Skocz do zawartości
Nerwica.com

mira.bellka

Użytkownik
  • Postów

    15
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez mira.bellka

  1. Wróciłam po roku... Nic się nie zmieniło, nadal nie mam pracy, ale jestem mężatką. Wszystkie rozmowy o pracę przegrywam, urzędy są obstawione przez rodziny. Nie mam już sił, nawet nie mamy gdzie mieszkać z mężem
  2. Depresji stwierdzonej nie mam, zaś sama widzę silne stany depresyjne/załamanie. Tak, towarzyszy temu okropna złość-nie potrafię się wyrwać z tego zaklętego kręgu. Złość, że nikt mi nie umie pomóc i sama sobie nie umiem pomóc. Złość na rodziców, że mnie urodzili i złość na Boga, że mnie zostawił z tym wszystkim oraz złość na partnera, który nie jest w stanie zrozumieć moich stanów.
  3. Strasznie dużo dzieje się w moim organizmie. Nie mogąc sobie z niczym poradzić, mam bardzo mocne objawy somatyczne - straszne bóle głowy, mięśni, do tego bardzo dużo płaczę i nie daję rady psychicznie. Czuję, że mam baaardzo ciemną aurę, dodatkowo cała zła energia przechodzi na moje życie - nie potrafię się na niczym skupić, nic upiec, nic zrobić. Wszystko jest takie...ciemne.
  4. To, że mam partnera i hmm znajomych (raptem 3-4 koleżanki i ze 3-4 kolegów) nie znaczy, że jestem szczęśliwa i wszystko ze mną dobrze... Od miesiąca nie wychodzę, a dziś nacięłam się na tym, że KOMPLETNIE nie wiem, co bym chciała robić w życiu i to mnie zdołowało. Czekam na cud, ale WIEM, że on nie nastąpi...bez mojego zaangażowania. Tyle, że "wiem, że nic nie wiem"
  5. Nie mam doświadczenia, jeśli o to chodzi, bo nikt mnie nie chce zatrudnić, przez co pogarsza się moje samopoczucie. Nie wiem, co masz na myśli, pisząc "kwalifikacje zawodowe"... Jednak powiem tak - jestem po studiach związanych z księgowością. Jak większość ludzi podstawa - czyli prawo jazdy B (auta nie mam i nie jeżdżę), MS Word i Excel dość dobrze (miałam z tego zaawansowane kursy), umiem angielski do poziomu B2, niemiecki na poziomie A1, podchodzący pod A2 (staram się douczać sama). Nic nadzwyczajnego, nie mam jakichś wyjątkowych umiejętności... Nic, co by mnie wyróżniało.
  6. Jestem zmęczona, od 2 dni śpię-jem-śpię. Nic innego nie robię, nic inne mnie nie interesuje. Novymivo - widzisz, gdyby ktoś mi pomógł, ktoś chociaż wkręcił mnie do pracy, na staż czy cokolwiek - może bym się odbiła od ziemi. Nawet ten staż 3 miesiące, udałoby się odłożyć i mogłabym spokojnie myśleć o wyjeździe... A tak co? Nic. Kompletnie nic... Dziś wydałam ostatnie 10 zł, które trzymałam na hmm "czarną godzinę". Wydałam na jedzenie, bo rodzice nie mieli, kupiłam sobie, żeby nie chodzić głodna. Rodzice już nie mają sił do mnie, ja się im nie dziwię. Ale jestem w takiej apatii, że nie chce mi się nic, i być może dlatego wygląda to jak lenistwo... Nic nie robię, nie sprzątam, nie gotuję, nie pomagam, nie mam sił...
  7. Ale z wszystkich rozmów wychodzę z odmowną wiadomością. To była moje perełka, moja ostatnia szansa. Dziś mija dokładnie (!) 2 lata i 7 miesięcy (!!!) odkąd nie mogę znaleźć nic. Jestem załamana...Z partnerem spędziłam czas, ale odebrałam tę wiadomość po powrocie od niego - na mailu... To mnie trzymało przy życiu, teraz nie mam siły, nie ma ogłoszeń, od miesiąca nic nie wysłałam, straciłam nadzieję.
  8. Dziś dostałam odpowiedź negatywną, z ostatniej rozmowy, która była moją szansą. Telepię się, jakbym dostała zapaści, obecnie nie wiem, co mam ze sobą zrobić...
  9. Ellwe, dziękuję Ci za długą i wyczerpującą odpowiedź. Dokładnie jest tak jak mówisz - ludzie bez takich zaburzeń lub bez znajomości tematu podchodzą do tego z pewną rezerwą i jak wyżej pisałam - słyszę jedynie komentarze "Weź się w garść, nie marudź". Drażni mnie to, bo co innego ja robiłam/robię, jeśli nie codziennie przeglądanie ofert pracy w celu poprawienia mojego bytu? Znajomi tego nie zrozumieją, bo (śmiało mogę stwierdzić) 70% z nich ma pracę po znajomości i nie zaznali prawdziwego "smaku" bezrobocia. Zaczynam myśleć, że bez pomocy psychiatrycznej się nie obejdzie. Co do sukni i ślubu - ja się nie upieram. Nigdy się nie upierałam,lecz żyłam myślą, że się uda! Że dam radę, znajdę pracę, będę mogła wnieść coś do budżetu domowego. Wierzyłam w to. Ale z tygodnia na tydzień i z miesiąca na miesiąc ta wiara maleje, i doszłam do wniosku, że nie dam rady... Okropne uczucie.
  10. Tak tu chodzi o mnie, nakreśliłam sytuację z partnerem, ale to nie on jest tutaj ważny, w tym wypadku odsuńmy go na bok. Z drugiej strony nie jestem pewna, czy praca pomoże mi zwalczyć problem, lecz wiem, że BĘDĘ W STANIE mieć za co dojechać i wykupić leki, więc wtedy sytuacja by się poprawiła. Ale jak pisałam - straciłam nadzieję na pracę, 2 lata to jest bardzo dużo, czasem nie mam siły tłumaczyć pracodawcom - dlaczego mam taką dziurę w CV
  11. Bo on pochodzi ze świata, gdzie wszystko jest albo białe albo czarne. Nadal uważa, że znajdę coś, że się ułoży. On nie rozumie tego stanu, bo w jego rodzinie nie występuje coś takiego jak "depresja/fobia/nerwica". Jemu się udało w życiu i uważa, że i mnie się uda. Ale ja znam psychikę, wiem jak funkcjonuje. I bez mojego lepszego samopoczucia, wiary w siebie - nic nie osiągnę. O jakiej pomocy tak właściwie mówicie? Bo weźmy teoretyczną sytuację - partner wziął 2 etat, pracuje po 16h na dobę, żeby nas utrzymać. Wtedy to już całkiem moje poczucie własnej wartości spadnie poniżej 0, ponieważ dobrze wiem, jak się "traktuje" kobiety na utrzymaniu męża. Myślę więc, że problem jest WE MNIE, nie w nim. Tyle, że nie umiem sobie z tym poradzić
  12. Pomoc finansową od niego mam, jednak czuję się zażenowana prosząc go o cokolwiek. Nigdy nie usłyszałam złego słowa, jednak mam opory przed proszeniem. Bo czuję się żebraczka. Mam takie poczucie - wynikające właśnie z braku pracy, ale również ze stereotypu kobiety-pasożyta. Ślub odkładaliśmy już 2 razy. Teraz partner nie odpuścił, wciąż powtarza,że pieniądze nie są najważniejsze (nie wierzę mu...). Jednak jego pensja nie pozwala na utrzymanie nas obojga (nie mamy spadku po rodzicach/działek/mieszkań ani miejsca w domach rodzinnych - nie mamy tego szczęścia). Dlatego też w moim myśleniu miała być pensja jego + moja, wtedy by można myśleć o wynajmie. Ale tego nie ma, co pogłębia moje samopoczucie. Co pierwszego postu - lekarz rodzinny może wypisać taką receptę? Na jakiej podstawie? Bo psychiatrą on nie jest. Dopytuję, bo nie wiedziałam o tym.
  13. Muszę się komuś wygadać, muszę. Bo wśród znajomych słyszę tylko "Nie przesadzaj, weź się w garść". Jestem załamana brakiem pracy, który przekłada się na moje życie. Siedzę w domu, nic nie mogę zrobić, nigdzie wyjść. Moje oszczędności skończyły się z początkiem roku, od stycznie żyję na łasce rodziców, więc zakup ubrań czy wypad na piwo odpada. Od 2 lat CODZIENNIE przeglądam oferty pracy, co kilka dni wysyłam CV. Ktoś by mógł powiedzieć, że jestem uzależniona - tak, jestem. Dzień zaczynam od sprawdzenia ogłoszeń, napisania listów motywacyjnych pod dane stanowisko... Kilka rozmów, w sumie zero odzewu, nikt mnie nie chciał przyjąć. Na darmowe praktyki mnie "nie stać" - mieszkam na zadupiu (wróciłam do rodziców) i do najbliższego miasta mam 30 km, więc jak pisałam, nie mam za co dojechać. Ostatnio zapisałam się do UP - byłam na rozmowach o staż,ale też żaden pracodawca mnie nie przyjął (jest ok 30-60 osób na 1 miejsce NA STAŻ). Jestem załamana, do szału doprowadza mnie fakt, że z narzeczonym mam "zabookowany" ślub i NIE MAM SUKNI, bo mnie na nią nie stać. Rodzice mi nie pomogą, w sensie - są kochani - ale DAJĄ mi jedzenie i dach nad głową ( a to i tak wiele), więc nie żądam od nich nic. Życie towarzyskie się posypało - nie wychodzę do barów, bo NIE MAM za co kupić piwa czy pizzy. Przestałam wychodzić do ludzi, na spacery. Przestałam myć włosy... Miałam swoje hobby, które przestało mnie cieszyć. Codziennie wstaję i zastanawiam się "PO CO?". Śpię po 12-14h, kładę się przed północą, wstaję o 12, albo i koło 13, a następnie w południe znów idę na drzemkę... Brak pracy sprawił, że spadło poczucie własnej wartości. Mam narzeczonego, ale co z tego? Kiedy on chce na zakupy, musi płacić, a ja wtedy najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Partner mnie pociesza, ale ja nie mam siły. 2 LATA szukania pracy mnie dobiło. Kiedyś śmiałam się z takich ludzi "Co? 2 lata szuka pracy? Chyba jaja sobie robi". Dziś sama jestem w takiej sytuacji... Wykorzystałam WSZYSTKIE sposoby na znalezienie pracy - wysyłałam w ciemno, dzwoniłam, a kiedy jeszcze mieszkałam w większym mieście - to nosiłam osobiście, rozmawiałam z pracownikami. Na nic to się zdało. Nie jeżdżę już na rozmowy, nie przeglądam ogłoszeń. Załamałam się. DO SEDNA - Wiem, że nikt nie znajdzie mi pracy (I proszę, nie proponujcie mi wyjazdu za granicę, ani do innego miasta - BO NIE MAM ŚRODKÓW NA START - nie mam na bilet samolotowy, nie mam na pociąg, nie mam na utrzymanie się). Dlatego pytam i proszę - jak znaleźć dobrego psychiatrę? Jak wspomniałam, większe miasto jest 30 km dalej i NIE MAM MOŻLIWOŚCI dojechać do lekarza, tym bardziej chodzić na terapię I czy jeśli bym kogoś znalazła - to mi pomoże? Z jednej strony pojechałabym, a z drugiej wiem, że EWENTUALNYCH leki nie będę w stanie wykupić Co robić? Bo czuję się jak w jakimś pomieszczeniu bez wyjścia!
×