opisywałam na forum... Czuję, że w tym związku nie mam nic do powiedzenia. Jak coś powiem i jest nie tak jak on by chciał to widzę tylko minę kota srającego na pustyni... On robi dobrze... Albo jak mi zrobił awanturę w sklepie o to, że chciałam kupić tytoń w sklepie, a nie u jakiegoś jego znajomego... No ja... Wyrwał mi pieniądze z ręki, on mi ich nie da i koniec... Ja stoję zapłakana przy tej kasjerce, a on dalej nie odpuszcza... Wstyd jak cholera... Zdradził mnie już, to akurat normalka przy tym wszystkim... Ciągle kradnie, a i tak nic nie ma... Ja się tylko drę na niego, wyzywam go... Pogubiłam się już w tym. Chyba boję się go zostawić, bo boję się wracać do domu. Boję się, że w domu będą teksty w stylu "a mówiliśmy ci już dawno zostaw go", "zasługujesz na kogoś lepszego", "po co z nim jechałaś", "trzeba było dalej studiować i w Polsce pracować"... A po co mi tego słuchać jak w sumie dalej mogę siedzieć z baranem i się męczyć... Każdy mną rządzi i pomiata z każdej strony. Jak chcę wyrazić jakieś swoje zdanie to i tak zaraz każdy mnie zdepcze... tiki-t56131.html Wkleiłam tutaj swój poprzedni wpis na forum... Może on coś pomoże w zrozumieniu mojej osoby... Kiedyś miałam wypadek samochodowy spowodowany przez mojego chłopaka oczywiście... Boję się teraz z nim jeździć i w ogóle z kimkolwiek. Za dużo rzeczy mu odpuściłam. Od samego początku pozwalałam mu na wszystko, wszystko mu wybaczałam i chyba dlatego teraz tak mam... Że mnie nie szanuje... A ja zawsze jestem, zawsze pomagam... Nigdy nikomu niczego nie odmawiam... Byle, żeby każdemu było dobrze... Zawsze się za każdego nadstawiam... O sobie w ogóle nie myślę... Dziekuję za przeczytanie moich wypocin...
  2. xRose

    Tiki

    Ale oni zawsze mają co mi odpowiedzieć jak wyrażam swoje zdanie, także czuję się nieco zdeptana i zniechęcona do dalszego działania.
  3. xRose

    Tiki

    Witam. Szkoda, że nie przeczytałeś/aś mojego postu do końca... byłam już u neurologa i nic u mnie nie stwierdził. Pozdrawiam. Na tiki nie ma cudownego środka ani leku. Jedyne wyjście by się nie nasilały to bezstresowe życie . Psycholog ani psychiatra nic tu nie pomogą . Polecam kwasy omega3 i magnez wspomagająco na stres . Dziękuję, tak właśnie każdy z nas chciałby żyć.
  4. xRose

    Tiki

    Dzięki! :)
  5. xRose

    Tiki

    Często mam ochotę sobie tak zrobić, ale ciągle się czegoś boję. Boję się podjąć jakikolwiek krok. Nie wiem czemu...
  6. xRose

    Tiki

    Witam. Szkoda, że nie przeczytałeś/aś mojego postu do końca... byłam już u neurologa i nic u mnie nie stwierdził. Pozdrawiam.
  7. xRose

    Tiki

    Racja. Najwięcej tików mam podczas jakiegoś stresującego dla mnie wydarzenia lub kiedy bardzo chcę coś zrobić, ale nie bardzo wiem jak się za to zabrać (np. trudniejsze zadanie z matematyki). Mam to na celu. Jak tylko zdam poprawkę z matematyki to idę na studia i tam szukam jakiegoś psychologa, czy nawet psychiatry...
  8. xRose

    Tiki

    Pani psycholog niby stwierdziła nerwicę natręctw, ale któż to wie po półgodzinnej rozmowie... Dalej nie chodziłam tam, bo bałam się reakcji rodziców i babci. "Zakazano" mi tego, co już opisałam. Na studia wyjeżdżam z chłopakiem. Rodzice będą wspierać mnie finansowo. Nie chcę być od nikogo zależna. Zawsze jak chcę się usamodzielnić to się boję. Zresztą... ja się ciągle czegoś boję i nawet nie wiem czego. Dziękuję za radę.
  9. xRose

    Tiki

    Rozumiem. Ze wszystkim da się walczyć, to oczywiste. Nie wiem tylko jak. Nie wiem jak się tego pozbyć. U mnie nie ma problemu tylko z jedną częścią ciała. Całą energię tracę na niepotrzebne ruchy całym ciałem. Najgorzej jest przed zasypianiem. Leżę obok chłopaka, a ten nie może mnie przytulić, bo ciągle się rzucam. Chrząkam, wydaję jakieś dziwne odgłosy, ruszam się, rzucam po tym łóżku... tak więc on zaśnie w 5 minut, a mi to zajmuje nawet pół godziny i jeszcze więcej.
  10. xRose

    Tiki

    Witam, jestem tu nowa, więc nie bardzo wiem czy dobrze umieszczam swój wpis. Przeglądałam wielokrotnie to forum, jego tematy, ale nie mogłam nic znaleźć o tym, co mi się dzieje. Być może nie tutaj powinnam szukać pomocy, ale spróbuję... Mam 19 lat. Nie chcę narzekać na to, że dzieje mi się to i tamto, bo wiem, że z tym sobie pewnie mogę sama poradzić, ale pokrótce opiszę to też. Ciągła presja ze strony rodziców, babci... Rodzice koniecznie chcą mnie wysłać na studia. Również konieczne na dzienne. Żadne zaoczne, żadna praca do tego. Nic. Mam się uczyć i koniec kropka. Nawet na wakacje chciałam pracować to też mam wszystko zabronione. Wspomniałam nawet o wyjeździe z koleżanką nad morze, aby tam pracować sezonowo... nawet nie chcieli nic o tym słyszeć. Oczywiście wszystko tak pod nich robiłam, że aż nie zdałam matury z matematyki. Wszystko dla nich. Jestem tak wyidealizowana w swoich staraniach, że nie mogę podołać najprostszym czynnościom. Fakt faktem - z matematyką od zawsze miałam problem. Nie powiem, że nie. Co prawda za naukę wzięłam się dopiero kilka miesięcy przed maturą, ale uczyłam się. Chciałam. Robiłam wszystko w tym kierunku i wszystko na nic. Nie jest mi znane pojęcie "impreza w klubie". Nigdy nie byłam w żadnym nocnym klubie, na żadnej dyskotece. Nie jestem zapraszana na żadne osiemnastki i inne tego typu rzeczy. Nie mam zbyt wielu znajomych. Jeśli wychodzę na piwo, to tylko z koleżankami, które znam najlepiej i które wiem, że mnie lubią, że mnie wysłuchają itd. Z resztą osób nie spotykam się, bo wydaje mi się, że jakoś odstaję od nich, że nie jestem "taka fajna" jak inni. Często próbuję sobie to tłumaczyć, że wcale tak nie jest, że ja też jestem w porządku, ale i tak się jakoś poddaję. Wtedy sobie myślę, że to bez sensu, że byłam w klasie licealnej z tymi osobami przez trzy lata i nawet gdybym teraz po ukończeniu liceum chciała nawiązać z nimi jakiś kontakt to po co, skoro i tak tyle czasu nie mogłam z nimi go nawiązać. Do rzeczy - chodzi mi tutaj o to, że inni z mojej klasy często imprezowali, gdzieś wychodzili, wyjeżdżali... Dziewczyny mogły nocować u swojego chłopaka, on u niej... Ja też mam chłopaka, ale teraz nie będę wkręcać tutaj tego tematu, jak o tym nie zapomnę to za chwilę gdzieś indziej to opiszę. A więc - WSZYSCY u mnie w klasie zdali maturę. Wszyscy. I każdy imprezował. I miał czas na naukę. A ja ciągle w domu z babcią i nie mogłam i tak nic zrobić z tym faktem, że muszę się pouczyć. To też za chwilę. Nie zdałam ja i taka jeszcze jedna koleżanka, ale ona miała to wszystko kompletnie gdzieś. Teraz moje wakacje wyglądają tak, że siedzę z zeszytem, książką i się uczę. W przerwach gram na komputerze. O dziwo - dostałam pozwolenie od rodziców, że mogę spędzić wakacje u mojego chłopaka. Od babci również, bo to z nią mieszkam, ponieważ rodzice są za granicą. Poprosiłam rodziców i babcię, żeby nie czepiali się mnie o każdą byle pierdołę, bo mnie to boli bardzo. Jestem bardzo pomocna, chcę dla każdego jak najlepiej, ale jak, skoro babcia czepia się mnie o głupią łyżkę, którą wrzuciłam do zlewu i nie umyłam jej... taka głupota bardzo dużo kosztuje mnie zdrowia. Jeśli chcę coś pomóc w domu to babcia mi nie pozwala na to. Nie mogę umyć podłogi, bo ją pomarzę, na ogródek nie mogę pójść plewić, bo powyrywam kwiaty zamiast chwastów, obiadu nie mogę ugotować, bo nie będzie on w tzw babcinych proporcjach (babcia stosuje dietę optymalną). Co do tej diety optymalnej babci... jestem u chłopaka i wszyscy byli dla mnie tak jakby sztucznie mili (chodzi mi tutaj o moich rodziców i babcię, kiedy do mnie dzwonią), żebym nie martwiła się tym co oni do mnie mówią, tylko zajęła się nauką. Dzisiaj babcia w końcu wybuchła. Powiedziała, że tutaj źle jem na pewno, że nie jem tłusto, że jem chleb, bułki, słodycze pewnie też, piję słodkie napoje, jem w nocy (bo ta dieta opiera się na tłuszczu przede wszystkim). Powiedziała, że powinnam wrócić do domu, bo tutaj u mojego chłopaka wkręciłam się w "rodzinne" życie. Piorę, gotuję, sprzątam... Tak, to robię. Nie rozumiem co jest w tym złego. Twierdzi, że to jej powinnam jeszcze pomagać w domu, a nie być u chłopaka. Jak jej powiedziałam, że od października chcę iść na studia (o ile w sierpniu zdam matematykę) to się zapytałam również kto będzie to wszystko robił? Przecież babcia nie przyjedzie do mnie na studia, do mojego mieszkania i nie zrobi tego za mnie. Aha, jeszcze - mam zamieszkać z chłopakiem, to ona głupio stwierdziła, że ja sobie będę prała, gotowała, robiła wszystko, a on również sam sobie będzie to robił... Nie rozumiem po co mamy osobno dwa razy włączać pralkę, po co dwa razy gotować... nie ogarniam, naprawdę. Czepia się babcia o byle co. W przeszłości też dużo się wydarzyło, ale patrzę na to dość powierzchownie. Po pierwsze to nie za wiele pamiętam, a po drugie nie biorę sobie tego jakoś do serca. Tato lubił wypić z tego co mi wiadomo i dużo się awanturować. Jego ojciec też robił mojej rodzinie problemy. Alkohol itd. Nie opiszę tego dokładnie, bo nie wiem. Czasami myślę sobie, że to może za dziecka coś we mnie wstąpiło i teraz tak mam. Niby opisałam normalne wydarzenia życiowe, których nie powinno się brać tak głęboko do serca, ale ja jakoś nie potrafię przejść obok takich rzeczy obojętnie. Co mi się dzieje? No chociażby dzisiaj zadzwoniłam do babci i pochwaliłam jej się, że mam teraz przerwę w nauce i swoją przerwę poświęcam akurat na telefon do niej. Babcia oczywiście się czepiła, co już wcześniej opisałam. Odłożyłam telefon i od razu w płacz. Już się nie mogę uczyć, już nic nie chcę robić. Boję się zabrać w tym momencie do czegokolwiek. Jak chcę usiąść do komputera, do zeszytu od matematyki i uczyć się to tak jakby jakaś siła mnie odpychała w tym momencie. Oczywiście za chwilę to zrobię, ale wciąż się boję, tym razem już sama nie wiem czego. Co jest najgorsze... tiki. Niby byłam już u psychologa, psychiatry, neurologa nawet. Dostałam skierowanie na tomografię głowy, ale rodzice nie wyrazili na to zgody, pomimo tego, że miałam już 18 czy tam już nawet te 19 lat. Babcia i rodzice stwierdzili, że nie jest mi potrzebny żaden psycholog, ani psychiatra. Każą mi jeść jak oni to mówią, po ludzku. Twierdzą, że to wszystko co mi się dzieje to przez jedzenie. Źle się uczę - źle jem, płaczę - źle jem, boję się - źle jem, mam tiki - źle jem. Nadal się zastanawiam jak rodzice i babcia mogli nie zauważyć tych tików. Tzn zauważyli je, ale brali mnie za jakąś wariatkę. Nie kazali mi nic z tym zrobić. Skończyło się na jednej wizycie u psychologa. Więcej tam nie poszłam, bo w pewnym sensie "zabroniono" mi tego. Bałam się podjąć jakiekolwiek kroki sama. Bałam się reakcji rodziców i babci na to, jakbym sama zadecydowała o chodzeniu do psychologa. I znów zostałam w tym samym punkcie. Co do tych tików... to jest chyba najgorsze. Przy ludziach tylko chrząkam, strzelam czasami kościami, ale raczej mało zauważalnie. Strzelam rękoma, palcami, głową, barkami, stopami, kolanami, nogami... no wszystkim czym się da. Jak zostaję sama w pomieszczeniu to wtedy mi się zaczyna kombo tych tików. Nie wiem jak to opisać, ale robię coś takiego hmm... jak byk jak jest wkurzony, tak nosem głośno, żeby ze środka wydobyć całe swoje powietrze jakby... w tym momencie bardzo rzucam całym swoim ciałem. Oczywiście do tego nie obejdzie się bez tiku wokalnego. I za chwilę strzelam ręką, nogą, okiem, uchem, wszystkim... Dobra, to zrobiłam. Teraz robię sobie coś brzuchem. Też nie potrafię tego opisać. Wydymam go i mocno puszczam tak, że w środku coś mi pierdzi? Jakoś tak to mogę nazwać. Jak się czegoś napiłam to zamiast pierdzenia oczywiście przelewa mi się tam woda. No... to są tiki, które mam na dzień dzisiejszy. Co kilka miesięcy tak jakby one mi się zmieniają. Inne zastępują inne. Kiedyś miałam takie coś, czego też nie umiem opisać. Robiłam coś sobie z gardłem. W środku, w buzi. Tutaj mnie zatkało, bo kompletnie nie wiem jak to opisać... w każdym bądź razie jak to robię notorycznie to później mam całe gardło podrażnione, boli mnie tam... Kiedy próbuję nad tym zapanować wszystkim to jakoś nie mogę. Nie potrafię, bo później jak nie zrobiłam tego to robię to ze zdwojoną siłą. Psycholog podejrzewała u mnie zaburzenia obsesyjno - kompulsyjne, czyli nerwicę natręctw. Nie chce mi się o tym pisać nawet, bo kto się tym interesuje to wie na czym to polega. Moi rodzice są za granicą i mieszkanie stoi puste. Kiedy tam przebywam to odkręcę gaz, wodę, telewizję włączę itd... kiedy wychodzę to znów tworzy się u mnie kombo i dwadzieścia razy będę wchodzić i wychodzić z mieszkania żeby sprawdzić czy aby na pewno wszystko pozakręcałam. Potrafię się nawet w połowie drogi wrócić żeby sprawdzić czy drzwi zamknęłam. Mam jeszcze jeden taki objaw... robi mi się zamglone wszystko przed oczami, mam spowolniony obraz, ciało całe z waty. W tym momencie jak wsiadam do auta to jestem bardzo niebezpieczna dla innych kierowców. Z reguły jestem aż nadto ostrożna, ale tutaj jestem jeszcze bardziej ostrożna, jednak nigdy nic nie wiadomo, w tym momencie moje ciało może kompletnie odmówić mi posłuszeństwa, ale to jeszcze się nie zdarzyło. Mam nadzieję, że tak zostanie i nikomu nie zrobię krzywdy. Taki fajny przykład z gaśnięciem auta. Każdemu początkowemu kierowcy gaśnie auto. To normalne. Mi też gasło. W końcu się nauczyłam jeździć tak żeby mi ono nie gasło. Prawo jazdy mam od ponad roku i auto zgasło mi ostatnio z mojej winy jakoś... pół roku temu? Może nawet dłużej? Raczej umiem panować nad samochodem i nie gaśnie mi ono na ulicy ani nic. Wczoraj było inaczej. Ja potrafię odróżnić kiedy auto mi gaśnie z mojej niewiedzy, a kiedy z powodu mgły przed oczami i ciała z waty. Wczoraj jakoś za szybko puściłam sprzęgło, ale to dlatego, że moje nogi, zresztą jak i całe ciało były z waty. Byłam pewna, że moja noga puszcza powoli te sprzęgło, a tu cyk - i już auto zgasło. Byłam tak oszołomiona - właśnie, to jest dobre określenie, jak jestem z waty to czuję się jak oszołomiona. No więc byłam tak oszołomiona, że nawet nie zajarzyłam co się właśnie stało i dlaczego. Oczywiście od razu analiza szczególna i tłumaczenie się przed koleżanką siedzącą obok dlaczego mi zgasło itd. Zakupiłam sobie nawet okulary, coś mi tam wykazało, że mam +0.25 na obydwóch oczach, ale ja to kupiłam w ramach rozmazania tej mgły, kiedy jadę autem. Jak jestem w miarę ogarnięta to mi pomogą, ale jak jestem cała z waty i mam mgłę przed oczami to nic mi wtedy nie pomoże. Muszę wysiąść i przekazać auto osobie z prawkiem obok, bo nie dam rady dalej jechać. Dobrze się czuję tylko w tych terenach, które znam. Ale tutaj znów wracam do sedna sprawy - najczęściej to uczucie oszołomienia w aucie ogarnia mnie kiedy ktoś mi zarzuci jakąś najmniejszą drobnostkę, że źle ją wykonałam. Chciałabym poznać czyjąś opinię na ten temat, może ktoś też tak miał... najbardziej interesują mnie te tiki.
×